logo
Środa, 17 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Anicety, Klary, Rudolfa, Stefana, Roberta – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
anonim
Ostatnie rozmowy
 


Ostatnie rozmowy

Od kilku lat pracuję w szpitalu. Kiedy chodzę po długich korytarzach i odwiedzam chorych, spotykam również tych, którzy zbliżają się do kresu swoich dni. Ostatnie dni życia są takimi chwilami, kiedy człowiek ściąga maski, jakie bardziej lub mniej świadomie nosił do tej pory. Wtedy - niezależnie od światopoglądu - zadawane są najbardziej egzystencjalne pytania, dzieje się coś, co można nazwać "wychylaniem się w przyszłość", mimo iż biologiczne życie dobiega końca.
Chorzy, z którymi się spotykam, mają zazwyczaj świadomość lub intuicję zbliżającej się nieuchronnie śmierci. Wybrałam trzy rozmowy spośród wielu, które dane mi było przeprowadzić z umierającymi.

Pragnienie

Jan. Miał 78 lat. Obydwie nogi amputowane przy pogarszającym się ogólnym stanie zdrowia. Były więzień obozów koncentracyjnych. Jego przedłużający się pobyt w szpitalu sprawił, że rozmawialiśmy wielokrotnie. Pewnego dnia zaczął mówić o tym, że ma coraz więcej dolegliwości i otrzymuje coraz więcej środków przeciwbólowych. Po chwili zapytałam, czy myśli czasem o śmierci.

- Codziennie - odpowiedział.
- Takie jest prawo życia - dodał zamyślony.
- A czy wierzy Pan w Boga, Panie Janie?
- Nie - odparł krótko i spuścił wzrok. Tu jest tylko materia. Tyle ludzkość myślała i nic nie udowodniła. To jest tylko materia. Wszystko kończy się grobem...
- A czy ma Pan pragnienie, by jednak nie wszystko kończyło się na grobie, by mógł Pan żyć w świecie, gdzie nie będzie cierpienia, bólu i zła? - pytałam dalej.
- Mam - odpowiedział zdecydowanie. No, właśnie, że mam... - dodał nostalgicznie.
- Nie wydaje się Panu, że takie pragnienie jest pewnym "dowodem" na to, że nie wszystko kończy się na grobie?

Milczał dłuższą chwilę. Nagle zaczęła mu się trząść broda, zakrył twarz rękami, jak to robi małe dziecko, które chce ukryć płacz. Po chwili szlochał na głos.
- Przepraszam, że płaczę, ale to jest coś, o czym myślę od dawna. To są bardzo trudne pytania.
- Wiem, Panie Janie, wiem.
Ujęłam go za ręce, chcąc dodać odwagi.
- Chciałby Pan o nich porozmawiać? - zapytałam.
- Chciałbym... - wyszeptał.

Widok Pana Jana płaczącego jak dziecko i zmagającego się z tymi najważniejszymi pytaniami wzruszył mnie. Nie kryłam tego. Myślę, że ta krótka chwila, kiedy tak naprawdę płakaliśmy obydwoje, pozwoliła nam spotkać się na najgłębszej płaszczyźnie ludzkiej egzystencji. To spotkanie otwarło nam drogę do dalszej rozmowy o dwóch porządkach: materialnym i duchowym. I o tym, że obowiązują w nich inne prawa.
Pan Jan opowiedział całą historię swojego dochodzenia do wiary, począwszy od bycia ministrantem, poprzez młodzieńcze bunty i odejście z Kościoła katolickiego, aż po utratę wiary, która nastąpiła po doświadczeniach obozów koncentracyjnych. Mówił powoli, czasem ściszał głos.

- Jak myślę o śmierci, to ciągle myślę, że to może być jutro, pojutrze... ale nie dziś... - sam wrócił do początkowego wątku naszej rozmowy.
- Boję się tego, że trzeba to przeżywać samemu.
- Panie Janie, patrząc na śmierć z perspektywy wiary, nie umieramy sami, bo Chrystus jest z nami. On ją sam przeszedł i zwyciężył. Wierzy Pan w Chrystusa?
Nie odpowiedział od razu. Dłuższą chwilę trwał w zamyśleniu.
- Od dawna skłaniam się ku tej stronie... tak, tak... nie ma wyjścia... to On... to pragnienie... - zamyślony rzucał jakby strzępki własnych przemyśleń.
- Niech Pan idzie za tym pragnieniem, Panie Janie, niech Pan idzie! - zachęciłam łagodnie.

Zapytałam, czy chciałby porozmawiać z kapłanem. Odmówił. Nagły atak bólu sprawił, że wróciłam z nim na oddział. Przed wyjazdem z gabinetu powiedział, uśmiechając się mimo bólu:
- Bardzo się cieszę, że mogliśmy porozmawiać.
- Ja też się cieszę, Panie Janie - odpowiedziałam, ściskając jego kościste dłonie.
Pocałował mnie w rękę. Już nie krył swojego wzruszenia.
Był na oddziale jeszcze kilka dni. Już nigdy nie udało się nam wrócić do tej rozmowy. Modlę się za niego, by zrobił krok w stronę "Pragnienia".

 ***

Tajemnica

Justyna miała 40 lat. Od kilku lat żyła z diagnozą guza nowotworowego. Broniła się przed jakąkolwiek rozmową odpowiadając, że czuje się dobrze, że wszystko w porządku. Nie narzucałam się, ale byłam w "pobliżu". Kiedy przyszłam do pracy w poniedziałek, zastałam ją w bardzo złym stanie: wysoka temperatura, duże trudności z oddychaniem, silne bóle głowy. Całą noc czuwał przy niej ojciec, z którym mieszkała. Kilka lat temu przeżyli wspólnie śmierć żony i matki. Teraz ojciec czuwa przy swej jedynaczce. Kiedy wyszedł na chwilę, pani Justyna pyta:
- Dlaczego ja tak śpię?!
Wyjaśniłam, że środki, które zażywa, mają działanie również nasenne i być może stąd bierze się jej senność.
- Ja nie chcę spać - prawie krzyknęła, uderzając się po twarzy.
Po chwili zapytała niespodziewanie:
- A co mam oprócz raka?
- Nic poza nim - odpowiedziałam spokojnym głosem.
- A co jest w nim najgorsze? - pytała dalej.
- To, że jest nieuleczalny.
- Ale się chyba dzisiaj nie przekręcę? - niemal zacharczała. Zaczęła mieć coraz większe trudności z mówieniem.
- Pani Justyno, nie wiadomo. Pani stan jest bardzo poważny. Czy chciałaby Pani przyjąć Sakrament Chorych?" - zapytałam, widząc, że zaczynają jej sinieć wargi, a ręce aż po łokcie były zimne jak lód. Tymczasem pielęgniarka zmierzyła jej ciśnienie: było coraz niższe.
- To trzeba się wyprowadzać? - spytała ze zdziwieniem.
- Dokąd, Pani Justyno? - usiłuję pomóc, by nazwała wprost śmierć jako odejście.
- Na Pola Elizejskie - wycedziła złośliwie przez zęby.
- A może do nieba, Pani Justyno? - podpowiadam spokojnie.
- To jest to samo - wyszeptała i trudno było mi odczytać, czy kpi czy mówi poważnie. Opadła na poduszkę, niespokojnie kręciła głową, potem jakby przysypiała. Otworzyła znowu senne oczy.
- Wierzy Pani w Boga, Pani Justyno? - zapytałam.
- Tak - bardzo się ożywiła, wręcz rozpromieniła. To ożywienie trwało kilka sekund. Korzystając z niego i zdając sobie sprawę z tego, że są to jej ostatnie minuty, ponowiłam moje pytanie o Sakrament Chorych.
- Nie - stanowczo potrząsnęła głową. Siedząc przy jej łóżku modliłam się za konających.
- To jest koszmarne - znowu na kilka sekund rozbudziła się. Widać było przerażenie w oczach.
- Co jest koszmarne, pani Justyno? - ujęłam ją za rękę.
- Tajemnica - znowu wycedziła przez zęby.
Zabrała ze sobą odpowiedź na to pytanie. I tylko ona wie, co było takiego koszmarnego w tym, co przeżywała. Życie powoli uchodziło z niej. Robiła się coraz bledsza, oddech był coraz rzadszy i cichszy. Odeszła około 10 minut po tym, jak ożywiona odpowiadała twierdząco na pytanie, czy wierzy w Boga.

 ***

"Miłosierny jest Pan i łaskawy..."

Tego dnia, od rana towarzyszyły mi słowa Psalmu: "Miłosierny Pan i łaskawy, do gniewu nieskory i bardzo cierpliwy". Schodziłam już z oddziału. Coś mnie tknęło, bo dosłownie wróciłam z połowy schodów do pacjenta, którego kątem oka zauważyłam przechodząc obok otwartych drzwi sali. Okazało się, że jest to dziewięćdziesięcioletni pan Antoni, artysta malarz, po ciężkiej operacji. Po kilku zdaniach zorientowałam się, że jest w dobrej kondycji psychicznej. Mówił jednak bardzo powoli. Trochę tym się niecierpliwiłam, tym bardziej, że było to pod koniec mojego dnia pracy i byłam trochę zmęczona. Za każdym razem, kiedy miałam ochotę pożegnać się i odejść, "przytrzymywały" mnie przy nim słowa: "...i bardzo cierpliwy". Zostawałam. Na stoliku stała zmiksowana zupa, którą powinien jeść. Zaczęłam więc powoli podawać łyżkę po łyżce. Łykał równie powoli, jak powoli wypowiadał zdania. Rozmowa, jak zawsze na początku takich rozmów, dotyczyła ogólnych spraw. Nagle pan Antoni zapytał:
- To gdzie mam wyjeżdżać?
Nie chcąc go "spłoszyć", potraktowałam to pytanie dosłownie i wyjaśniłam, że na razie nigdzie nie może jechać, bo jest chory, po ciężkiej operacji i musi pozostać w szpitalu. Rozmowa ponownie dotyczyła tematów ogólnych. Nagle znowu powiedział;
- Słyszałem "wio"!
Zamyślił się, wpatrzył w kąt sali, a po chwili dodał:
- To śmieszne, że nikt nie patrzy... Ja patrzę, a nikt nie odpowiada...
Milczę, a w duchu wołam o łaskę wiary dla niego.
- Jedźmy, nikt nie woła - dodał z rezygnacją w głosie.
- Woła, może trzeba tylko uważniej słuchać - podjęłam temat.
Nie odpowiedział. Milczeliśmy dłuższą chwilę. Potem zapytałam, czy przyjął Sakrament Chorych. Zaprzeczył. Zapytałam, czy chciałby. Prawie się oburzył:
- Nie! Nigdy mnie to nie interesowało. Jestem ateistą i zawsze żyłem w świecie materialnym.
Nie nalegałam. "Miłosierny Pan i łaskawy, do gniewu nieskory i bardzo cierpliwy" - jak refren wróciły te słowa. Czas mijał powoli, podawałam łyżkę po łyżce. Chcąc kontynuować rozmowę, zapytałam:
- Czym jest dla pana piękno, Panie Antoni?
Ożywił się tym pytaniem, nawet szybciej przełknął łyżkę zupy. Zaczął opowiadać o ulubionym miejscu w górach, dokąd jeździł na plenery, o grze świateł - innych w lecie, a innych w zimie, o lazurowym niebie nad kotliną i o tym, ile to stanowiło dla niego wrażeń estetycznych i jak mu tam było dobrze. Zniknęła gdzieś jego nostalgia. Niemal promieniał.
- Czy jako artysta może pan żyć w 100% tylko w świecie materialnym? - zapytałam.
- Noooo... tak - odpowiedział z niepewnością w głosie.
- A czy zgodzi się pan z tym, że piękno jest kategorią niematerialną?
- Tak - odpowiedział spokojnie.
- Wierzy pan w to?
- O, tak - bardzo się ożywił.

Milczałam, a w duchu modliłam się do Tego, który jest samym Pięknem, by przyjął takie wyznanie wiary, na jakie stać tego człowieka w tej chwili.
Trzymałam swoją dłoń na jego dużej, rozłożystej dłoni. Odchodząc, powiedziałam: "Do zobaczenia". Szłam wtedy na urlop i brałam pod uwagę to, że gdy wrócę, to możemy się już nie spotkać, dlatego to "Do zobaczenia" dotyczyło Drugiego Brzegu, gdzie - jak ufam - spotkamy się, bo "miłosierny jest Pan i łaskawy, do gniewu nieskory i bardzo cierpliwy".

Na życzenie autorki tekstu pozostaje anonimowy.

 

 
Zobacz także
Joanna Krych

Cierpienie… Tak bardzo dotyka każdego człowieka, który go doświadczył. Rodzi trudne pytania i częsty bunt. Jest tak trudne do przyjęcia, zrozumienia… Nie ma człowieka, który by nie zapytał o sens cierpienia, które dotyka jego samego, jego bliskich, a nawet obcych ludzi. Lecz ludzkie odpowiedzi najczęściej pozostają niewyczerpujące.

 
Ks. Mirosław Cholewa

Nikt nie jest "samotną wyspą". W zamyśle Bożym podążamy drogą wiary wspólnie z innymi i innych potrzebujemy. Ogólną zasadę można sprowadzić do zdania: "Wiara umacnia się, gdy jest głoszona", zarówno w tych, którzy głoszą, jak i w tych, którym się ją głosi. Dlatego dzielenie się z innymi swoim życiem, wiarą, odkrywanymi wartościami wzajemnie buduje i ubogaca, pomaga odczytać obecność i działanie Boga tu i teraz.

 
ks. Andrzej Muszala

Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi. To program zupełnie nieporównywalny z najśmielszymi nawet projektami transhumanistów. Jednak by spełnić swoją rolę, musi się bardzo zmienić. Wydorośleć. Dojrzeć. Homo deus – to nowy program ludzkości. Projekt ten rodził się w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, a obecnie wystrzelił jak z procy. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki od spełnienia naszych odwiecznych marzeń.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS