logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Robert Friedrich Litza
Posądzony o silną wiarę
Głos Ojca Pio
 


Poza sceną

Od 18 lat należymy z żoną i dziećmi do wspólnoty neokatechumenalnej, która jest jakby przedszkolem w parafii. Ona uczy, jak być świadomym parafianinem, który idzie na Eucharystię i rozumie, że Bóg do niego mówi, konkretnie z nim dialoguje przez fakty życia. Uczę się tego od wielu lat, bo Bóg jest delikatny i postępy na tym polu można robić powoli, ale za to gruntownie. Poza poznawaniem Boga wspólnota najzwyczajniej pomaga w życiu. Oto prosty przykład: kiedy wchodziłem na tę drogę, nie wiedziałem, że po 18 latach będę widział owoce po moich dzieciach. Szczególnie niedzielne poranne laudesy z dziećmi bardzo pomagają nam pogłębić z nimi kontakt, odejść od zdawkowej wymiany zdań: – Co w szkole? – Dobrze. Widzę, jak wielu moich kolegów ma dorastające dzieci i wielkie problemy, wielkie cierpienia i wielkie znaki zapytania. A nam jest łatwo: dzieci dorastają w swoich wspólnotach. I tak widzimy, jak nasz mały rozbójnik zaczyna przeradzać się w dojrzałą osobę.

Gdyby nie to, że uczestniczę we wspólnotowej liturgii i słucham słowa Bożego, które dociera do najgłębszego mojego rozumowania i kombinowania, nie pojąłbym nic. Ono jest jak światło, które pada na moje niezrozumiałe i pełne bólu życie. Gdyby nie wspólnota neokatechumenalna, nie wiem, jak byłoby z moim małżeństwem – na pewno nie mielibyśmy więcej dzieci. A właśnie do tego zachęcało nas świadectwo braci ze starszych wspólnot, którzy mają dziesięcioro i więcej dzieci, i są zadowoleni, a nie umęczeni. Jest w nich autentyczna radość. Pewnie, że wyglądają skromniej, często nie mają wszystkiego, czego chcą. Ale są takimi ludźmi, z którymi chce się przebywać. Bo nie są ani przemądrzali, ani pyszni. Również ja nigdy nie czułem się zmęczony z powodu posiadania dużej rodziny, bardziej męczy mnie grzech. Z obowiązkami radzę sobie, jak umiem. Czasami z żoną nie dajemy rady i dzieci są nieprzygotowane do szkoły, czasami… Ale jest wspaniale. Przede wszystkim drugi człowiek. Trudności są dobre.

Przyznam się, że przyzwyczaiłem się do Bożych cudów. Na początku postrzegałem tak każdy fakt spotkania z Nim, widziałem Go choćby w hojności i pomocy innych ludzi w różnych naszych życiowych krzyżach i słabościach. Teraz już to trochę spowszedniało. Dzisiaj spotkałem Go w przebaczeniu: rano pokłóciłem się strasznie z żoną, której zapomniałem powiedzieć o swoich zobowiązaniach, a ona liczyła, że spędzimy ten dzień z dziećmi. Rozumiem moją żonę, ale czułem się niewinnie oskarżany. Ona tymczasem czuła się oszukana. I nagle przyszło przebaczenie. To bardzo mocne doświadczenie Boga. Dzięki niemu mogłem zrozumieć, że jednak jestem winny i że żona dalej mnie kocha…

Dobrze nastrojona gitara

Gdybym nie spotkał mojej żony Dobrochny, ożeniłbym się z gitarą. Ona była formą alienacji, czyli ucieczki od tego, co działo się w piekle rodzinnego domu: gdzie ludzie nie potrafili się kochać, wybaczać sobie, gdzie był alkohol… Teraz, kiedy zakładaliśmy Luxtorpedę, chcieliśmy tylko fajnie sobie pograć, nie myśleliśmy o żadnej ewangelizacji. My po prostu stroimy gitary i gramy, choć w naszych tekstach pojawiają się kwestie, które dotykają życia człowieka. Nie chcemy blokować sobie wejścia np. na Woodstock. Arka i Tymoteusz mają o wiele trudniej, dlatego że śpiewają Psalmy – ludzie słabo je znają i dlatego podchodzą do tej muzyki z niechęcią (wiadomo: gdy człowiek czegoś nie zna, boi się i ucieka, a jeśli ucieka, to zamyka drzwi). Inaczej jest z naszą Luxtorpedą: to cud, że podoba się muzyka garażowa i dosyć brzydka, trafiła nawet na listy przebojów. To w pewnym sensie skandal.

Jestem już jak dziadek, za chwilę skończę 45 lat. Teraz wiem, że małżeństwo jest krzyżem, który nie przygniata, tylko oznacza życie wieczne, zmartwychwstanie: choć wiele razy umieramy dla drugiego człowieka, jednak mamy radość z tego powodu. Krzyż może być różny: niedomagania, choroby, słabości… Ale gdyby nie te choroby, operacje, sztuczne zastawki, to nie wiem, gdzie byłbym dzisiaj. One były mi potrzebne. Okazały się dla mnie dobre, chociaż szpital to ciężkie doświadczenie.

Od kilku lat zmagam się też z depresją. Pojawiła się ona u mnie na skutek różnych bardzo trudnych doświadczeń życiowych i prowadzenia złego trybu życia – pracy po 14 godzin, braku snu, stresu... Są dni, kiedy boję się wstać z łóżka. Sam jestem bardzo słaby. Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza kiedy widzi się mnie na scenie. Ale naprawdę tak jest. Pan Bóg podarował mi tę chorobę jako środek, który ma mnie doprowadzić do nieba. Wiem, że tak jest, bo kiedyś gardziłem ludźmi, którzy chorowali na różnego rodzaju depresje, nerwice, schizofrenie. Może dlatego, że się ich bałem... Ale to wszystko jest dobre i dane po to, żebym nie zginął w piekle. Wolę z depresją iść do nieba, bo Pan Bóg ją ze mnie wyrzuci, niż bez niej znaleźć się w piekle.

Materiał na podstawie świadectwa wygłoszonego na XIX Spotkaniu Młodych w Wołczynie oraz wywiadu Pawła Teperskiego OFMCap (www.audio.kapucyni.pl).

Opracowała Joanna Piestrak
 
Zobacz także
ks. Tadeusz Chromik SJ
Jestem przekonany, że żaden młody człowiek i czciciel Najświętszego Serca Jezusa nie zadowoli się byle czym, wszystkie skarby tego świata nie zaspokoją jego pragnień. On bowiem czuje, że jego serce pragnie "wszystkiego", a czym jest to "wszystko", pozna, gdy uklęknie przed Panem. Objawienie Jezusa, otwierającego nam drogę do życia w miłości Trójcy Przenajświętszej całkowicie przekracza wszelkie pragnienia ludzkiego serca i czyni człowieka absolutnie wolnym - otwartym na tę pełnię szczęścia, której jedynym źródłem jest Bóg-Miłość!
 
ks. Teodor Sawielewicz
Bóg mówi, ale nie w taki sposób, który mógłby być przełożony na jakikolwiek język ludzki. Bóg mówi przez pragnienia, natchnienia wewnętrzne, historię życia, wydarzenia, swoje dary, ludzi, a zwłaszcza przełożonych, spowiednika i kierownika duchowego. Bóg mówi nie tylko podczas czasu przeznaczonego wyłącznie na modlitwę. Aby zrozumieć Boga, potrzeba znać „język”, którym On się posługuje. W przeciwnym wypadku Jego mowa będzie dla nas tak niezrozumiała, jak język chiński.
 
Paweł Porwit OCD
 Nie ma osoby, która nie byłaby rozczarowana Bogiem, innymi, sobą, a nade wszystko życiem. Mamy przecież swoje obietnice, skrzętne wyobrażenia naszego szczęścia – wymarzoną ziemię i potomstwo, na które czekamy. Są to nasze marzenia o spełnieniu w różnych dziedzinach życia, które nierzadko ogniskują spojrzenie na jednym punkcie oczekiwania...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS