logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Rafał Sulikowski
Pokój wam! O pozornym konflikcie w Kościele
materiał własny
 


Prawo przekory i głód sensacji

Jest znanym prawem, że im mocniej głosimy, tym efekt może być odwrotny – ludzie odejdą. Działa tu znane prawo przekory, które polega na tym, że chcemy się wyróżnić, pokazać swoją oryginalność, a także – niezależność. Objawienie zakończyło się w czasach Chrystusa, który wypełnił stare prawo, nie przyszedł go znieść, lecz wypełnić. Jeśli głosimy coś więcej niż powiedział Jezus, narażamy się na spory w kwestiach marginalnych. "Biada mi gdybym nie głosił Ewangelii" – powie św. Paweł. Dodaje także, że gdyby nawet anioł z nieba głosił inną ewangelię, niech będzie przeklęty. Mocne słowa. Są jeszcze inne: "Jeśli ktoś coś doda do Ewangelii, temu Bóg doda opisanych plag. Jeśli odejmie – ujmie mu Bóg w chwale". To z kolei z Apokalipsy, która dopełnia dzieło rozpoczęte w księdze Rodzaju. Jeśliby nawet od dziś głosić tylko to, co nauczał Chrystus, to i tak "świat nie pomieściłby ksiąg, które należałoby spisać". Po co dodawać coś? Jezus powiedział wszystko, trzeba tylko to zrozumieć.

W naturze ludzkiej istnieje jednak pogoń za nowością. Chcemy rozwijać Ewangelię i faktycznie Kościół interpretuje ją stale, prowadzi proces inkulturacji. Przecież Jezus nie nauczał o Internecie, co nie znaczy, że Kościół nie ma prawa głosić nauki przez Internet. Nie chcę sugerować, że objawienia Rozalii Celakównej są fałszywe – być może są prawdziwe. Jednak mam wrażenie, że wiara w objawienia późniejsze od Ewangelii, prywatne wizje nie są istotne. Katolik nie ma obowiązku wierzyć w prywatne objawienia. Nawet te uznane przez Kościół. Nie znaczy to, że są one bez wyjątku fałszywe. Znaczy to, że jak ktoś chce pogłębić wiarę, może czytać dzieła mistyków, uznane przez Kościół. Jednak pierwszeństwo ma Ewangelia i w ogóle Biblia, Tradycja oraz Magisterium Kościoła. Nauczanie Jezusa niesie tyle niuansów, że już samo głoszenie tylko tego, co On mówił, może zająć każdemu kapłanowi całe życie. Nasuwa się o pytanie o hierarchię ważności – pośród oczekiwania na cud i znaki, gdzieś ginie podstawowa prawda ewangeliczna o zmartwychwstaniu, o sądzie, miłosierdziu i dobrej nowinie. Jeśli nie ma fundamentu ewangelicznego, prywatne wizje wiszą w próżni, choćby były zgodne z Tradycją.

Dlatego tutaj trzeba wielkiej delikatności. Mam zatem pewność, że hierarchowie dobrze robią, dbając o dobro i porządek społeczny Kościoła. Mam też pewność, że z księdzem, który ma dobre intencje (ostatecznie trzeba się przecież opowiedzieć za Jezusem lub przeciw Niemu), należy wejść w dialog. Auditur et altera pars. Wysłuchać, co mówi rozmówca. Z drugiej strony obojętność na zdecydowany problem z formą (krzyk, zbytni radykalizm) może być jeszcze gorszym wyjściem. Reporterka pojechała, aby zobaczyć sensację. Media próbują ośmieszyć Kościół poprzez lustrację, poprzez eksponowanie zbędnych detali, poprzez szukanie osławionej dziury w całym.

Intronizować Jezusa najpierw w swoim sercu

Zdecydowanie należy powiedzieć "nie", jeśli padają tezy, że ktoś utracił zbawienie. Kościół nigdy nie wypowiada się o zmarłych, czy są zbawieni czy nie, zostawiając to Stwórcy. Kościół wypowiada się tylko o tych zmarłych, którzy są kandydatami na ołtarze - podczas kanonizacji uzyskuje się pewność, że zmarły nie tylko jest zbawiony, ale święty. Natomiast nigdy nie wypowiada się w sposób negatywny - że ktoś na pewno jest odłączony od Boga. "Któż zmierzył dobroć Moją?" – to retoryczne pytanie Jezusa do Jego Apostołki XX wieku, Faustyny Kowalskiej. I tutaj pragnę przypomnieć, że początkowo nakaz malowania znanego obrazu "Jezu, Ufam Tobie" spowiednicy traktowali metaforycznie: "maluj obraz w duszy swojej". Okazało się jednak, że chodzi o obraz obiektywny – "ja chcę, aby było Miłosierdzia święto. Mój obraz w duszy Twojej jest".

Mam wrażenie, że tu tkwi problem. Być może nie chodzi o rzeczywisty, zewnętrzny akt oficjalnej, państwowej intronizacji Jezusa, który w historii Polski jest od dawna (996 r. Mieszko I chrzci Polskę), który powiedział cytowanej świętej Faustynie – "Polskę szczególnie umiłowałem". Zdania takie zbyt łatwo pojmujemy jako mesjanizm romantyczny. Ostatecznie nie mamy prawa dyktować Osobie Jezusa, który kraj On miłuje bardziej. Bóg też naród wybrany miłował szczególnie, co nie znaczy, że ocieramy się o nacjonalizm. To, że lubię kogoś bardziej niż innych, nie znaczy, że mogę innych nie kochać.

Kolejna analogia to śluby jasnogórskie, których prefiguracją były w XVII wieku (czasy najazdów, niepokojów społecznych, potopu szwedzkiego), słynne śluby króla Jana Kazimierza w sanktuarium na Jasnej Górze. Ponownie zawierzył Polskę Maryi, Królowej Nieba i Ziemi, jak wiadomo, Prymas Tysiąclecia, Kardynał Wyszyński. "Jeśli zwycięstwo nadejdzie, to dzięki Maryi". Powstaje w tym momencie centralny problem: czy zewnętrzne sprawy mogą się obyć bez wnętrza? Czy samo oddanie Polski pod władanie Jezusa automatycznie zmieni ponurą kapitalistyczno-konsumpcyjną rzeczywistość?

Być może wypowiedzi kapłana z Grzechyni należy tak czytać – jako zachętę, wołanie o panowanie Chrystusa w sercach ludzkich, obciążonych pijaństwem, cierpiących na przesyt, niespokojnych. Nie widzę nic złego w tym, aby parlament uchwalił, że Jezus jest Królem. W końcu Amerykanie napisali sobie na banknotach "In God we trust". (W Bogu nadzieja). Pytanie – czy napisanie na kawału papieru, który potocznie nazywany pieniądzem, że ufamy Bogu automatycznie zmieni Amerykę? Niestety, nie.

Intronizować należy Jezusa najpierw w sercu, oddając Mu swoje życie, rezygnując czasem ze swej woli, swych planów, ufając Mu, czyniąc dobrze, spełniając uczynki miłosierne duchowe i co do ciała. Trzeba, aby każdy Polak, Polka, młodzież, dzieci, starsi – aby każdy bez lęku otworzył na oścież drzwi swej duszy Jezusowi. O to wołał Papież, tyle razy słyszeliśmy i jakoś nadal mamy "oczy na uwięzi". Czy Go widzimy, czy nie, na naszej drodze do Emaus, niespodziewanie spotykamy Nieznajomego. "A myśmy się spodziewali…" Szli załamani, jakby powiedziała młodzież, "totalnie zdołowani", bo oto zabito ich Nauczyciela, a w dodatku kobiety twierdzą, że Jezus wrócił do życia. I nagle bez ich szczególnej aktywności, poznają Go przy łamaniu Chleba, czyli podczas Eucharystii.

Trzeba, aby oczy przejrzały, a serce pałało. Jest dobrze, że istnieje głos wołającego na puszczy, ale musi on współbrzmieć z głosem całego Kościoła. Jestem pewien, że zarówno kapłan, który ma naprawdę sporo talentów, zrozumie, że hierarchowie nie są przeciw intronizacji, lecz ważniejsze od państwowych uchwał jest nasze wnętrze - zaprosić Chrystusa do swego serca, uczynić Go królem mojego życia. Czy to łatwe? Właśnie. To nie jest łatwe. O wiele prościej zrobić uchwałę, o wiele trudniej powiedzieć: "bądź wola Twoja, nie jak ja, ale jak Ty Boże chcesz…".

Nie ma lepszej drogi niż pojednanie, przebaczenie. Życie kapłanów jest ciężkie, wymaga ofiary, czasem zdarzają się wypalenia, zmęczenie, gorycz, samotność. Nie ma lepszej drogi niż podjęcie dialogu. Nawet z tymi mediami, które zarabiają na tym nieporozumieniu i mają intencje poróżnienia wszystkich ze wszystkimi. Nawet z mediami należy zacząć dialog. Jedyny problem to fakt, że wola porozumienia musi być u wszystkich zainteresowanych.

Rafał Sulikowski (Kraków)

 
poprzednia  1 2 3
Zobacz także
Łukasz Mrózek
Co dzisiejszy nauczyciel może zaproponować dziecku, oprócz szeroko rozumianego „programu wychowawczego”? Gdzie kończy się dla niego nieprzekraczalna granica? Czy jeden krok „poza” jego kompetencje jest możliwy? Zmian pragnie przede wszystkim dziecko, znudzone trzymaniem „sztywnej ramy”, która w coraz mniejszym stopniu przekłada się na skuteczność wychowawczą. Brak autorytetu i brak motywacji to bolączki współczesnego sytemu edukacji. 
 
Paweł Bugira
Santa Claus, znany z amerykańskich filmów, pocztówek i opakowań świątecznych prezentów, pojawił się na początku XIX wieku. Ma to być może jakiś związek z racjonalizmem, pod wpływem którego zaczęto się zastanawiać, czy faktycznie św. Mikołaj istniał? Co więcej: czy Pan Jezus istniał naprawdę? Wcześniej nie było takich pytań...

mówi w rozmowie z Pawłem Bugirą teolog dr Zofia Bator. 
 
ks. Michał Styczyński

Kogo ja wybieram w moim życiu? Na kim polegam? Czy spotkanie z Jezusem przemienia moje życie? Tych kilka pytań może pomóc nam odkryć na nowo sens i cel kroczenia za Jezusem. Odpowiedzi na nie sprzyja również czas, który przeżywamy w Kościele. Czas Wielkiego Tygodnia, który rozpoczęliśmy Uroczystością Niedzieli Palmowej. Ta Niedziela wprowadza nas w wyjątkowe dni, w których możemy odkrywać na nowo miłość Bożą ofiarowaną w Chrystusie każdemu z nas.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS