logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Redakcja "Listu"
Oni też są Kościołem
List
 


Prawie nie spotkałem wśród żyjących w związkach niesakramentalnych człowieka, który nie miałby przykrych doświadczeń. Są obrażani głównie przy okazji kolędy albo załatwiania spraw związanych z chrztem dziecka. To takie urzędowe chamstwo.

Z o. Józefem Puciłowskim, dominikaninem, historykiem i duszpasterzem rozmawia redakcja LIST.
 
Zawsze zajmował się Ojciec historią, jest dyrektorem Dominikańskiego Instytutu Historycznego, ale kiedyś prowadził też Ojciec duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych. Lepiej powiedzmy: związków niesakramentalnych, obecnie w Polsce używa się właśnie takiego określenia. Tak, to prawda, a zaczęło się zupełnie niepozornie.
 
W latach 80. ówczesny prowincjał postanowił posłać dominikanów do Szczecina, by i tam rozpoczęli działalność duszpasterską. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, nie mieliśmy gdzie mieszkać – nie było tam jeszcze klasztoru ani niczego na kształt plebani. Dzięki uprzejmości bardzo miłych i dobrych ludzi, Marii i Roberta Waliszewskich, mogliśmy zamieszkać w ich czterech pokojach, podczas gdy oni sami przebywali gdzieś wAfryce Południowej. Żyliśmy tak chyba z pięć lat. Do czasu, kiedy nasi gospodarze wrócili, udało nam się coś wybudować. To właśnie przez Marię i Roberta, którzy – uwaga, proszę się nie gorszyć – żyli bez ślubu kościelnego, zaczęła się moja „przygoda" z duszpasterstwem związków niesakramentalnych. Państwu Waliszewskim bardzo zależało na Panu Bogu i walczyli o to, żeby zorganizować pomoc dla rodzin znajdujących się w podobnej do nich sytuacji. Byli animatorami pierwszych spotkań, zapraszali ludzi, dbali o oprawę liturgii. Mieliśmy też spotkania wyjazdowe, a nawet rekolekcje u zaprzyjaźnionych szczecińskich sióstr karmelitanek. Takie były początki.
 
W tej chwili nie zajmuję się już taką formą duszpasterstwa, ale jestem czasem proszony o głoszenie rekolekcji dla takich osób. Organizowałem je kiedyś z ks. jezuitą Mirosławem Paciuszkiewiczem i ks. pallotynem Janem Pałygą – duszpasterzami par niesakramentalnych. Jest spore zapotrzebowanie na takie spotkania. Pamiętam, jak na pewnych rekolekcjach – było na nich chyba z 80 par – podczas modlitwy wiernych ktoś podał intencję, która zabrzmiała nieco dwuznacznie: „Oby nas było jeszcze więcej". Rozumiem, o co chodziło... Dobrze, żeby takie osoby przychodziły do kościoła, ale żeby ich było więcej, to może lepiej nie!
 
Niektórzy w ogóle nie chcą przyjąć do wiadomości, że ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych wciąż są w Kościele. Zawarcie powtórnego ślubu cywilnego nie wiąże się przecież z ekskomuniką.
 
Oczywiście, że nie. Osoby te są jednak w specyficznej sytuacji – są suspendowane. Człowiek suspendowany – czyli „zawieszony" w określonych czynnościach – jest dalej w Kościele, nie może jednak korzystać z pewnych sakramentów, w tym wypadku ze spowiedzi (nie dostanie rozgrzeszenia) i w konsekwencji z Komunii Świętej.
 
Wydaje mi się – choć nie jestem pewien – że negatywny stosunek do związków niesakramentalnych jest charakterystyczny dla pewnej grupy księży. Doświadczyłem tego zaraz po święceniach. Posłano mnie do Gdańska i tam też po raz pierwszy chodziłem po kolędzie. Przed pójściem do ludzi otrzymaliśmy kartki, które podczas odwiedzin ksiądz powinien wypełnić. Na niektórych było napisane: „Nie wchodzić! Wiaruśnicy!". Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy. Okazało się, że w kościelnym slangu „wiaruśnicy" to ludzie żyjący „na wiarę", czyli bez ślubu kościelnego. Sugerowano nam, by te mieszkania omijać. Państwo w tej Redakcji trochę mnie znacie, więc domyślacie się, że zrobiłem zupełnie inaczej. Chyba trochę przedobrzyłem, bo syn jednej z par, które wtedy odwiedziłem, został potem księdzem.
 
W małych miejscowościach czy na wsiach parom niesakramentalnym trudniej jest żyć niż w dużych miastach, w których łatwiej o anonimowość. Podejście ludzi jednak się zmienia. Dzisiaj w każdej diecezji jest ośrodek, który zajmuje się związkami niesakramentalnymi. Za moich młodych lat było trudniej. Zdarzało się, że w niektórych miejscowościach na pytanie naszych ojców, czy można by stworzyć taką wspólnotę, biskupi odpowiadali, że nie widzą potrzeby, bo w ich diecezjach takich problemów nie ma. Podejrzewam, że byli nieświadomi problemu.
 
Czy został wydany jakiś nakaz, np. Episkopatu, aby tworzyć takie duszpasterstwa, czy jest to raczej inicjatywa ludzi świeckich?
 
Nigdy nie słyszałem o odgórnym zaleceniu, wiem natomiast, że są diecezje, w których problem ten został potraktowany z należytą uwagą. Np. w Archidiecezji Szczecińskiej, wtedy kiedy tam mieszkałem, Kuria była bardzo życzliwa. Gdy pisałem zaproszenia na tego typu spotkania, ksiądz kanclerz bardzo chętnie je podpisywał i rozsyłaliśmy je do parafii. Księża na ogół czytali je podczas ogłoszeń parafialnych. Dochodziły mnie jednak słuchy, że niektórzy proboszczowie je bojkotowali. Byli zdania, że jeżeli ktoś żyje bez ślubu kościelnego, to „won z Kościoła!"
 
Jestem przekonany, że w regionach takich jak Archidiecezja Szczecińska, gdzie – o ile wiem – jest 25% communicantes (przyjmujących Komunię podczas niedzielnej Mszy), wrażliwość jest inna niż w regionach o silnych tradycjach katolickich, gdzie wszyscy są przekonani, że „rozwodników" nie ma.
 
strona: 1 2 3