logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
O. Marie-Dominique Philippe
Ogień na ziemi
Wydawnictwo Serafin
 


Ogień na ziemi
Autor: o. Marie-Dominique Philippe
Wydawca: Serafin
Rok wydania: 2008
ISBN: 978-83-60512-41-8
Format: 134 x 205
Stron: 272
Rodzaj okładki: miękka
 
Kup tą książkę

 
Rozdział III - Błogosławieni cisi (fragment)
 
Czy w naszym świecie, rozdzieranym wojną czy wszelkiego rodzaju przemocą, w ogóle jest jeszcze miejsce na cichość?
 
Przemoc wojen nie ma w sobie cichości, gdyż wynika tylko z miłości sfrustrowanej, z pragnienia zemsty. Każda wojna niesie ze sobą pragnienie zemsty, a owo pragnienie zemsty czyni człowieka twardym: chcemy odzyskać to, co straciliśmy. W każdej wojnie jest chęć odzyskania albo terytorium, które nam zabrano, albo czegoś głębszego, jak kultura. Ostatnia wojna światowa, wraz z Hitlerem, polegała właśnie na tym, i była w tym ogromna, podwójna twardość: twardość Hitlera, najeźdźcy, i twardość riposty. Kiedy stajemy wobec nieprzyjaciela, który jest twardy, sami jesteśmy twardzi, gdyż wyraźnie czujemy, że ten nieprzyjaciel nie jest w stanie przyjąć cichości: uznałby ją za słabość. Człowiek twardy i potężny bardzo szybko odbiera cichość jako słabość, gdy tymczasem cichość być może jest najwyższą siłą, aby można było być prawdziwie cichym, potrzebne jest bowiem zwycięstwo miłości.
 
Czy odpowiadanie siłą na siłę zawsze jest antyewangeliczne?
 
Tak, i jest to przerażające, gdyż nie ma końca: chcąc być coraz silniejsi, jesteśmy coraz bardziej bezwzględni i coraz więcej w nas przemocy. To właśnie dzieje się teraz: konstruowana jest coraz bardziej zabójcza broń…
 
Czy sięganie po broń w obronie własnej jest uchybieniem wobec cichości? Czy istnieją wojny sprawiedliwe?
 
Tak. Mając przed sobą agresora, bronimy się. Istnieją wojny sprawiedliwe. Ojciec rodziny nie ma prawa pozwolić, by zabrano mu dzieci, i musi się bronić, żeby bronić innych. Kraj nie ma prawa pozwolić, aby go podbito, gdyż musi zachować swoją kulturę, wiedząc, że ta kultura umożliwi rozwój jego mieszkańcom. Ale wojny będące napaścią, po to, by zabrać innym ich dobra, to zupełnie co innego: jest w nich pragnienie coraz większej potęgi i siła, która pochodzi tylko od władzy.
 
Czy oprócz wojen obronnych istnieją jakieś przykłady lub powody słusznych wojen ofensywnych?
 
Sądzę, że uzasadnieniem jest obrona. Słuszność wojny, słuszność przemocy wynika z obrony: broni się Pan, ponieważ ktoś zabiera dobro Pańskie albo Pańskich dzieci, albo rodaków, albo przyjaciół.
 
Czy to byłoby wytłumaczeniem wypraw krzyżowych?
 
Tam chodziło o obronę ziemi Chrystusa, której nie można niesprawiedliwe deptać. „Jak może ją deptać ktoś, kto nie uznaje Chrystusa?!” – właśnie to poczucie spowodowało krucjaty. O ile jednak w krucjatach były bardzo piękne rzeczy, to były też rzeczy znacznie mniej piękne – to jest ludzkie. Wszystko, co czyni człowiek, odwołując się do władzy i do bohaterstwa, rozpętuje uczucia…, a wtedy z ich powodu zdarzają się rzeczy znacznie mniej piękne. Intencje jednak są dobre i przede wszystkim należy patrzeć właśnie na intencje. Historycy często przyglądają się tylko faktom i interpretują je zgodnie z własną wizją, gdy tymczasem należałoby uchwycić intencję tego, kto rozpoczął wojnę, a historyk jako taki nie jest w stanie jej uchwycić; to wymyka się historykowi, gdyż tego nie da się wyrazić słowami, nie da się spisać, nie ma dokumentów.
 
Jakie to były te „dobre” intencje?
 
Właśnie obrona ziemi Chrystusa; taką intencję mieli święci, jak św. Bernard.
 
A co takiego pięknego wydarzyło się podczas wypraw krzyżowych?
 
Dar z samego siebie w obronie ziemi Chrystusa. Ludzie wyruszający na krucjatę opuszczali swoje rodziny i wyjeżdżali daleko, nie wiedzieli, czy wrócą z tej podróży, ze względu na wszelkiego rodzaju epidemie, wszelkie możliwe choroby. Na samym początku istniał zatem dar, złożony po to, by obronić ziemię Chrystusa. Dzisiaj zupełnie już nie ma tego poczucia, gdyż świadomość Wcielenia jest znacznie słabsza, a ziemia Chrystusa jest bezpośrednią konsekwencją Wcielenia. Wyraźnie to było widać podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Jerozolimy. Co tak bardzo wzruszyło Papieża? Ziemia Chrystusa. A co najbardziej wzrusza nas samych, kiedy po raz pierwszy jedziemy do Jerozolimy? Zastanie tego wszystkiego, co się nie zmieniło, czyli nieba (gdyż ziemia ogromnie się zmieniła!), wielkich przestrzeni, pustyni – krótko mówiąc, wszystkiego, co się nie zmieniło; wkrótce nie będzie już nawet pustyni: wszystko zamiera, wszystko się zmienia. A skoro wiemy, że trzeba prowadzić wykopaliska, żeby odnaleźć teren Chrystusa, jesteśmy zmartwieni, bo chcielibyśmy dotknąć tej ziemi Chrystusa.
 
Ale nie jest to tylko emocjonalny gest?
 
Nie, jest to gest ludzki. Kochać swoje ciało, kochać swoją ziemię, kochać miejsce swoich przodków, to wszystko jest bardzo doniosłe. Kochać miejsce, które wybrał Bóg, żeby nawiedzić ludzi, to nie jest wyłącznie jakaś emocjonalna pobożność. Sądzę, że ma to bardzo głęboki sens religijny: pragnienie, aby czas i miejsca zostały uświęcone i zwrócone Bogu; jest to nawet coś więcej niż sens religijny, gdyż czas i miejsca zostały przeobrażone przez Wcielenie: Wcielenie sięga aż tak daleko. Pomijanie tego byłoby konsekwencją idealizmu, dla którego ziemia nie ma żadnego znaczenia.
 
Ale Chrystus wyraźnie powiedział, że nie należy ograniczać tej ziemi do ziemi Izraela, że jest On obecny wszędzie, że Jego ziemią jest cała ziemia?
 
Tak, cała ziemia, ale ponieważ ziemia jest jednostkowa, nie jest to nigdy „cała ziemia”. Jest to „cała ziemia” z jednostkowego punktu widzenia. Ziemia jest czymś konkretnym, zawsze jesteśmy w jakimś zakątku ziemi. Dzisiaj jesteśmy tutaj, i nie jestem ani na południu Francji, ani w Paryżu. Ziemia jest bardzo jednostkowa i dlatego Pismo Święte mówi, że „ziemia przyszła z pomocą Niewieście” (por. Ap 12, 16). Dlaczego? Dlatego, że jest to przyczyna materialna, która obejmuje, zawęża, ale zawęża po to, aby rzeczywistość mogła wyrazić się w sposób doskonały.
 
Co Ojciec ma na myśli, mówiąc o „przyczynie materialnej”?
 
Materia (czyli nasze ciało i nasz świat fizyczny) zawsze jest źródłem ograniczeń: nabywa formę. Idealizm, który widzi formę „samą w sobie”, w sposób uniwersalny, zawsze żywi swoistą nienawiść do materii i do ziemi w jej jednostkowości. Jednakże z punktu widzenia istnienia i miłości, realizm i ujednostkowienie materii mają zasadnicze znaczenie: istnieje tylko pojedyncza rzeczywistość. Tylko ona jest realnym dobrem, które może ukierunkować mnie na cel i pozwolić, abym w miłości przekroczył samego siebie. Idealista natomiast żyje wielkim „ideałem”, ale nigdy naprawdę nie przekracza siebie, dając siebie. Żyje złudzeniem. Sądzę, że najlepiej uświadamia to rzeźbiarstwo, ponieważ rzeźbiarz pracuje w twardej materii, w kamieniu, i chce, aby kamień wyraził coś szczególnego. W muzeum w Atenach bardzo uderzył mnie widok oglądanej kolejno sztuki egipskiej i uśmiechu w sztuce greckiej. Czyż nie cudownie jest obrać najtwardszą materię, żeby wyrazić uśmiech, który wyraża cichość? Uśmiech to pierwsze zwycięstwo nad materią. Odkryła to sztuka grecka, podczas gdy sztuka egipska pozostała hieratyczna, bardzo sztywna; ta sztuka jest bardzo piękna, ma w sobie wielkość i siłę, ale istnieje coś, czego nie uchwyciła, podczas gdy sztuka grecka uchwyciła ruch z całą jego kruchością, aż po ruch na twarzy, ten bardzo szczególny ruch, jakim jest uśmiech: ponad słowem jest uśmiech…
 
A wracając do umiłowania ziemi, czy nie sądzi Ojciec, że przywłaszczenie ziemi może pociągnąć za sobą wypaczenia nacjonalistyczne?
 
Z pewnością, dobru zawsze bowiem grozi zepsucie. A im bardziej delikatne i subtelne jest dobro, tym szybciej się psuje. To oczywiste, że obrona ziemi Chrystusa może wywołać straszliwą zazdrość. Te zazdrości wciąż istnieją i utrzymują się w Jerozolimie; miasto, które powinno być miastem największego pokoju i największego zwycięstwa, stało się miastem wszelkiego rodzaju walk. Skąd się to bierze? Z ludzkich zazdrości. A zazdrość zawsze wiąże się z materią.
 
Chce Ojciec powiedzieć: z posiadaniem?
 
Z posiadaniem i z materią z samego faktu, ponieważ materia ujednostkawia. Zazdrość nie istnieje w wymiarze uniwersalnym; dlatego dla niektórych pewnym sposobem na zachowanie swojej czystości jest poprzestanie na uniwersalności: „Jestem czysty, nie ma we mnie zazdrości, jestem uniwersalny…”. Ale wtedy nie znamy już nikogo! Bo uniwersalność nie jest rzeczywistością. Kiedy dążymy do uniwersalności, tracimy zdolność do kochania, gdyż uniwersalności nie można kochać.
Materia ma w sobie tę szczególną właściwość, że odwołuje się do ujednostkowienia, przypomina, że dana rzecz może istnieć tylko jako jednostkowa; a kiedy traci jednostkowy charakter, kiedy staje się uniwersalna, to traci swoje istnienie… i osiąga w naszym umyśle istnienie zastępcze: to umysł poznaje uniwersalność, a uniwersalność istnieje tylko w umyśle. To jest „byt myślny”, jak mówi św. Tomasz.
 
Co tłumaczy podział panujący w Jerozolimie i podział między chrześcijanami, pragnącymi żyć przesłaniem Chrystusa, które jest przede wszystkim przesłaniem jedności i miłości?
 
Zazdrość; a najsilniejsza zazdrość istnieje w Jerozolimie, trzeba by bowiem, aby Jerozolima była miastem świętych…, ale w gruncie rzeczy, na ziemi coś takiego nie istnieje. I być może właśnie dlatego Kościół opuścił Jerozolimę i udał się do Rzymu. Zadawałem sobie pytanie: jak to się dzieje, że Piotr, który miał wielkie wyczucie ujednostkowienia, pojedynczości – był bardzo praktycznym człowiekiem – opuścił Jerozolimę? Zrozumiałe, że Jan poszedł dalej, ale że Piotr opuścił Jerozolimę i wyjechał do Rzymu, to nieprawdopodobne! Dlaczego to zrobił? Aby głosić Dobrą Nowinę, dawać poznać innym tajemnicę Chrystusa…, ale być może również dlatego, by opuścić tę zgubną zazdrość w ziemi Chrystusa? Rzym od razu stał się uniwersalny.
 
A jak to się dzieje, że przywódcy religijni w Jerozolimie trwają w upodobaniu do tych podziałów?
 
Być może jest tak dlatego, że nie są oni dostatecznie święci i nie są dostatecznie ludźmi kontemplacji. Istnieje błogosławieństwo, które mówi: „Błogosławieni pokój czyniący”, i to błogosławieństwo wypływa z daru mądrości22; jakże wielką rzadkością są jednak ludzie czyniący pokój! Trzeba wyjść poza zazdrość; a jest to jedna z rzeczy najtrudniejszych do przełamania, gdyż zazdrość zapuszcza korzenie nawet w bytach duchowych. Najstraszniejsze są zazdrości ludzi uduchowionych…
 
Zdarza się Ojcu być zazdrosnym?
 
Wszyscy doznajemy takiej pokusy, jest to rzecz, do której najtrudniej się przyznać, bo przyznanie się do zazdrości zawsze jest wstydliwe. Dopóki jednak jej nie wyznamy, nie można jej przezwyciężyć, ponieważ zazdrość się maskuje. Zazdrość jest jak kret, działa w sposób podziemny. A mój wuj, ojciec Dehau mawiał, że wszystkie podziały we wspólnotach zakonnych biorą się właśnie stąd. Można więc powiedzieć, że wszelki podział w Kościele wynika z zazdrości. A kiedy papież się starzeje (mówią to wszyscy historycy papieży), wypływają rekiny, czyli zazdrość. Papież prowadzi bowiem politykę, która jest otwarta na Ducha Świętego, ale wymaga również jego osobistego osądu: jest wspólnym dziełem danego człowieka i Ducha Świętego, a raczej Ducha Świętego i danego człowieka. Wszyscy, którzy to zrozumieli, podążają za papieżem przez cały jego pontyfikat i do końca pozostają wierni; ci jednak, którzy tego nie zaakceptowali, nie zrozumieli, wyczekują sposobnej chwili, i na końcu się mszczą. Starzenie się papieża zawsze stanowi bardzo ciężki czas. Może to być czas wspaniały, gdyż wymaga to wielkiego oczyszczenia, ale zawsze jest to bardzo trudny czas, bo czają się rekiny – innymi słowy, niektórzy w taki czy inny sposób chcą wyjść na swoje, i jest to wojna duchowa. Pozorny pokój zewnętrzny pociąga za sobą dużo straszliwsze wojny duchowe. Wojna materialna oczywiście jest straszna, gdyż zabija, ponieważ jednak wojny materialne stają się coraz rzadsze, tym straszliwsze są wojny duchowe. Widać to dzisiaj: żyjemy w atmosferze straszliwej wojny duchowej, ponieważ ludzka zazdrość, skutek grzechu pierworodnego, niestety wciąż się utrzymuje i rośnie.
 
Na czym polegają te wojny duchowe?
 
Wojny duchowe biorą się z ideologii. Wojna marksizmu z kapitalizmem jest wojną duchową. Nazizm jest wojną duchową. To już nie są wojny terytorialne, ale wojny duchowe. Weszliśmy w erę wojen duchowych, a wojna materialna zaczyna stawać się niemożliwa, gdyby bowiem dzisiaj wybuchła wojna materialna, z tą bronią, jaką posiadamy, sądzę, że… wszyscy znaleźlibyśmy się w kotle!
 
Czy można powiedzieć, że pierwsza wojna duchowa rozpętała się między Kainem i Ablem?
 
Tak, jest to wojna z zazdrości i wojna bratobójcza; a zazdrości między braćmi są jeszcze potężniejsze, ponieważ większa jest wspólna przestrzeń i z tego powodu następuje bardziej gwałtowne starcie.
 
Czy to wyjaśnia rzezie, takie jak te w Rwandzie i w wielu innych krajach, będące zarazem wojnami bratobójczymi?
 
Tak, to przerażające. Cichość jest bardzo daleko od takich wojen, już nic z niej nie zostaje. I rozumiemy obietnicę błogosławieństwa cichych: „posiądą ziemię”; w gruncie rzeczy bowiem te wojny duchowe sprawiają, że człowiek nienawidzi ziemi. Nie chce już mieszkać w miejscu, gdzie dokonały się rzezie; krew Abla domaga się pomsty (zob. Rdz 4, 10) i sam Kain mówi: mam „być tułaczem i zbiegiem na ziemi” (Rdz 4, 14). Owocem wojen duchowych są tułacze po świecie: już nie mają ojczyzny. Człowiek już nie ma świadomości ojczyzny, świadomości rodziny, jest tułaczem. Świat w ten sposób się skończy (chyba że Jezus powróci wcześniej!), gdyż zazdrość jest straszliwie jednostkowa. Jednostka zyskuje przewagę nad osobą, inaczej mówiąc, przyczyna materialna, potrzeba materii, wymaganie posiadania, zyskuje przewagę nad prawdą.
 
Prawdziwym przeciwieństwem cichości jest więc zazdrość?
 
Cichość przyzywa pokój, radość. Zazdrość przyzywa walkę i wojnę, panowanie, zemstę. To straszne: człowiek nie zapomina i nie chce zapomnieć. Można wypowiedzieć słowa przebaczenia wargami, bo jest się do tego zmuszonym, ale nie uczynić tego z głębi serca.
 
Wspomniał Ojciec o Jerozolimie. Jak wytłumaczyć niewierzącym i wierzącym podział między chrześcijanami, który jest źródłem zgorszenia? Dla niewierzącego jest to dowód na niemożność bycia chrześcijaninem, na niedorzeczność wiary, na bezużyteczność Chrystusowego orędzia jedności, skoro ta przemoc, ten podział, często są wyrażane przez samych przywódców i to nie tylko w Jerozolimie, ale na całym świecie.
 
Zazdrość często bywa utajona, ponieważ trudno jest się do niej przyznać, a ponieważ jest utajona i tkwi u podstaw uczuć, to rośnie, rozrasta się. Jak z tym walczyć? Trzeba odkryć osobową miłość Chrystusa. Na Krzyżu Jezus bowiem wziął na siebie wszystkie ludzkie zazdrości; wszystkie zazdrości rodzące się w Jerozolimie Jezus dźwigał na Krzyż. Wszystkie mogą więc przemienić się dla nas w środki służące odkryciu tajemnicy Chrystusa, która jest u korzeni tego wszystkiego. W Jerozolimie są również ogromne łaski. Ci, którzy chcą mieszkać w Jerozolimie w pokoju Chrystusa i nieść w sobie te walki, są naprawdę ludźmi pokoju. Poprzez te walki odkryli zwycięstwo Jezusa. Rozumieją słowa samego Jezusa: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10, 34). On, Jezus, przyniósł podział? Tak, w tym sensie, że przyniósł człowiekowi znacznie większe wymaganie miłości, wymaganie, by dojść do samego końca miłości. To wymaganie już nie jest jednak ludzkie, ale nadprzyrodzone, toteż człowiek już nie może zbawić się sam; zostaje zbawiony z powodu Chrystusa i przez Chrystusa, przekraczając siebie, czyli idąc do samego końca w pokoju Chrystusa i Jego cichości.
 
Być może właśnie tutaj odkrywamy największą cichość Jezusa, który daje nam swój pokój, wiedząc, że nastąpią walki. Jezus niósł to wszystko w swoim konaniu; wie, że On sam może dać jedność i pokój całemu światu, ale Jego królestwo nie jest z tego świata. Ten pokój, to zjednoczenie, to przekroczenie wszelkiej zazdrości, może nastąpić tylko w królestwie Bożym, w królestwie Chrystusowym. Jest to trudne, bardzo trudne, bo zawsze chcielibyśmy, aby dokonało się to na ziemi. Ale wciąż stoimy wobec tej wielkiej tajemnicy: człowiek nosi w sobie straszliwą pokusę bycia pierwszym… Cichość naprawdę jest jakby szczytem w miłości, a cichość Chrystusa na Krzyżu, będąca figurą Ojca, objawia otchłań miłości Ojca do swojego umiłowanego Syna, cichość Ojca kontemplującego swojego Syna na Krzyżu, w chwili, kiedy Chrystus wyraża w swoim sercu nieskończenie cichą miłość do Ojca. W tym właśnie świetle można odkryć zaciekłość Szatana przeciwko prawdziwej cichości; chce on tworzyć karykatury cichości, istnieją bowiem straszliwe karykatury cichości w przystosowaniu, które staje się swoistym bożkiem: panuje wola przystosowania się za wszelką cenę. Troska o przystosowanie Chrystusa do Krzyża jest dość szczególna!
 
Gdyby Chrystus nie miał w sobie usilnego pragnienia, by miłować Ojca i w pełni urzeczywistnić Jego wolę miłości, to nie pozostałby na Krzyżu, nie mógłby wycierpieć tego, co wycierpiał na Krzyżu. Potrzeba Mu było cichości Ojca, bycia Synem „w łonie Ojca” (J 1, 18), dzieckiem ukrzyżowanym w łonie Ojca. Szatan przedrzeźnia tę cichość przez przystosowanie, fałszywą cichość, stanowiącą jakby przeszkodę w prawdziwym byciu sobą. Człowiek, który się przystosowuje, ma cichość jakby ślimaka bez skorupy, już nie ma osobowości…, jest ciekły jak woda! To straszne. Cichość kogoś, kto przybiera barwę otoczenia, w którym żyje (ta barwa wielokrotnie się zmienia), to istna klęska. Jest to klęską już w przypadku artysty, który się przystosowuje; ale to przynajmniej jest artysta, potrzebuje on publiczności, musi robić takie rzeczy, których ludzie mogliby zakosztować, toteż ulega, i raczej daje się prowadzić niż sam prowadzi, jest niewolnikiem swojej publiczności, przybiera jej barwy…
 
Polityk również?
 
Tak, często. Jest to jego wielką pokusą, gdyż jest on zależny od wyborów. Dlatego starożytni mawiali, że wybory powszechne zawsze prowadzą do coraz większego upadku, bo człowiek grzęźnie w łatwiźnie, w tej fałszywej cichości, jaką jest łatwizna. To jest łatwe, to jest lep!
 
Kiedy Jezus mówi: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie” (Mt 5, 37; por. Jk 5, 12), czy ma to bezpośredni związek z cichością?
 
Jest to pokazanie, że w cichości potrzeba męstwa i jasności. Miłość bowiem nie usuwa jasności, przeciwnie, chce jej. A jeśli ktoś utrzymuje, że ludzie popadają w oschłość, ponieważ są precyzyjni, to jest to fałszywe. Będąc precyzyjnymi, chronimy miłość.
 
Wcześniej powiedział Ojciec coś strasznego, zarówno dla niewierzącego, jak dla wierzącego: że Bóg Ojciec kontempluje swojego Syna cierpiącego na Krzyżu, i w tym cierpieniu patrzy na Niego z cichością…
 
Tak… i z miłością, w cichości i miłości. Jest to najwyższy szczyt cichości, już dalej pójść się nie da.
 
Ale ma Ojciec świadomość, że ten obraz może być źródłem zgorszenia?
 
Tak, może to być zgorszeniem, ale dlatego, że nie idzie się do samego końca miłości. Jedynie z miłości do Ojca Jezus pragnie spełnić Jego wolę, a nie swoją (zob. Łk 22, 42; Mt 26, 39; Mk 14, 36; J 12, 27). Ojciec formalnie nie nakazał Mu umrzeć na Krzyżu. Jezus nam to mówi: On sam wydaje swoje życie (zob. J 10, 18), a jeśli wydaje siebie tym, którzy chcą Go zabić, to po to, by nam objawić, jak dalece sięga Jego miłość do Ojca. Stając się posłusznym aż do śmierci na Krzyżu (por. Flp 2, 8), nie czyni tego na mocy posłuszeństwa rozkazowi, tak jak my byśmy po ludzku zrobili; troszczy się (mówiąc słowami św. Pawła) o to, „jak by się przypodobać Bogu”. I Jezus posunął się do samego końca, gdyż miał misję – o czym się zapomina – zbawienia ludzi; Ojciec zaś kontemplował cichość w Chrystusie, który zbawia ludzi. Aby zbawić ludzi, aby ich wydobyć z ich grzechu, aby ukazać okropność grzechu, aby pokazać, że grzech oddziela nas od Boga i zawsze bierze się z pychy, Jezus musiał posunąć się aż tak daleko; a tym, czemu przyglądał się Ojciec w Jezusie na Krzyżu, jest miłość Jego Syna do Niego, miłość, która sprawiła, że tak bardzo umiłował ludzi! Ukrzyżowany może nas miłować miłością nieskończenie cichą, gdyż nikt nie zszedł tak nisko jak On. Weźmy bardzo prosty przykład: kiedy dziecko się przewróci, ojciec wyciąga do niego rękę. Ale dziecko nie ma siły wyciągnąć ręki, jest obolałe; co wtedy robi matka? Schyla się, jeszcze niżej niż dziecko, i podnosi je z ziemi. To właśnie zrobił Jezus: zstąpił niżej niż ostatni z ludzi. Jest Ubogim. Tutaj widzimy wielkie przymierze ubóstwa z cichością. Powiedziałbym że ubóstwo dotyczy przede wszystkim Boga; cichość także, ale cichość jest przede wszystkim w miłości do ludzi, i tutaj dotyka miłosierdzia. Widzimy, że błogosławieństwa są odrębne, ale jednocześnie są dogłębnie powiązane między sobą: ubóstwo, cichość, miłosierdzie, to wszystko splata się ze sobą.
 
Jak jednak rozumieć, że Ojciec może przyglądać się swojemu Synowi cierpiącemu i umierającemu na Krzyżu i że Ojciec potrzebuje tej ofiary?
 
Nie potrzebuje jej. Taka jest Boża miłość: domaga się nadmiaru, w całkowitej wolności. Pewnie, że to nas przerasta! Gdyż miłość substancjalna całkowicie nas przerasta. Czujemy jednak, że taka miłość może istnieć: i zaistniała, i to jest niezwykłe. I to jest największą radością chrześcijanina filozofa: zobaczyć, że wszystko, co może uczynić miłość, zostało uczynione w Chrystusie; Chrystus nie odmówił niczego, co może uczynić miłość. Jeśli tego nie widzimy, to niczego nie zrozumiemy. Chrystus zawsze jest na samym krańcu, zawsze idzie „do końca”. A my w imię roztropności nie idziemy do samego końca. To właśnie jest naszym dominującym grzechem; jest to grzech ludzkiej pychy: nie posuwać się w miłości do samego końca. Człowiekowi, który by się tym gorszył, powiedziałbym: „Jeśli jesteś ojcem, jeśli czerpiesz siłę ze swojej miłości, czy nie zrobiłbyś tego dla swojego syna, aby go ocalić? Gdyby obsuwał się w przepaść, chciałbyś zejść na dół szybciej niż on, aby być tam i go przyjąć”. Tak zrobił Jezus: ludzkość schodziła coraz niżej, coraz niżej, upadała, a On zszedł jeszcze niżej, aby ją przyjąć i podźwignąć. Można to zrozumieć tylko poprzez miłość; to jest owo szaleństwo, o którym mówi św. Paweł (zob. 1 Kor 1, 18-25): szaleństwo miłości, szaleństwo „Bożych szaleńców”, jak mawiają nasibracia prawosławni; a „Bożym szaleńcem” par excellence jest Chrystus, i jest Bożym szaleńcem na Krzyżu. To prawda, dla ludzkiej roztropności to jest szaleństwo; ale dla Bożej mądrości, dla miłości substancjalnej, jest to mądrość.
 

Zobacz także
ks. Zbigniew Kapłański
Pan Jezus też odpoczywał i kazał odpoczywać apostołom. Trzeba dodać, że po Zmartwychwstaniu Chrystusa zmieniła się też "teologia wypoczynku". W Księdze Rodzaju dniem odpoczynku był szabat - sobota. Chrześcijanie od razu dzień zmartwychwstania zaczęli traktować jako znak nowego stworzenia...
 
Louis Evely SJ
Ile razy mieliśmy odwagę wziąć na serio wezwanie: Przyjdź, Duchu Święty? Czy życzyliśmy sobie, żeby nas stworzył na nowo? Kto odważa się życzyć sobie aż tyle? Kto wzbudza pragnienie tak bulwersującej obecności? Kto do tego zmierza umyślnie, z potrzeby serca? Potrzebujemy dowartościować nasze codzienne, monotonne życie, z którego tak mało jesteśmy zadowoleni, to życie, na które nigdy nie umieliśmy popatrzeć jako na święte, jako na miejsce, w którym Bóg zawsze chce nas spotykać. 
 
ks. Sławomir Kamiński SCJ

Jeśli chcemy lepiej zrozumieć Jezusową miłość wyłaniającą się zza postaci eucharystycznych, trzeba nam pokornie stanąć w tłumie ludzi słuchających Go po rozmnożeniu chleba. Umożliwia nam to św. Jan Apostoł, przywołując ten właśnie obraz w 6. rozdziale swojej Ewangelii. Dla niektórych ludzi, skądinąd zafascynowanych osobą Proroka z Nazaretu, wypowiedziane wtedy przez Jezusa słowa są nie do uniesienia, dlatego podejmują decyzję o odejściu.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS