logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Robert Wieczorek OFMCap
Pęknięte Serce Afryki
Wydawnictwo Serafin
 


stron: 296
format: 123 x 194 mm
oprawa: miękka
Wydawnictwo: SERAFIN
www.e-serafin.pl
ISBN: 83-60512-06-X

 
Początek rebelii... cz. II
 
Stolica jest miniaturką sytuacji w państwie. Tu też, z grubsza rzecz biorąc, ludzie mieszkają w poszczególnych dzielnicach według przynależności etnicznej. A skoro konflikt dotyczy ludzi z północy, stąd też wszystko dzieje się na północno-zachodnich rogatkach miasta. Niezaangażowane dzielnice południowe mogą się temu przyglądać z bezpiecznej odległości.
 
Zastaję nieoczekiwanie wielu Polaków. Godzinę przede mną przyjechał już Zenek z Michaelem i s. Carlą z Yolé. Ale oprócz mieszkających w Bimbo na stałe księży: Bronka i Staszka oraz naszego Zbyszka – Bazyla, są nowo przybyli przed tygodniem bracia: Robert Wnuk i Tomek Wołoszyn, a nadto po sąsiedzku ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich księża Arek i Marek, ich kleryk na rocznym stażu – Grzesiek, oraz ks. Piotrek z diecezji kieleckiej. Wszyscy czterej przyjechali przed miesiącem, by pracować wśród Pigmejów w diecezji Berberati. Jest nadto ich współbrat, ks. Zbyszek, przebywający w RCA już od roku – w Bangui znalazł się akurat, by pozałatwiać sprawy.
 
Masz babo placek – wszyscy jesteśmy usadzeni! Przy wtórze kanonady trudno sobie życzyć miłego pobytu – zwłaszcza tym świeżo przybyłym.
Nie ma jeszcze Serge’a, naszego afrykańskiego diakona. Powraca dopiero pod osłoną nocy i zdaje relację. Starcia zastały go w centrum miasta. Został zatrzymany przez żołnierzy w żółtych szalikowych turbanach (nigdy takich tu nie widziano!) i przepytywany po arabsku. To Czadyjczycy! Na szczęście znalazł się sołdat znający sango i przegnał go, bo właśnie mieli zaczynać ostrzał. Serge zdołał ukryć samochód w ogrodzie u znajomego, a resztę drogi przemykał się na pieszo.
 
Znajomy pracownik lotniska, chrześcijanin z neokatechumenatu, przyniósł wiadomość, jak to cudem uniknął śmierci. Rebelianci przypuścili atak na lotnisko, lecz w ostatniej chwili ich kierowca został trafiony przez broniących wejścia Libijczyków. Pytacie, skąd się tu tacy wzięli? Otóż od paru lat kontyngent żołnierzy Kadafiego stacjonuje w Bangui dla ochrony prezydenta Patassé (czytaj: ochrony libijskich interesów w RCA). Cała grupa atakujących w pozbawionym kontroli samochodzie rozpaprała się uderzając o zabudowania. Ocaleni spośród nich jeńcy potwierdzają, że to próba przewrotu zorganizowana przez banitę, generała Bozizégo. Wśród żołnierzy część stanowią Środkowoafrykańczycy, którzy z nim uciekli na północ, ale większość to Czadyjczycy – najemnicy rekrutujący się z pustynnego pogranicza Czadu i Sudanu, z plemienia o swojsko brzmiącej w polskich uszach nazwie: Zaghawa (czytaj: zakała). Zwabiono ich do rebelii mirażem 7 mln FCFA na głowę w razie powodzenia akcji (co odpowiada naszym 50.000 zł – na tamte warunki to kupa forsy!).
 
Kanonada nie ustaje. Telewizja i radio Bangui – nieme. Będący na bieżąco z postępem techniki nowoprzybyli bracia szukają nowoczesnych źródeł informacji w internecie, ale wejście zablokowane. Analizujemy sytuację do późna w nocy. Oto krótkie resumé.
 
Pozostający przy władzy od 1993 roku A. F. Patassé wykazał się jedynie nieudolnością. Powtarzające się od paru lat bunty wojska nie skłoniły go do żadnej refleksji. Został ponownie wybrany na prezydenta w 1999 roku, choć zaaprobowane przez obserwatorów z ONZ wybory nosiły znamiona fałszerstwa. A działo się coraz gorzej – frustracja nieopłacanych funkcjonariuszy sięgała zenitu, lecz Patassé powtarzał, że Środkowoafrykańczycy są narodem pokojowo nastawionym do życia, i liczył, że wszystko zniosą. W maju 2001 roku zdystansowany przez laty przez Patasségo były prezydent André Kolimba dokonał nowej próby przewrotu. Został jednak wyparty do Zairu (Demokratycznej Republiki Konga), a popierający go pobratymcy z plemienia Yakouma – ukarani.
 
Głównym aktorem w obronie prawowitej władzy był generał Bozizé. Mówiono wprost, że zasłonił Prezydenta własną piersią. Z tym większym zdziwieniem przyjęliśmy parę miesięcy później wiadomość, że gen. Bozizé został otoczony w swej rezydencji przez oddziały wierne Prezydentowi pod zarzutem zdrady i przygotowywania próby przejęcia władzy. Trudno było uwierzyć, że pierwszy współpracownik stał się naraz głównym wrogiem.
 
Bozizé bronił się kilka dni i pod osłoną luf wiernych mu żołnierzy wycofał się na północ. Przy okazji tego przemarszu dostało się po głowie osobom postronnym. Również i nasi bracia stracili wtedy dwa samochody. Ostatecznie buntownicy schronili się w Sarh w Czadzie, a  - chociaż zostawili po sobie spore zniszczenia - ogół ludzi patrzył za nimi ze współczuciem. Bozizé jawił się jako męczennik prześladowany przez niewdzięcznika, który zapomniał, kto mu uratował życie. Armia straciła swego dowódcę zdegradowanego do stopnia szeregowca FACA – żołnierze armii RCA zostali praktycznie rozbrojeni jako element politycznie niepewny. Odtąd ochroną głowy państwa zajmowali się tylko Libijczycy oraz dobrze dobrana i opłacona Gwardia Prezydencka.
 
Rozpoczął się okres nerwowych negocjacji, szarpanych obustronnymi pretensjami. Patassé żądał od swego „młodszego brata”, prezydenta Czadu Idrisa Deby wydania chroniącego się u niego buntownika. Deby ripostował, że Patassé przed paru laty przyjął do swej służby pewnego Czadyjczyka o nazwisku Abdoulaye, który jako były buntownik z południa Czadu winien być sądzony, ale RCA go chroni. Patassé wyjaśnił, że chodzi o całkiem inną osobę: „jego” Abdoulaye ma imiona chrześcijańskie Jean Pierre, jest z plemienia Kaba, mieszkającego na pograniczu, jego matka na pewno była z RCA, a poza tym ma zaledwie trzydzieści parę lat i w rebelii na południu Czadu przed laty udziału brać nie mógł. Prezydentowi Czadu miało chodzić o jakiegoś gościa powyżej pięćdziesiątki i starego wilka z partyzantki.
I kto miał rację? Diabeł by się nie wyznał, gdzie tu prawda, a gdzie kłamstwo. Biskup Miguel z Lai mówił mi, że sami byli rebelianci z Czadu nie wiedzą, o kogo miałoby chodzić.
 
W wakacje roku 2002 Bozizé podał do publicznej wiadomości, że obali Patasségo i wcale nie będzie potrzebował wielkiej armii. W tym momencie wszystkie odruchy sympatii i współczucia dla niego znikły we mnie: O bratku, do wojny domowej się bierzesz?
I nie trzeba było długo czekać: oto jest z powrotem.
Oceniano, że wycofał się przed rokiem do Czadu na czele około 150 ludzi. Naturalne więc było, że dobrał sobie do rebelii nicponiów z Czadu. I co niepokoi, to fakt, iż choć to teoretycznie konflikt w RCA, większość tutejszego wojska pozostaje neutralna, a po obu stronach stają obcy żołnierze: Libijczycy, którzy bronią Patasségo i Czadyjczycy, masowo wspierający rebelię Bozizégo.
 
Wychodzi na to, że wjechałem do Bangui w ostatniej chwili. Całkiem możliwe, że byłem ostatnim, który przekroczył KM 12 zanim nastąpił atak. Zenkowi wiele nie trzeba, więc droczy się ze mną:
- No widzisz, coś narobił? Jak Franek Dolas rozpętałeś wojnę! Ledwie pojawiłeś się w stolicy i zaczęli strzelać.
Przepraszam, źle nie chciałem.
A tymczasem moja rodzina jest już w Paryżu, nazajutrz chcą wsiadać do samolotu do Bangui. Rano ostatni dzwonek, by ich uprzedzić. Dlatego zdecydowałem się zadzwonić do domu – nie było innej drogi. Nie dziwię Ci się Mamo, że płakałaś...
 
Kolejne dni to nerwowe oczekiwanie na rozwój wypadków. Niedługo potem telefon od zawiedzionego Krzyśka i moje perswazje, by jednak nie przyjeżdżali. Łatwo powiedzieć: są już w Paryżu, podróż życia do Afryki, tak długo organizowana i oczekiwana, przechodzi koło nosa. Ledwo co wyjechali, a tu trzeba wrócić jeszcze szybciej: wstyd na całą wieś.
 
Radio w stolicy odzywa się po dwóch dniach, nadając muzyczkę i różne inne pierdoły. Faryzeusze! A obok walki – i ludzie giną! Dla RFI (Francuskie Radio Międzynarodowe) wypowiada się ktoś z rządu twierdząc, że sytuacja jest opanowana i ognisko buntu gaśnie. W tym samym czasie dzwoni nasz były seminarzysta z Yolé, którego dom jest w dzielnicy, objętej walką:
- To, co podają wiadomości, to wierutne kłamstwo! Wszędzie pełno rebeliantów!
Przed oczami staje mi twarz owego chłopca, którego wysadziłem na KM 10 i jego zagubienie na widok miejskiego zgiełku. Ale trafił – w sam kocioł! Czy chociaż zdołał odnaleźć kogoś znajomego zanim wybuchła strzelanina?
 
W końcu otrzymuję nocny telefon od Krzyśka, że udało im się przełożyć lot i polecą do Yaoundé, będą tam w sobotę, 2 listopada, wieczorem. Wersja przejazdu przez Kamerun jest do zaakceptowania. Dotychczasowe doświadczenie pozwala mieć nadzieję, że i te zamieszki skończą się na terenie stolicy, a prowincja pozostanie w spokoju.
 
Mogę teraz pomyśleć o sobie. Istnieje jeszcze jedyna droga, by wyjechać z miasta – na południowy-zachód do Mbaiki , a stamtąd są dwie możliwości: przez dżunglę w kierunku Berberati wzdłuż 4 równoleżnika, albo do Yaloké, leżącego w połowie drogi asfaltowej do Bouar. Obie długie i męczące. Do ostatniej chwili niepewność, czy most na Mpoko, kontrolowany przez wojsko, jest przejezdny. Podobno jakieś samochody, próbujące wydostać się z miasta w sobotę, zostały zmuszone do zawrócenia. Słyszano również, że na drodze w dżungli pojawili się zwolennicy Kolimby (tego przegranego z maja 2001).
 
Podejmuję decyzję – jadę we wtorek. Kto ze mną? Zenek ze swoją ekipą chce wracać. Polacy z SMA są zbyt liczni na ich jedyny samochód, więc wolne miejsca u mnie ich interesują. Zosia ma już jedno zarezerwowane – wywiozłem ją, teraz mój honor, by ją odstawić do domu. Robert i Tomek nie mają żadnych papierów – nawet paszporty złożyli w prokurze dla otrzymania kolejnej wizy i są zablokowani (ostatecznie jednak pojadą z nami). Nadto dwie lekarki, Jone i Regina, z towarzyszącymi im osobami też pragną przyłączyć się swoją toyotą do naszego towarzystwa. Tak więc sformułował się nam konwój.
 
Ale zanim wyjechaliśmy, ostatni wieczór zafundował nam ponury spektakl. Przyzwyczajeni już do strzałów rozlegających się nieprzerwanie na północy, ucinamy sobie pogawędkę na podwórku przed domem. Słychać w oddali samolot, niewinne warczenie „kukuruźnika”. Dostrzegam na niebie punkt wielkości komara; dwupłatowy zwiadowca. I nagle, ku memu zaskoczeniu, ten „moskit” pikuje w dół. Chwilę po tym pojawiają się przed nim dwa błyski pozostawiające momentalne dwie czarne smugi ciągnące się wzdłuż linii lotu maszyny.

Zobacz także
Jadwiga Martyka
Pan Antoni był ogólnie lubiany. Miły, dowcipny, towarzyski mężczyzna o ciekawej aparycji, gromadził wokół siebie wiele osób. Młodzi ludzie po przyjściu z pracy nie mieli innych obowiązków, więc spotykali się przy kieliszku. Antoni nawet nie zauważył, jak popijanie trunków przerodziło się u niego w nałóg. "Ocknął się" po kilkunastu latach, na szczęście nie było za późno...
 
Kazimierz Szałata

Ostatnia niedziela stycznia obchodzona jest w kościele katolickim jako Światowy Dzień Trędowatych. Jest to okazja do przypomnienia, że najstarsza choroba, o której zapomnieli już mieszkańcy większości krajów rozwiniętych, w najuboższych rejonach świat jest nadal groźna i wciąż zbiera swoje tragiczne żniwo. Dokładna liczba chorych na trąd nie jest znana, jako że występuje on w krajach o słabo rozwiniętych systemach opieki zdrowotnej, gdzie rodzą się dzieci, które nie mają szans, by w życiu spotkać lekarza. Tam docierają najodważniejsi misjonarze. 

 
Marek Ziaja
Widziałem ostatnio dobry kryminał „Siedem” dobra akcja, świetni aktorzy i co tu ukrywać temat, na Oskara. Przypomniał mi, że i u nas, katolików, podobny temat, chociaż inaczej ujęty, się pojawia. Zaraz więc do modlitewnika sięgnąwszy stałem się o kolejną prawdę katechizmową mądrzejszy. Co w prostszych słowach znaczy, przypomniałem sobie, co zapomniałem...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS