logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
O. Marie-Dominique Philippe
Ogień na ziemi
Wydawnictwo Serafin
 


Ogień na ziemi
Autor: o. Marie-Dominique Philippe
Wydawca: Serafin
Rok wydania: 2008
ISBN: 978-83-60512-41-8
Format: 134 x 205
Stron: 272
Rodzaj okładki: miękka
 
Kup tą książkę

 
Rozdział V - Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości (fragment)
 
Wspomniał Ojciec o Maksymilianie Kolbe. W kontekście tego błogosławieństwa, jakie jest miejsce męczeństwa w życiu chrześcijańskim? Papież Jan Paweł II powiedział, że XX wiek był stuleciem męczenników. Co to znaczy?
 
To znaczy, że męczeństwo stało się nam znacznie bliższe niż było kiedyś. Ponieważ teraz już nie ma takich miejsc, w których panuje pokój, z dnia na dzień mogą dokonać się rzezie, krwawe rewolucje… i wszyscy możemy przez to przejść.
 
Jakie jest zatem miejsce męczeństwa w życiu chrześcijańskim?
 
Chrześcijanin winien zachowywać w swoim sercu i w swoim umyśle pragnienie prawdy i miłości, a więc pragnienie, aby naprawdę królował Jezus; kiedy człowiek wszystko robi dla Niego, kiedy zgadza się wszystko zrobić dla Niego, już z samego tego powodu bardzo szybko znajduje się w niebezpiecznych sytuacjach, i bardzo szybko może się znaleźć na polu walki. Dzisiaj wojna staje się wojną ideologii i znacznie szybciej staje się śmiercionośna, gdyż ideologia nie ma granic; i błyskawicznie pojawiają się dzisiaj postawy dzikusów u ludzi, którzy sami siebie uważają za cywilizowanych. Dzikus, którego każdy z nas nosi w sobie i którego świetnie ukrywamy – udaje się nam go świetnie ukryć i żyć między braćmi po bratersku – ten dzikus bardzo szybko wraca do dzisiejszego świata. Odnosi się wrażenie, że warstewka cywilizacji jest bardzo cienka. U bardzo wielu ludzi ta warstwa cywilizacji stanowi pewnie styl życia, który jest podtrzymywany, ale jest on płytki, ponieważ nie ma celu. Kiedy człowiek wie, w jakim celu jest cnotliwy, ze względu na co przyjmuje walkę, po co stara się zdobyć cnotę i kochać, może zapuścić korzenie. Natomiast kiedy już tego nie wie albo kiedy kazano mu przyswoić cudze błędy (wmówiono mu, że ten rząd zapewni mu szczęście, a ten rząd bynajmniej tego nie zrobił), czyni się z niego istotę, która została oszukana, a człowiek oszukany przez autorytet traci jakiekolwiek wyczucie autorytetu.
 
Nie wszyscy męczennicy są chrześcijanami. Znamy wiele przykładów niechrześcijan, którzy walczyli i zginęli za sprawiedliwość, nie mając tej determinacji, tej wiedzy, tego powołania, jakie mają chrześcijanie.
 
Tak, ponieważ sprawiedliwość jest cnotą najgłębiej w nas zakorzenioną, mówiąc po ludzku. Zresztą właśnie dlatego uczyniono ze sprawiedliwości fundament życia moralnego, tego życia moralnego, którym powinna żyć każda istota ludzka. Widać jednak, że czynienie ze sprawiedliwości fundamentu życia moralnego nie udaje się.
 
Ale jeśli nie ma sprawiedliwości, to nie może być pokoju; mimo wszystko sprawiedliwość jest więc czymś fundamentalnym?
 
Jest fundamentem życia wspólnego.
 
A w odniesieniu do pokoju?
 
Tak, do pokoju, który jest owocem życia wspólnego. Tutaj nie chodzi o wewnętrzny pokój, o pokój osoby; to jest co innego. Pokój społeczny, pokój w kraju, jest czym innym niż pokój osobisty. Sprawiedliwość reguluje więzi ze światem zewnętrznym, a sprawiedliwością nadprzyrodzoną, „boską” staje się przez miłość miłosierną [caritas] i przez dar męstwa.
 
Ale nie mogę trwać w wewnętrznym pokoju, jeśli nie jestem w sytuacji sprawiedliwości, nawet sprawiedliwości społecznej, sprawiedliwości związanej z żywieniem itd.?
 
To zależy. W sferze sprawiedliwości w odniesieniu do ludzi wiem, że mogę zrobić bardzo niewiele. Jeśli zajmuję bardzo ważne stanowisko, jeśli mam wielki majątek, to mogę coś zrobić i bezwzględnie powinienem coś zrobić. Jeśli prowadzę życie pozbawione wpływu politycznego, mogę wspierać sprawiedliwość społeczną poprzez osobiste oddziaływanie (a nie bezpośrednio). Na przykład: przez wpływ, jaki mam na niektórych polityków, gdyż proszą mnie o pomoc w pełnieniu bardzo poważnych funkcji. Osobisty pokój wewnętrzny różni się zasadniczo od pokoju społecznego. Pokój społeczny ma charakter moralny; osobisty pokój wewnętrzny może być „Boży”, może wypływać z błogosławieństw. Trwam w wewnętrznym pokoju na tyle, na ile żyję błogosławieństwami. I dobrze wiem, że nigdy nie żyję nimi doskonale, w pełni; zawsze żyję nimi częściowo, dążę do tego, by nimi żyć. A pokój, jaki daje mi Chrystus, jaki daje mi Duch Święty, jest pokojem całkowicie osobistym.
 
Kiedy św. Paweł mówi o miłości (zob. 1 Kor 13; Ga 5,22-23), przedstawia ją jako coś, bez czego nie ma wewnętrznego pokoju?
 
Tak, ale zawsze ma to charakter osobisty, o czym mówi św. Paweł; nie zwraca się on do męża stanu, nie staje na płaszczyźnie politycznej.
 
Tak, ale kiedy mówi o miłości…
 
Miłość jest osobista.
 
Tak, ale czy ta miłość jest niezbędna do uzyskania pokoju i sprawiedliwości, aby móc naprawić niesprawiedliwość społeczną?
 
To oczywiste; dlatego zacząłem z perspektywy błogosławieństw, które pochodzą od Boga, i mówię, że błogosławieństwo tych, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, nie jest odcięte od pozostałych, ale rzuca na nie światło. Sprawiedliwość społeczna nigdy nie zdoła osiągnąć stopnia intensywności i doskonałości tego błogosławieństwa, nigdy nie zdoła zastąpić wewnętrznego pragnienia Bożej sprawiedliwości.
 
Jednocześnie jednak nie mogę zostać nasycony, jeśli nie działałem w ramach sprawiedliwości społecznej; to jest „pod prąd”, a czy istnieje wzajemna zależność?
 
To zależy od sytuacji każdego. W ramach sprawiedliwości społecznej znajdujemy się na płaszczyźnie wspólnotowej, politycznej i jesteśmy zależni od wielu różnych rzeczy. Co samemu można skutecznie zdziałać dla sprawiedliwości społecznej? Co mogę zrobić, aby sprawiedliwość społeczna była respektowana? Sam Kościół daje nam pewną sprawiedliwość społeczną, ale czymże ona jest obok przyjmowanych ustaw? Czy państwo korzysta z tego, co mówi Kościół, aby zaprowadzić sprawiedliwość społeczną? Najczęściej nie. Jeśli politycy są chrześcijanami, odwołują się do tych zasad i wprowadzają je na miarę swoich możliwości; to już jest bardzo dobrze i to powinni robić.
Chrześcijański robotnik postara się na miarę swoich możliwości wprowadzić tę sprawiedliwość społeczną dla siebie i swoich braci, ale ma jakże bardzo znikomy wpływ! Im dalej świat posuwa się naprzód, tym bardziej można odnieść wrażenie, że wszystko staje się potworne, bo zanika możliwość działania naprawdę wedle miłości, niedługo będzie już można działać tylko zgodnie z globalną sprawiedliwością.
 
Na podstawie tego, co Ojciec mówi, widać, że wszystko się teraz rozmywa, i już nie można stawić czoła niesprawiedliwości?
 
To oczywiste.
 
Każdy zostanie więc sam?
 
Nie, nie zostanie sam. Jeśli to potrwa dłużej, zobaczymy krach świata. Sądzę, że wystarczy otworzyć oczy, aby dostrzec, że obecnie trwa straszliwy krach świata, i to w szalonym pędzie. Kiedy jest się odpowiedzialnym za młodych, to szybko się to dostrzega: w ciągu ostatnich dziesięciu lat wśród młodych straszliwie obniżył się poziom moralny. Oczywiście, Ojciec Święty na szczęście bardzo mocno nimi potrząsnął, ale to nie zdoła wszystkiego przemienić.
 
Wcześniej rozmawialiśmy o genetyce.
 
Tak… Widać, czym staje się Krajowy Komitet Doradczy do spraw Etyki… toż to upadek! To wyraźnie pokazuje, że wyczucie moralne słabnie. Gdzie indziej nadzieja trwa, bo istnieją małe grupki rodzin, małe grupki młodych. Być może bardziej żarliwe niż 50 lat temu (ale obejmują mniejsze grono ludzi).
 
Wracając do problemów związanych z genetyką, na przykład do zagadnień dotyczących klonowania, każdy krok dalej w tym kierunku, który zostaje dozwolony, jest afrontem uczynionym Bogu.
 
Tak.
 
Jak długo można sobie wyobrażać, że Bóg będzie na to pozwalał?
Czy w którymś momencie nie zareaguje?
 
Zasadnicze pytanie zawsze brzmi: co można zrobić w tej kwestii, co będzie skuteczne. Trzeba być wewnętrznie wiernym temu, czego chce Bóg – z pewnością właśnie tego chce On od nas w pierwszej kolejności. Rządy Boga nad ludźmi mają charakter coraz bardziej osobisty i coraz mniej uniwersalny.
Dlaczego coraz bardziej osobisty? Ponieważ od kiedy środowisko, kultura mają możliwość ogarnięcia ogromnego obszaru z ogromną prędkością, już nie są ani ludzkie, ani chrześcijańskie. Można stwierdzić, że kultura chrześcijańska zatraciła skuteczność w bardzo określonym czasie, a przynajmniej że jej skuteczność została ograniczona do czegoś bardzo znikomego.
 
Kiedy to się stało?
 
Powiedziałbym, że spadek świadomości religijnej nastąpił mniej więcej w połowie XX wieku; od tej pory kultura chrześcijańska przestała istnieć. W 1950 roku Kościół ogłosił dogmat o Wniebowzięciu Maryi – jest to jego najbardziej doniosły gest i z pewnością to Duch Święty go do tego natchnął właśnie wtedy, gdyż mogło to być jakby wezwanie do odnalezienia naszego celu (ponieważ nasza Matka, Maryja, uczy nas odkrywać nasz cel); i właśnie wtedy wszystko „runęło”. Zapewniam Pana, że w nowicjacie to się daje zauważyć! Stwierdza się, że młodym trzeba przywrócić nie tylko podstawowe elementy życia chrześcijańskiego, ale także elementy życia ludzkiego, moralnego; trzeba wszystko podejmować od nowa, wszystko im dawać na nowo, podczas gdy kiedyś, kiedy wstąpiłem do nowicjatu dominikanów (w 1930 roku), można było od razu, jak na uniwersytecie, zajmować się ważnymi sprawami i posuwać się do przodu. Dzisiaj jest się zmuszonym zaczynać od nowa niemal wszystko, gdyż wszystko jest wypaczone.
 
Istnieje też zanik zamiłowania do podejmowania wysiłku; tego już nie ma.
 
Zanik miłości do pracy. Młodzi już nie mają zamiłowania do pracy…
 
Społeczeństwo bierze na siebie jednostkę i jest w tym tak bardzo ekspansywne!
 
Tak! Istnieją oczywiście pojedyncze środowiska, które są przed tym uchronione i istnieją wyczuwalne łaski, ale to wszystko trwa pośród świata, który się rozpada.

Czy w takiej chwili nie można by sądzić, że dochodzimy do czasów ostatecznych, do tego, co Ojciec nazywa „ostatnim tygodniem”?
 
Rzeczywiście sądzę, że Kościół jest w swoim ostatnim tygodniu, rozumiejąc to określenie w znaczeniu biblijnym (jako ostatni tydzień życia Jezusa, tak, jak nam go relacjonuje św. Jan), co znaczy, że to może potrwać. Ile czasu? Nic nam o tym nie wiadomo, ale rozkład, degradacja zawsze postępują szybciej niż wzrastanie. Wspinaczka na górę przebiega powoli, ale spada się stamtąd błyskawicznie!
 
A zatem jest to bez wyjścia, skoro zaczęło się spadanie?
 
Wyjście będzie Boże. Po ludzku go nie widać.
 
Czy w takim razie jest coś do zrobienia? Czy już nie warto?
 
Zawsze trzeba robić, co się da, zawsze trzeba iść do końca. Co do mnie, jeszcze usilniej chcę szukać prawdy; ośmielę się rzec, że to jest mój „zawód”; to na mnie spoczywa. I szukam jej jeszcze bardziej usilnie, kiedy wiem, że szuka jej bardzo mało ludzi. Jest bardzo dobrze, jeśli można uformować jednego ucznia. W naszym świecie im bardziej staramy się rozszerzyć jakiś wpływ, tym bardziej jest on skażony czy wręcz hamowany, i tym bardziej wzmaga się wpływ osobisty.
 
Tak, ale nigdy nie będzie to wpływ wykładniczy, tylko indywidualny?
 
Powiedziałbym: „osobisty”.
 
Czy kiedy mówi się, że dobro może być silniejsze od zła, nie jest to prawdą?
 
Jest. Bóg dopuszcza, że kiedy zło się rozprzestrzenia, dobro się nasila. Zło się rozprzestrzenia, to prawda, widać to gołym okiem, i dla dziennikarza, dla człowieka, który widzi wszystko z zewnątrz, zło obejmuje większy obszar niż dziesięć lat temu. Wierzę, że zło rozpościera się szerzej, wręcz jestem o tym przekonany.
 
Ta rozległość zła może jedynie skłaniać nas do jeszcze większego upragnienia powrotu Chrystusa?
 
Tak, ponieważ naprawdę wierzymy, że jedynie powtórne przyjście Chrystusa może ocalić ludzkość.
 
W każdym razie nie ma alternatywy. Ale czy kiedyś była jakaś alternatywa?
 
Tak, ponieważ kiedyś wszystko było bardziej odrębne, toteż rodzina czy nawet kraj mogły być poświęcone Bogu. Niektóre kraje zostały całkowicie poświęcone Bogu. Kiedy popatrzymy na mapę Europy i obecność mnichów, to niezwykłe! Kiedy zobaczymy, ile klasztorów było na przykład w Paryżu…
 
I Ojciec sądzi, że to nie może powrócić? Że nie może nastąpić przeskok, zyskanie świadomości?
 
Tak, patrząc po chrześcijańsku, wszelka nadzieja jest możliwa. Chrześcijanin ma żyć nadzieją. Nie jestem człowiekiem rozpaczy, jestem człowiekiem nadziei. Wszystkim, którzy mnie słuchają, mówię: „Idźcie naprzód, odwagi”. Ale jestem zmuszony uznać, że nie mamy wyjścia.
 
Kiedy Marta Robin mówi do Boga: „Daj nam świętych kapłanów, wielu świętych kapłanów”, to jest to bezpośrednia prośba o sprzeciwienie się tej degradacji. Czy można mieć nadzieję na wysłuchanie tej prośby?
 
Po części jesteśmy wysłuchani. Nie twierdzę bynajmniej, że wszystko jest stracone, i uważam, że obecnie przeżywamy coś bardzo doniosłego; wyraźnie trzeba jednak przyjrzeć się, jak konkretnie ludzie dziś żyją królestwem Bożym.
 
Ta sytuacja zmusza nas, by zmierzać do tego, co najistotniejsze i nie tracić czasu?
 
Tak, bo wszystko toczy się z wielką prędkością. Nie oczekiwałbym, że potoczy się to jeszcze lepiej i przyniesie skutki! Ale widząc ogólną sytuację…
 
Słuchając Ojca mam wrażenie, że jest Ojciec nieco zawiedziony tą sytuacją.
 
Nie, wcale nie jestem zawiedziony! Jednakże trzeba stawiać sobie pytania. Wszędzie w Kościele mówi się o braku powołań, ale być może trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego tak jest? Czyż to nie z powodu jakiegoś braku w poszukiwaniu prawdy? A to poważna sprawa. Poszukiwanie prawdy jest oznaką żywotności w Kościele. Nie zapominajmy o skarceniu Kościoła w Efezie: „Zrobiłeś całe mnóstwo rzeczy i to bardzo dobrze, ale zapominasz o jednym: nie masz już w sobie zapału pierwszej miłości” (zob. Ap 2,1-4). Pomyślmy o pytaniu Ojca Świętego: „Francjo, co uczyniłaś ze swoim chrztem?” To, co Panu powiedziałem, nie jest pesymistyczne, ale realistyczne. Trzeba wyraźnie zobaczyć, że faktycznie żyjemy w świecie, który zmierza do swojej zguby, ponieważ zarzucił poszukiwanie prawdy. Poszukiwanie prawdy jest dla każdego człowieka. Dla nas poszukiwaniem prawdy jest Chrystus; jednakże dla niewierzącego także istnieje poszukiwanie prawdy. Człowiek nie może marnować swojego umysłu, tymczasem obecnie go marnuje.
 
Czy zatem Chrystus powróci, ponieważ świat dochodzi do swojego końca?
 
Tak, wróci, aby go ocalić.

Zobacz także
Urszula Pękala

Do realizacji powołania konieczny jest wybór i decyzja. Autentyczne pragnienie życia w określonym stanie to tylko pewien wewnętrzny impuls dany od Ducha Świętego. Ale to nie wystarcza. Powoływany musi na ten impuls odpowiedzieć osobiście, indywidualnie.

 

Z o. Józefem Augustynem SJ, autorem publikacji z zakresu duchowości, rekolekcjonistą, redaktorem naczelnym kwartalnika „Życie Duchowe” rozmawia Urszula Pękala

 
o. Joachim Badeni OP
Mnie osobiście Odnowa przyniosła wielkie ożywienie. Dzięki niej, mimo moich dziewięćdziesięciu jeden lat i fizycznych dolegliwości, czuję się wewnętrznie młody. To jest największy dar, jaki otrzymałem. Duch Święty jest Życiem, to On ożywia... a wszystko zaczęło się w 1975 r. Miałem wtedy sześćdziesiąt trzy lata, przebywałem w klasztorze we Wrocławiu...
 
Krzysztof Osuch SJ

Przypowieść Jezusa, do której się odnosimy (Mt 18,21-35), jest dla nas jednocześnie arcypoważną przestrogą i wspaniałą ewangelią – dobrą wiadomością. Jesteśmy zachęcani do ufnego proszenia Boga o przebaczenie i do zaofiarowania go naszym bliźnim. Trzeba koniecznie nauczyć się przyjmować przebaczenie i zaofiarowywać je naszym bliźnim, by nie podpaść pod sankcję z tego zdania Jezusa: I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda...

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS