logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
Opuści człowiek ojca i matkę
Don Bosco
 


Na kontakty z domem rodzinnym krakowscy seminarzyści nie mają zbyt wiele czasu. Są bardzo zajęci. Ich grafik zajęć pęka w szwach. Nauka, formacja, duszpasterstwo… Zresztą w tym czasie jest ogromna pokusa, tak jak w okresie narzeczeństwa, zbytniego koncentrowania się na swoim nowym życiu i zaniedbywania więzów z domem rodzinnym. To czas, w którym trzeba się bardzo strzec, żeby pielęgnować kontakty z domem. Tak samo jak w pierwszych latach kapłańskiej gorliwości, kiedy zadania wydają się być ważniejsze od odwiedzenia rodziców. Ale o pielęgnowaniu więzi z domem rodzinnym wspominają Konstytucje Salezjańskie, zatem jest to obowiązkiem każdego salezjanina i w trakcie formacji zwraca się na to uwagę.

Jednak klerycy z krakowskiego seminarium na luksus wyjazdu do rodzinnych domów mogą sobie pozwolić zaledwie kilka razy do roku. I to rzadko kiedy w Święta, bo wtedy pomagają w placówkach salezjańskich. A i czas dla wspólnoty trzeba znaleźć i na wspólną rekreację. Z domem na ogół kontaktują się telefonicznie kilka razy w miesiącu. Czy tęsknią? Pewnie tak. Za obiadkami mamy, za porządnym wyspaniem się, bez nocnego zakuwania do egzaminów, za ciepłem domu rodzinnego… Ale nie narzekają. W końcu taką wybrali drogę.

A co na to rodzice? Szczególnie trudno jest tym, którzy "oddali" swoje jedyne dziecko. Ale na tym etapie już nie wydzwaniają, nie przyjeżdżają, nie bywają nachalni… Na ogół zaakceptowali wybór swoich synów, choć prawie wszyscy zapewniają ich, że zawsze mają otwartą drogę powrotu. "Tata powiedział, że szanuje moją decyzję i dodał, że cokolwiek by się działo mam zawsze otwarte drzwi do domu - tłumaczy jeden z kleryków. – A mama się rozpłakała i powiedziała, że będzie się za mnie modlić. Nie proponowali mi innej drogi. Zawsze mówili, że to moja decyzja i zależy im na tym, żebym był szczęśliwy". Tylko jeden z kleryków wspomniał, że rodzice przez długi czas nie mogli się pogodzić z jego wyborem. "Może było im tym trudniej, bo jestem jedynakiem – zastanawia się – i wcześniej nie mówiłem im o moich planach. Po prostu był to dla nich szok. Sugerowali, bym się dobrze zastanowił czy to moja droga, ale tylko na początku, teraz już się przyzwyczaili i zaakceptowali mój wybór".

Żyć swoim życiem

Kiedy rodzice poświęcają swoje życie wyłącznie dzieciom, tak bardzo podporządkowują się ich potrzebom, że nie pielęgnują nawet własnej więzi małżeńskiej, to gdy nadchodzi czas ich odejścia z domu rodzinnego, wszelkimi sposobami starają się temu zapobiec. I nie zawsze czynią to świadomie. Ba, bardzo często chcą naprawdę dobrze, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że rujnują życie swojego dziecka, zamykając mu drogę do szczęśliwego dorosłego życia. Bo przecież wiedzą lepiej, bo przecież mają doświadczenie, z którego dziecko powinno korzystać… A tak naprawdę nie godzą się na jego dorosłość, na jego odrębność, na jego wolność. 

A Katechizm Kościoła Katolickiego mówi wprost: "Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze." Jakże trudno niektórym rodzicom pogodzić się z tym, jak trudno mentalnie "opuścić" swoje dzieci. A wydawać by się to mogło banalnie proste. Wystarczyłoby tylko, żeby to Bóg był na pierwszym miejscu dla rodziców, a nie ich dzieci. Bywa niestety, że dzieci (szczególnie jedynacy) zajmują miejsce przynależne Bogu.

Uporać się z pustką

Jak jednak, tak zwyczajnie, po ludzku, poradzić sobie z pustką w domu po odejściu dzieci? Nawet jeśli relacja ze współmałżonkiem jest prawidłowa, to przecież odejście dzieci i tak boli. Jak żyjąc dzień po dniu, przez tyle lat opieką i troską o swoje dziecko, nagle z tego zrezygnować? Nie oddawać tak bardzo siebie dzieciom? Sztucznie tworzyć dystans, żeby później aż tak nie bolało? Pielęgnować swój własny świat, żeby nie żyć tylko życiem dzieci, a może zabezpieczyć się w jakiś inny sposób? Ale czy przed tym można i trzeba się zabezpieczać? Czy można przestać się troszczyć, martwić o swoje dziecko, nawet jeśli jest już dorosłe?

Jedynym rozsądnym rozwiązaniem zdaje się być ciągła nauka miłości od Jezusa. Tej miłości, która zaprowadziła Go aż na krzyż. I taka chyba powinna być miłość rodziców. Też aż po krzyż. Bo to przecież oczywiste, że odejście dziecka będzie boleć, że nie da się do tego przygotować, że nie da się przejść przez to bezboleśnie. A mimo to nie wolno tego niepokoju, smutku, strachu przerzucać na dziecko i choćby nie wiem, jak bolało, nie wolno go zatrzymywać dla siebie! Wtrącać się do jego wyborów, żyć jego sprawami, komentować, radzić (bez prośby o to)… Bo to już nie jest miłość!

Odejście, nie oznacza oczywiście zerwania więzi z domem rodzinnym. Ale akcent musi być położony na nowej rodzinie syna czy córki, czy na jego nowym życiu zakonnym czy kapłańskim. To teraz żona i dzieci stają się rodziną, wspólnota zakonna, dopiero później jest mama i tata, choć oczywiście nie przestaje się ich kochać. Biblia mówi: "opuści człowiek ojca i matkę"… I naprawdę nie ma innej drogi, nawet jeśli ta jest bardzo trudna. I bolesna.


***


Ale jest też pociecha. Im dzieci starsze, tym bardziej doceniają więzi z coraz starszymi rodzicami i tym chętniej je pielęgnują i dbają o kontakty.

"Kilka lat temu, kiedy pracowałem w moim rodzinnym mieście odwiedzałem dom rodzinny o wiele rzadziej niż teraz - opowiada ks. Dariusz Bartacha, wikariusz inspektora inspektorii krakowskiej – teraz wpadam choćby na chwilę, kiedy tamtędy przejeżdżam. Oczywiście mama wciąż mówi, że jestem za krótko i za rzadko, ale zawsze wiem, co się u niej dzieje i wszystkie sprawy dotyczące mamy zdrowia czy innych spraw konsultujemy z bratem wspólnie." A ks. Jerzy Mikuła dodaje: "Może i mama nie rozwiąże moich problemów, te wolę przedyskutowywać ze starszymi współbraćmi, ale zawsze wyczuje, kiedy jest mi dobrze a kiedy źle. A ja z wiekiem coraz bardziej to doceniam, także chwile, kiedy choć na moment mogę wpaść do domu, uściskać coraz bardziej kruchą, schorowaną i coraz starszą mamę i sobie po prostu na nią popatrzeć".

Małgorzata Tadrzak-Mazurek
 
Zobacz także
Mieczysław Guzewicz
Dla wielu rozwód wynika z konieczności udowodnienia sobie czegoś w okresie kryzysu wieku średniego czy luzu moralnego podczas zakładowych imprez integracyjnych. Skala dramatów w małżeństwach z powodu zdrad przyczynia się do lęków w rodzaju: czy nam się uda wytrwać w wierności?...
 
s. Maria, klaryska kapucynka
Przechodząc klasztornym korytarzem, widzę cichutko przemykające postacie - mniszki klauzurowe. Mijam jedną z nich - wita mnie ślicznym uśmiechem. Widzę jej oczy... przed chwileczką wyszła z kaplicy. W tych oczach można uchwycić obraz wnętrza tej istoty. Bez wątpienia jest szczęśliwa. Wiem dlaczego...
 
ks. Dariusz Salamon SCJ
Fascynujący jest początek, tzw. Prolog, Ewangelii św. Jana o Słowie, które było na początku, a przez które wszystko się stało (por. J 1,1.3). Pobrzmiewa tu echo pierwszych wersetów Księgi Rodzaju: Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (1,1). Początek skupiający się jak w soczewce w Osobie Chrystusa, który jest odwiecznym Słowem Ojca. Jak zrozumieć to niezwykłe utożsamienie Słowa i Chrystusa? Jaka głębia treści za nim się kryje?
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS