logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ruth Burrows OCD
Ocean duszy
materiał własny
 


Oprawa: miękka
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: W drodze
Wydanie: Poznań 2009
ISBN: 978-83-7033-715-5


 

Dzień Dziewiąty

Ale tym razem był to Bóg


Człowiek z ludu, bezradny człowiek skazany na śmierć... Nie było nikogo, kto by Go bronił, nikogo, kto by Go pomścił - typowy przypadek w ludzkiej historii, historii splamionej fałszem i okrucieństwem. Ale tym razem był to Bóg. Bóg wybrał z ludzkiej historii to jedno życie i los, aby pokazać nam przerażające znaczenie naszych pozornie nieistotnych wyborów. Nasze rozmijanie się z prawdą, nasze nieuczciwości - zabijamy Boga; nasze okrucieństwa, nieuprzejmość - zabijamy Boga. Jest to straszliwa prawda, to fakt, a mimo to jak nieostrożni, jak obojętni, jak niefrasobliwi jesteśmy. Czyż nie trzeba nam błagać o zrozumienie, żebyśmy widzieli rzeczy takimi, jakimi są naprawdę?

Nietrudno zrozumieć, że niektórych ludzi będzie kusił blask tego, co oferują tak zwane ruchy duchowe. Dzięki uczestnictwu w nich mogą znacznie przybliżyć się do swoich z góry przyjętych koncepcji życia duchowego. Jednak obecny stan duchowy tych osób jest dokładnym przeciwieństwem tego, do czego dążą. Wybór interesującego, a nawet ekscytującego i z pewnością bardziej satysfakcjonującego sposobu zbliżania się do Boga jest w rzeczywistości ucieczką z Jego miłującego uścisku i rezygnacją z całkowitego zjednoczenia z Nim. Pokusa ta prawdopodobnie nie będzie pułapką dla osoby, która w swym rozwoju jest dalej, na drugiej wyspie, bo tutaj światło Boże jest wystarczająco jasne.

Będzie istniało wielkie niebezpieczeństwo opuszczania - w mniejszym czy większym stopniu - modlitwy na rzecz aktywności, nawet jeśli pewna ilość czasu będzie na modlitwę przeznaczana. "Nie jestem kontemplatyczką, mam duszę Marty, nie mogę się modlić". Taka osoba staje się pozornie wielkodusznym wykonawcą słowa, pełna dobrych czynów, służy innym, nie oszczędzając się. Każdy powie działby "bardzo ofiarna osoba". Bóg widzi jednak, że ucieka ona od swojego ubóstwa i od tego, że niewiele doświadcza podczas modlitwy. Teraz ma poczucie, że robi coś naprawdę wartościowego, coś konkretnego. U kresu każdego dnia jest wymęczona, ale zadowolona, że dała z siebie wszystko. Ta pokusa jest bardzo subtelna we wspólnocie kontemplacyjnej, gdzie pewna miara czasu przeznaczonego na modlitwę jest z troską zachowywana, więc nie ma poczucia, że w ogóle zrezygnowało się z modlitwy. Jednak taka osoba jest daleka od całkowitego ukierunkowania na modlitwę, a przecież w życiu kontemplacyjnym o to właśnie chodzi.

Jest to pokusa tym bardziej podstępna, że na tym etapie podróży kontemplacyjne dotknięcie jest ograniczone jedynie do czasu modlitwy, inaczej nie moglibyśmy go przyjąć. Jak często ludzie będą ci mówili, że to właśnie poza czasem modlitwy czują, że mogą się modlić i mają poczucie Bożej obecności, i że są z Nim razem przez cały czas przy pracy. Czują, że to jest to, o co naprawdę chodzi, podczas gdy ta bardzo niezadowalająca godzina w kaplicy, co to daje Bogu albo człowiekowi? - to tylko pusta, daremna walka z rozproszeniami. Dla mnie na pewno jest to strata czasu. Byłoby inaczej, gdybym mógł dobrze wykorzystać czas modlitwy, z pewnością wtedy byłoby to lepsze niż działa nie, ale gdy jest tak, jak jest...? Nie uświadamiamy sobie, że właśnie w czasie na modlitwę Bóg mnie dotyka. To, co czuję potem, jest względnie nieistotne, natomiast to, co jest istotne, wypływa z tego czasu pokornego, pustego czekania na Boga.

Podsumowując ten stan duszy, który nazywam mostem, chciałabym zauważyć, że nie jest to stan w sensie ścisłym - jak wyspy - ale raczej przejście. Myślę, że można trafnie powiedzieć, iż większość osób idących przez most mieszka na pierwszej wyspie. Na moście nie można stać w miejscu, trzeba iść do przodu albo się wycofać.

Tylko nieliczni tak naprawdę przynależą do drugiej wyspy, ale z niej zbiegli. Później powiem więcej na ten temat. Ten okres przejściowy jest w istocie czasem działania, to znaczy my sami musimy iść. Coś nas do tego przynagla i na ciska od wewnątrz, ale mamy możliwość wyboru. Na całym moście Bóg działa sporadycznie i tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Daleko większa inicjatywa należy do nas, przy wsparciu, to oczywiste, zwyczajnej Bożej pomocy.

Musimy nauczyć się ufać, odmawiając przypisywania jakiejkolwiek wartości temu, co się odczuwa, niezależnie od tego, czy jest to pocieszenie, czy cierpienie. Jeśli tylko nauczymy się powierzać Bożej opiece, to nawet jeśli nasz umysł wszystkiego nie pojmie, nie będzie to miało znaczenia. Myślę tutaj o św. Teresie z Ávila. Uległa niejednemu złudzeniu, jak przyzna każdy bezstronny obserwator, ale ostatecznie nie wyrządziło jej to żadnej szkody, ponieważ złożyła siebie w dłoniach Boga. Dotyczy to również św. Teresy z Lisieux. Było wiele rzeczy, których w sobie nie pojmowała. Chociaż uznawała ludzką i swoją własną małość, to wydaje się, że nigdy świadomie nie uchwyciła swej ułomności i nędzy. A jednak można się zastanawiać... ten głęboki pociąg do wzgardzonej i poranionej twarzy Jezusa, to załamanie w dzieciństwie - czy to przypadkiem nie wypływało z jej podświadomego poznania siebie? Pomyślmy o jej psychosomatycznej chorobie w dzieciństwie, którą musimy rozumieć jako wysoce neurotyczne błaganie o uwagę i akceptację. Jej siostry i inni uznali, że demon zaatakował to ukochane dziecko; Teresa przyjęła tę interpretację i w ten sposób nigdy nie posmakowała goryczy wstydu, którego doświadczyłaby zapewne, gdyby zobaczyła, czym to było naprawdę. Pod wieloma względami św. Teresa z Lisieux cierpiała w ciemności. Tak wielka była jej potrzeba akceptacji ze strony jej sióstr - Pauliny i Celiny, że musiała je przeceniać i nie dostrzegała ich słabości. W tym sensie jej wiedza o sobie samej i otoczeniu, w którym się wychowywała, była niewielka, ale to sprawia, że jej nauka jest jeszcze bardziej zdumiewająca. Teresa w niezachwiany sposób uchwyciła istotę rzeczy i to przede wszystkim musimy dostrzegać, to jest najważniejsze. Ona po prostu wiedziała, nie rozumiejąc dlaczego, że musi dokonać nieodwołalnego wyboru "nieważności", cokolwiek miało się wydarzyć – nieważności w każdej sferze, zarówno w sferze duchowej, jak i w ludzkiej, a w tej ostatniej może nawet jeszcze bardziej. Złożyła się całkowicie w Bożych rękach, ufając Jego dobroci, a nie sobie. Gdyby poznała całą prawdę o sobie, nie zniszczyłoby jej to, ponieważ ofiarowała się Bogu, a to obejmowało i to, co widziała, i to, czego nie widziała, ją całą; i to Bogu ufała, Jego miłości do niej, a nie swojej dobroci. Przykład św. Teresy z Lisieux jasno pokazuje, że tak naprawdę nie jest ważne, ile rozumiemy z samych siebie i z czasów, w których przyszło nam żyć, jeśli tylko składamy się w Bożych rękach. Nasze problemy i trudności rozwiążą się same. Bóg przychodzi do nas tam, gdzie jesteśmy; my poddajemy się Mu z całkowitym zaufaniem w tym miejscu, gdzie jesteśmy, i tacy, jacy jesteśmy... to takie proste.


1 2 3 4 5  następna
Zobacz także
Anna Błasiak

Chłopcy częściej niż dziewczynki postrzegani są jako niegrzeczni. Trudno przeciętnemu chłopcu w konfrontacji z przeciętną dziewczynką nie wyjść na łobuza. Rodzice wychowujący chłopca każdego dnia doświadczają, iż jego rozwój nie jest procesem spokojnym i łatwym. Nie wystarczy podawać mu śniadanie, czyste ubranie i czekać, aż pewnego dnia stanie się dojrzałym mężczyzną. Potrzebuje mądrego wsparcia, odpowiednich warunków rozwoju, często zupełnie innych niż te tworzone w domu czy w szkole oraz zaspokajania jego potrzeb, odmiennych niż u dziewczynek.

 
br. Wojciech Czywczyński OFMCap

Kto pielęgnuje milczenie, może zbliżać się do Boga skuteczniej niż poprzez mnogość ludzkich relacji i rozmów. Jak to możliwe? Pustelnicy znają ten sekret od wielu wieków. Odkrywają go na osobności z Bogiem i we wspólnocie braci.

 

Z ojcem Mateuszem Kolbusem, przeorem eremu kamedułów w Krakowie rozmawia br. Wojciech Czywczyński OFMCap

 
ks. Adrian Put
Zasadniczym celem każdego kierownictwa jest dążenie i postęp ku doskonałości. Wzrost łaski Bożej w człowieku, upodobnienie się do Chrystusa lub nowy człowiek to tajemnica, ku której zmierza każde kierownictwo duchowe. Jest nim ostatecznie takie zjednoczenie z Bogiem poprzez łaskę, aby pozwolić człowiekowi osiągnąć Królestwo niebieskie. Człowiek dążący ku doskonałości będzie wydawał owoce cnót teologalnych i moralnych. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS