logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Timothy Radcliffe OP
Po co być chrześcijaninem?
Wydawnictwo Salwator
 


 

 
Dzień 7
 
Naelektryzowane ciało
 
Szczęście, jakim jest uczestniczenie w życiu Bożym, nie jest wewnętrznym stanem umysłowym. Jeśli ma ono być prawdziwie ludzkie, potrzebuje wyrazu cielesnego. Jest ono upodobaniem w ludzkiej jednostkowości, w „zwyczajnie słodkich” twarzach. Odwaga wymaga, byśmy stawili czoło naszej śmierci cielesnej. Ciało jest w pojęciu wszystkich podstawowych nauk chrześcijańskich rzeczywistością centralną. Wierzymy, że Bóg stwarza nasze ciała i zbliża się do nas w Jezusie Chrystusie, jak my zbudowanym z ciała i krwi. Naszym centralnym sakramentem jest udział w Jego ciele. Wierzymy, że został On cieleśnie wskrzeszony z grobu i że my także zostaniemy wskrzeszeni. Nie możemy posunąć się dalej w refleksji nad sensem bycia chrześcijaninem, jeśli nie zastanowimy się nad tym, co znaczy dla nas być cielesnymi.
 
Nauka chrześcijańska oparta jest na wierze w dobroć ciała. Biorąc to pod uwagę, możemy uznać za dziwne, jak często my, chrześcijanie, źle się czujemy w naszych ciałach i traktujemy je jak niewygodny bagaż, obciążający nas, aż dusza umknie w chwili śmierci. Prawdę mówiąc, wielu teologów twierdziło, że tak jest. Wynikło to stąd, że przez większość swojej historii chrześcijaństwo walczyło z dualizmem, twierdzeniem o dotkliwej sprzeczności między tym, co materialne, a tym, co duchowe. Wczesny Kościół walczył z gnostycyzmem, który często twierdził, że świat został stworzony przez złego boga. Zbawienie było postrzegane jako ucieczka duszy z ciała.
 
Chrześcijaństwo i judaizm zgodnie podkreślają więź między kultem Boga, który nas stworzył jako ciało i duszę, a troską o potrzeby innych ludzi, odzianiem nagiego, nakarmieniem głodnego, pielęgnowaniem chorego. Nie możemy po prostu opuścić rąk na widok ludzkiego cierpienia, jak gdyby było ono skutkiem grzechów popełnionych w poprzednim życiu. To właśnie szacunek dla życia cielesnego doprowadził do narastania świadomości, że kara śmierci jest głęboko sprzeczna z duchem chrześcijaństwa.
 
To w ciele spotykamy Boga. Święty Jan pisze o Słowie życia, „o którym żeśmy usłyszeli, które widzieliśmy na własne oczy, na które patrzyliśmy i którego dotykaliśmy własnymi rękoma” (por. 1 J 1, 1). Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w klasztorze dominikańskim, w osłupienie wprawiło mnie wyjaśnienie jednego z braci, jak sakramenty są zakorzenione w naszym życiu cielesnym: narodziny i śmierć, seks i jedzenie, grzech i choroba. W tych najzupełniej fizycznych zjawiskach spotykamy łaskę Bożą, która nas leczy niczym łaska doskonaląca naturę. „Moim ciałem cię wychwalam”. (...)
 
Błędna religia czyni nas nieczułymi, niezdolnymi do życia cielesnego. Kult prawdziwego Boga czyni nas fizycznie żywymi: dotykamy, smakujemy, czujemy, widzimy i słyszymy. Pełny rozkwit danego nam od Boga życia oznacza, że aspirujemy do żywotności wszystkich naszych zmysłów. W filmie o chłopaku z rodziny robotniczej, który chce zostać tancerzem baletowym, Billy Elliot, Billy, na pytanie o to, co czuje, gdy tańczy, odpowiada: „elektryczność!”. Boża łaska nas elektryzuje.
 
Łaska może nam przydać wdzięku. Chrześcijanie wschodni twierdzą czasem, że łaska może nawet uczynić nas pięknymi. To może być nowy punkt pod względem sprzedawalności chrześcijaństwa! Łaska układa nasze twarze w uśmiech. Enzo Bianchi, przeor klasztoru w Bose, napisał: „Osobiście jestem przekonany, że życie duchowe ma głęboki wpływ na wygląd fizyczny osoby, na jej twarz. Tradycja grecka mówi o mnichach dojrzałych duchowo jako o kalogeroi, «pięknych starcach». Tak, wymiar piękna jest częścią współdziałania między łaską a naturą”[31]. Idea tych pięknych starców budzi we mnie uśmiech, gdyż muszę przyznać, że nie byłem nigdy specjalnie porażony urodą moich współbraci. Muszę się im przyjrzeć jeszcze raz!
 
Jest więc rzeczą wysoce słuszną i piękną, że podstawowa chrześcijańska modlitwa, Msza święta, polega na dzieleniu się ciałem. Jezus czyni ze swego ciała dar dla uczniów. Albo raczej Jego ciało ze swej natury jest darem. Centralny akt Ostatniej Wieczerzy odsłania to, co dla nas znaczy być cielesnym. Jestem moim ciałem, obdarzonym istnieniem przez rodziców i dziadków, a ostatecznie przez Boga. Być stworzeniem to otrzymać istnienie, nie tylko w chwili poczęcia, ale w każdym momencie. Jednym ze sposobów podziękowania Bogu i rodzicom za nasze istnienie jest troska o własne ciało. Jean-Louis Brugues OP napisał: „Kto nie kocha swojego ojca i swojej matki, nie może kochać swojego ciała ani ciała innych ludzi”[32]. Czci się ojca i matkę, czcząc ciało, które spłodzili i poczęli, bo ono jest jednością. Gilbert Keith Chesterton powiedział, że obudził się w Boże Narodzenie i znalazł w skarpetach na końcu swego łóżka dwa ważne prezenty, własne nogi. Troska o własne ciało, utrzymywanie go w formie (o co trudno oskarżać Chestertona), oznacza przyjmowanie daru, którym jest ciało, oznacza wdzięczność z powodu istnienia.
 
Skoro dar ciała jest sakramentem leżącym w samym sercu naszej modlitwy, nie jest zaskoczeniem, że jeden z najgłębszych sposobów wyrażania siebie polega na oddaniu naszych ciał innym. Jedno mówi do drugiego: „To jest ciało moje dla ciebie”. Jest to akt głęboko eucharystyczny. Może to brzmieć prawie bluźnierczo, ale powiązanie między płciowością a Eucharystią jest głęboko zakorzenione w naszej tradycji. Pierwszy List św. Pawła do Koryntian dotyczy głównie Eucharystii i płciowości. Jego myśl przesuwa się w nim od jednego tematu do drugiego. Naszą płciowość możemy zrozumieć tylko w świetle Eucharystii — i odwrotnie. Można by więc oczekiwać od chrześcijan uderzająco odmiennego pojmowania płciowości niż u innych ludzi. List do Diogneta wyraża pogląd, że również pod tym względem chrześcijanie odstają od innych: „Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, ale żyją nie według ciała”[33].
 
Chrześcijańskie poglądy na płciowość są uderzająco odmienne, ponieważ cenimy ją jako podstawową cechę naszego człowieczeństwa. Gdy pewnego razu św. Jan Chryzostom wygłaszał kazanie o płciowości, zauważył, że niektórzy ludzie się rumienią. Oburzył się na to: „Czemu się rumienicie? Czy to nieczyste? Zachowujecie się jak heretycy!”[34]. (...)
 
Kościół jednoznacznie naucza o płciowości. Powinniśmy współżyć płciowo tylko z osobami innej płci, z którymi zawarliśmy małżeństwo, i w sposób otwarty na posiadanie dzieci. Jest to ideał jasny, choć odległy od sposobu życia katolików. Wielka ich liczba jest rozwiedziona i powtórnie zawiera małżeństwo, żyje w związkach pozamałżeńskich (czasem homoseksualnych), praktykuje antykoncepcję. Między nauczaniem Kościoła a sposobem życia jego członków istnieje otchłań. Jeśli chodzi o seks, większość katolików nie zachowuje się inaczej niż inni członkowie społeczeństwa.
 
Jak ma na to odpowiedzieć Kościół? Jedna odpowiedź to naleganie na treść odziedziczonej tradycji. Czyniąc to, narażamy się na niebezpieczeństwo utraty kontaktu z życiem coraz większej liczby członków Kościoła. Kościół może się stać wąską sektą, którą izolują jej poglądy na płeć, przeszkadzające w dzieleniu się z innymi dobrą nowiną. Już dziś wielu katolików jest co prawda członkami Kościoła, ale ignoruje jego nauczanie na temat płciowości, co podminowuje autorytet Kościoła na innych polach. Jeśli można lekceważyć to, co Kościół mówi o płciowości, dlaczego szanować inne jego nauki? Inni pozostają katolikami, ale czują się albo obarczeni winą, albo zredukowani do rangi obywateli drugiej klasy, wyłączeni z Eucharystii z powodu swojej nieuregulowanej sytuacji.
 
Jeśli Kościół miałby po prostu zaakceptować współczesne obyczaje seksualne, zagrożenie byłoby równie poważne. Okazałoby się, że potulnie asymilujemy się ze światem współczesnym, nie mając dość siły, by bronić tego, w co wierzymy. Jeśli nauczanie Kościoła jest prawdziwe, musimy je głosić. W praktyce często się zdarza, że potwierdza się oficjalne nauczanie, choćby półgłosem, ale daje dyskretne sygnały, że przyjmie się każdego. Nazywa się to „rozwiązaniem pastoralnym”. Być może jest to rozwiązanie najbardziej humanitarne, ale trąci nieuczciwością i tchórzostwem.
 
Nie znam rozwiązania, ale najlepszym punktem wyjścia dla zrozumienia naszej płciowości wydaje mi się Ostatnia Wieczerza. Gdy Jezus oddaje swoje ciało uczniom, jest odsłonięty. Jest w ich rękach, mogą z Nim robić, co chcą. Jeden już Go sprzedał, inny się Go wyprze, pozostali uciekną. Dar z ciała pokazuje, że płciowości nie da się oddzielić od zranienia. Jej częścią jest delikatność, która oznacza, że można zostać skrzywdzonym. Jest to dar z samego siebie, który może się spotkać z odrzuceniem i drwiną, w wyniku którego można się poczuć wykorzystanym. Ostatnia Wieczerza pokazuje nam skrajnie realistycznie, jak niebezpieczne jest oddanie się komukolwiek. Nie jest to romantyczna randka w lokalu oświetlonym świecami. Chrześcijańska etyka seksualna zachęca nas do zgody na to wystawienie się na rany, do podjęcia ryzyka związanego z odsłonięciem samego siebie i intymnym kontaktem.
 
Ostatnia Wieczerza to opowiadanie o ryzyku oddania się innym. Jezus umarł, ponieważ kochał. Jednakże niepodjęcie ryzyka jest nawet bardziej niebezpieczne. Posłuchajmy Clive Staplesa Lewisa:
 
Kochać — to znaczy być narażonym na cierpienie. Pokochaj cokolwiek, a niewątpliwie coś schwyci twoje serce w kleszcze; może ono nawet pęknąć. Jeśli chcesz być pewien, że pozostanie nietknięte, nie powinieneś go nikomu oddawać, nawet zwierzęciu. Opakuj serce starannie w ulubione nawyki i drobne przyzwyczajenia, unikaj wszelkich komplikacji, zamknij je bezpiecznie w szkatułę czy trumnę swego egoizmu. Ale w tej szkatule, bezpiecznej, ciemnej, nieruchomej i dusznej serce się zmieni. Nie pęknie, ale stanie się nietłukące, niedostępne, nieprzejednane. Alternatywą tragedii lub co najmniej ryzyka tragedii jest potępienie. Piekło to jedyne miejsce poza niebem, gdzie jest się całkowicie zabezpieczonym przed całym ryzykiem i wszystkimi perturbacjami miłości[35]. (...)
 
Czystość jest cnotą dość niemodną. Pobrzmiewa pruderią i nadęciem. Jest to jednak cnota, do której jesteśmy powołani, czy to żonaci, czy w stanie wolnym, czy po ślubach zakonnych. Herbert McCabe OP napisał, że „czystość, która nie jest manifestacją miłości, jest tylko trupem prawdziwej czystości”[36]. Trup psa wygląda jak pies. Można nawet się nabrać i pomyśleć, że to pies, który drzemie. W rzeczywistości nie jest to jednak wcale pies, lecz, według św. Tomasza, były pies. Tak więc żyjący w celibacie, ale bez miłości, mogą sprawiać wrażenie żyjących w czystości, ale nimi nie są.
 
Czystość leczy nasze miłości, uwalniając je od rozmarzenia. Uczymy się, jak wcielać się w ciała, jakimi jesteśmy, w życie, jakie wybraliśmy, w zadania, jakie podjęliśmy. Chodzi o stanie się rzeczywistymi. Rozmarzenie to nie to samo co wyobraźnia. Wyobraźnia jest możliwością przekształcania rzeczywistości i znalezienia nadziei tam, gdzie widać tylko rozpacz. Wyobraźnia tworzy znaki, które mówią o przyszłości i ją przybliża. Rozmarzenie jest pod pewnymi względami jej przeciwieństwem. Jest formą rozpaczy, która ucieka od rzeczywistości i nie próbuje jej przekształcić. William Butler Yeats napisał: „Żywimy nasze serca marzeniami, szlafrokiem chroniąc serce od strasznego losu”[37]. Czystość, uwalniając nas od rozmarzenia, łagodzi serce i sprawia, że jest sercem z ciała, a nie z kamienia. (...)
 

Czystość uczy nas, jak patrzeć na twarze, uczy nas tego swoistego rodzaju uwagi, którą mają niektórzy portreciści, umiejętności patrzenia realistycznie, lecz czule. Najlepsi malarze potrafią patrzeć na siebie bez zniekształcenia przez fantazje. W jakimś wywiadzie Lucian Freud zauważył, że „u złych malarzy wszystkie portrety wyglądają jak autoportrety, gdyż wykonane zostały w stanie zapatrzenia w siebie (to znaczy każdy wygląda tak samo). Z drugiej strony pewni dobrzy malarze patrzyli na siebie tak obiektywnie, że trudno zgadnąć, iż malowali siebie. Autoportret Chardina wygląda jak wizerunek kogoś, kogo malarz spotkał na ulicy”[38]. Jest to owoc nauki, która nie jest czysto mechaniczna. Zakłada pewną dyscyplinę duchową, jakość kontemplacji, która jest potrzebna także wtedy, gdy mamy żyć w czystości. Można by nawet powiedzieć, że czystość to dyscyplina estetyczna.
 
Po drugie, muszę się nauczyć być sam. Nie potrafię być szczęśliwy wśród ludzi, jeśli nie umiem być zadowolony. Jeśli przeraża mnie samotność, będę „więził” innych ludzi nie dlatego, że się nimi cieszę, ze względu na nich, ale po to, by rozwiązać własne problemy. Będę patrzył na ludzi jako na tych, dzięki którym zapełnię własną pustkę, własną przerażającą samotność. Nie będę więc zdolny do radowania się z nich ze względu na to, kim są. Jeśli zatem ktoś przebywa z inną osobą, niech będzie rzeczywiście obecny, ale jeśli jest sam, niech kocha samotność. Muszę wyznać, że gdy jestem z ludźmi, liczę czasem minuty pozostałe do uwolnienia się od nich, a gdy jestem sam, zastanawiam się, kiedy będę miał okazję z kimś pogawędzić!
 
Po trzecie, w każdej miłości można otworzyć przestrzeń, w której zamieszka Bóg. Zamiast widzieć nasze miłości jako konkurencję dla Boga, trzeba dostrzec, że tworzą one miejsca, w których może On rozbić swój namiot. Jest tylko jedna miłość, Boża, która obecna jest, uznana czy nie, w każdej miłości. Bede Jarrett, prowincjał prowincji angielskiej dominikanów w latach 30., napisał wspaniały list do ojca Huberta Van Zellera, który jako młody mnich w Downside zakochał się w osobie noszącej inicjał P., i był tym doświadczeniem mocno zaniepokojony. Bede napisał:
 
Gdybyś myślał, że jedyna rzecz, jaką trzeba zrobić, to wycofać się do swojej skorupy, nigdy byś nie zobaczył, jak godny kochania jest Bóg. Musisz kochać P. i szukać Boga w P. (...) Ciesz się swoją przyjaźnią, płać za nią cenę wynikłego stąd cierpienia, pamiętaj o tym przy swojej Mszy i pozwól Mu być tym trzecim. Początek Przyjaźni duchowej [Aelreda z Rivaulx] brzmi tak: Tu jesteśmy, ty i ja, i mam nadzieję, że między nami Chrystus jako trzeci[39].
 
Jeśli oddzielamy naszą miłość do Boga od naszej miłości do ludzi, wtedy każdy gorzknieje i choruje. To są skutki prowadzenia podwójnego życia. (...)
 

Przypisy:
31 - E. Bianchi, Ricominciare nell’anima, nella Chiesa, nel mondo, Genova 1999, s. 59.
32 - J.L. Brugu?s, L’éternité si proche, Paris 1995, s. 102.
33 - List do Diogneta 5, 6–8, w: Pierwsi świadkowie, Kraków 1998, s. 342.
34 - 12 homilia do Listu do Kolosan.
35 - C.S. Lewis, The Four Loves, London 1960, s. 111; wyd. pol. Cztery miłości, b.m.w. 1983, s. 153.
36 - H. McCabe, Law..., dz. cyt., s. 22.
37 - A. Martin (red.), Complete Poems, London 1990, s. 211.
38 - M. Gayford, wywiad z L. Freudem, „Daily Telegraph”, 18 May 2002.
39 - B. Bailey, A. Belleger, S. Tugwell, Letters of Bede Jarrett, Downside and Blackfriars 1989, s. 180.

Zobacz także
ks. Bogdan Czupryn
Człowiek żyje na pograniczu świata natury i kultury. Poprzez swoje działania tworzy również duchowy klimat, co stanowi szczególny wymiar kultury. Choć od natury zależy bardzo wiele, a jej żywioły czasami po prostu zabijają, to jednak decydujący wpływ na jakość życia ma klimat kulturowy. W jaki sposób zatem należy go kształtować, aby faktycznie sprzyjał osobowemu rozwojowi? 
 
ks. Alessandro Pronzato
ks. Alessandro Pronzato - wybitny pisarz katolicki. Wykładowca katechetyki, dziennikarz, duszpasterz, rekolekcjonista, był dyrektorem Centrum Duchowości w Valtellina. Współpracuje z paroma czasopismami i od kilku lat prowadzi regularne audycje we włoskim Radiu Maryja. Opublikował ponad sto książek z duchowości chrześcijańskiej...
 
Ojciec Jerzy
Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS