logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Przemysław Radzyński
Panu Bogu się nie odmawia
eSPe
 


O powołaniu, rodzinie i kapłaństwie opowiada ks. Antoni Kieniewicz, który po śmierci swojej żony, w wieku 69 lat, został kapłanem.

Czym dla Księdza jest powołanie?

To najtrudniejsze pytanie. Niektórzy rozumieją powołanie tylko w kontekście stanu kapłańskiego albo życia konsekrowanego, ale ja zawsze rozumiałem to szerzej.

W dniu święceń dziennikarka zapytała mnie "dlaczego?". Odpowiedziałem jej, że Panu Bogu się nie odmawia. To przekonanie nadal we mnie głęboko tkwi. Jak Pan Bóg woła, to trzeba iść. Był czas kiedy mocno przeżywałem śmierć żony. Pisałem trochę wierszy. Ale to był też czas, kiedy powołanie zaczynało się we mnie krystalizować. Nie na zasadzie impulsu, ale coraz intensywniej o tym myślałem. Jak mnie wówczas o to pytano mówiłem: "Mam mocną pewność, że Pan Bóg tego chce i tysiąc wątpliwości, jak to ma się stać."

W gruncie rzeczy w życiu każdego człowieka realizacją powołania jest wchodzenie w wolę Bożą. Bóg dla każdego z nas ma najlepszy plan zbawienia. Jeżeli człowiek odkryje ten plan i będzie go realizował, to znaczy, że odkrył swoje powołanie – kim ma być w życiu, jak ma wyglądać jego życie.

I tak traktuje Ksiądz swoje powołanie najpierw do życia małżeńskiego, i teraz do życia kapłańskiego?

Tak, ale to nie było zawsze dla mnie takie oczywiste. Moje kapłaństwo nie jest realizacją moich niespełnionych oczekiwań z dzieciństwa czy młodości. Przeczytałem gdzieś ostatnio historię z Ameryki Południowej, gdzie wdowiec odchowawszy dzieci został wyświęcony. To był kolega kursowy biskupa, który go święcił. Tylko, że on po paru latach seminarium wyszedł z niego, ożenił się, miał dzieci, owdowiał, wychował dzieci i wstąpił z powrotem do seminarium. W moim przypadku tak nie było.

Czyli powołanie do kapłaństwa dopiero się zrodziło?

Zupełnie niespodziewanie po śmierci mojej żony. Oboje byliśmy, a ja nadal jestem, zaangażowani w Drogę Neokatechumenalną. Byliśmy tam katechistami – ewangelizowaliśmy w różnych miejscach w Polsce. W momencie, kiedy zmarła moja żona, nasze dzieci były dorosłe i miały poukładane życie. Wiedziałem wówczas, że nadal chcę ewangelizować. Później się okazało, że mogę to robić jako tzw. "katechista wędrowny", czyli człowiek który zostawia wszystkie zabezpieczenia (dom, pracę itd.) i idzie tam, gdzie jest potrzebny. Takie życie prowadzą małżeństwa, ludzie samotni, tak mężczyźni jak kobiety, młodzi, starzy, także księża. Ale moi ówcześni przełożeni stwierdzili, że prowadzę wspólnotę na dość zaawansowanym poziomie i lepiej, żebym to robił nadal, niż szedł w świat.

Rozmawiałem wtedy ze swoim spowiednikiem. Opowiedziałem mu całą moją historię, a on odpowiedział coś bardzo dziwnego – przynajmniej wówczas tak mi się wydawało. Pamiętam jego słowa: "Ja widziałbym pana w zupełnie innej roli – widziałbym pana przy ołtarzu". Roześmiałem się i stwierdziłem, że mam już swoje lata i że to już nie dla mnie. No ale jak się później okazało, było coś na rzeczy w tym co mówił.

Zasiał jakieś ziarenko.

Coś się wówczas zaczęło. Nie mogłem się tej myśli pozbyć. Próbowałem, ale nie mogłem. Powołanie trzeba rozeznawać. Nie każdy pomysł, który przychodzi człowiekowi do głowy wpisuje się w jego powołanie. Powołanie do kapłaństwa, trzeba rozeznawać w Kościele, a więc trzeba przedstawić je Kościołowi. Zwłaszcza w mojej sytuacji...

Dlatego poszedłem do ojca duchownego seminarium misyjnego [Redemptoris Mater – międzynarodowe seminarium w Warszawie dla członków wspólnot Drogi Neokatechumenalnej – przyp. red.]. To mój przyjaciel. Mówię mu: "Słuchaj, takie myśli chodzą mi po głowie, mam nadzieję, że wybijesz mi to z głowy i będę miał spokój". A on na to: "O nie mój drogi, z Panem Bogiem tak nie można. Trzeba czasu na rozeznanie. A na razie, żebyś miał jakieś zajęcie, zacznij studiować teologię".

Poszedłem na UKSW, żeby się czegoś dowiedzieć o studiach. Nagle jakiś człowiek w dresie podchodzi do mnie i pyta czego szukam. Więc odpowiadam, że chcę zapisać się na studia. A on zaprosił mnie do swojego gabinetu. Okazało się, że trafiłem na ks. Stanisława Warzeszaka, ówczesnego dyrektora studium dla świeckich. Myślałem, że odradzi mi studiowanie, a on mnie przyjął...

Odpowiedzialni za Drogę sugerowali, żebym na początku nikomu nie mówił o swoich planach na przyszłość. Nawet moja wspólnota oficjalnie o tym nie wiedziała. Ale to są inteligentni ludzie, więc się domyślali. Wiedziała tylko moja siostra, w której zawsze miałem wsparcie.

To siostra zakonna?

Tak, karmelitanka. I chociaż młodsza, była w pewnym sensie moim duchowym mentorem. Jak miałem jakieś problemy, to często się jej zwierzałem a ona rzucała mi trochę światła na te trudne sprawy.

Mając 65 lat zaczyna Ksiądz studiować filozofię i teologię.

Na początku to był koszmar. Nic z tego nie rozumiałem. Miałem skrypt, notatki i słownik wyrazów obcych. Każde słowo musiałem sobie tłumaczyć. Potem szło już łatwiej, bo dzięki Drodze byłem obyty ze Słowem Bożym. Wiele rzeczy, o których była mowa na wykładach było dla mnie oczywistych.

 
1 2 3  następna
Zobacz także
Agata Bobryk

Gniew jest swoiście rozumianym przejawem kary Bożej. Musimy jednak troszkę zniuansować samo rozumienie tego pojęcia, dlatego że to, co potocznie nazywamy „karą”, tak naprawdę jest naturalną konsekwencją grzechu. To nie Bóg świadomie, intencjonalnie zsyła na ludzi wojnę, trzęsienie ziemi czy niewolę. Wszystkie złe rzeczy, cierpienie i śmierć są konsekwencjami grzechu pierwszych rodziców i później wszystkich innych grzechów. 

 

Z ks. prof. Mariuszem Rosikiem o gorszących fragmentach Starego Testamentu i poprawnym rozumieniu Bożego gniewu, rozmawia Agata Bobryk

 
ks. Marek Dziewiecki
Bycie darem dla Boga i dla bliźnich w takim samym stopniu – chociaż w inaczej wyrażanej formie – odnosi się zarówno do małżeństwa i rodziny, jak do kapłaństwa czy życia konsekrowanego. Zadaniem chrześcijańskich rodziców jest fascynowanie swoich dzieci życiem w świętej miłości...
 
Grażyna Bakunowicz
Narzeczeństwo to piękny i niepowtarzalny czas. Sam jego początek to bardzo często jedno z najbardziej wyjątkowych i intymnych przeżyć każdej pary. O ile zawarcie sakramentu małżeństwa to uroczystość, na którą zapraszamy najbliższych i pragniemy z nimi oficjalnie świętować przysięgę wzajemnej miłości, o tyle zaręczyny często pozostają tajemnicą obojga narzeczonych. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS