logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Bill Hybels
Potęga Bożego szeptu
Wydawnictwo Esprit
 


Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-61989-62-2
Format: 130x200
Stron: 340
Rodzaj okładki: miękka


 

ROZDZIAŁ 2


Bóg, który mówi – Bóg, który słucha

Jakiś czas temu poleciałem do Minneapolis w stanie Minnesota, aby pomóc jednemu z kościołów Stowarzyszenia Willow Creek zebrać pieniądze na budynek, który wkrótce zostanie wzniesiony na nowo nabytej działce. Ten wspaniały kościół, liczący obecnie trzy tysiące członków, założyła siedem lat temu mała grupka ludzi. Wydawało mi się, że moja rola ma polegać na stanięciu przed tysiącem pierwszych członków owego kościoła, ściśniętych w sali bankietowej lokalnego hotelu Radisson, i wygłoszeniu mowy, w której podkreślałbym, że trzeba będzie poświęcić mnóstwo czasu, talentu i zasobów, aby ten pierwszy "prawdziwy" budynek stał się rzeczywistością.

Nie było to dla mnie novum. Uwielbiam pomagać członkom innych kościołów ulepszać ich budynki i wcielać w życie nowe inicjatywy z zakresu działalności duszpasterskiej. Zwykle w podobnych sytuacjach zabieram ze sobą jedynie kartkę papieru, by zapisać kilka faktów, o których nie chciałbym zapomnieć, i garść co celniejszych wniosków.

Tej szczególnej nocy w Minneapolis jeszcze jakieś piętnaście minut przed rozpoczęciem uroczystości rozmawiałem ze starszym pastorem na temat powstania jego kościoła. Gdy słuchałem wygłaszanej przezeń minilekcji historii, wydawało mi się, że dobiegł mnie szept Pana.

Nie był to słyszalny głos, ale nie miałem absolutnie żadnych wątpliwości - to Niebo próbowało znów wkraść się do mojego życia.

"Nie chcę, abyś wygłaszał mowę, którą tu ze sobą przywiozłeś" - zdawał się mówić Pan.

Starszy pastor kontynuował swoją lekcję, ale jego głos pochłonęła niesłyszalna rozmowa w mojej głowie. "Mowa, którą tu ze sobą przywiozłem - oponowałem - to jedyna mowa, jaką mam".

Mój rozmówca podawał nowe szczegóły, a Duch wciąż mówił. "Dam ci inną mowę" - obiecał, jak gdyby mogło mnie to pocieszyć na dwanaście minut przed wejściem na scenę.

Nie mając pojęcia, co robić, przerwałem pastorowi wpół słowa.

- Przepraszam, czy jest tu jakieś pomieszczenie, w którym mógłbym być sam przez kilka minut? - spytałem.

Na jego twarzy odmalowała się troska. Niewątpliwie zastanawiał się, czy główny mówca tego wieczoru dotrzyma danej obietnicy, czy zawiedzie.

- Wszystko w porządku? - zapytał. - Dobrze się czujesz?

Zdając sobie sprawę z tego, że moja odpowiedź go nie uspokoi, powiedziałem:

- Nie jestem pewien. Czy mógłbyś po prostu poszukać tego pokoju?

Gdy już znalazłem się w pomieszczeniu, które znajdowało się na prawo od sceny, wziąłem bloczek kartek i pióro.
- Boże - powiedziałem na głos - chętnie wygłoszę mowę, której ode mnie oczekujesz, zamiast tej przygotowanej przeze mnie wcześniej. Bardzo chętnie. Ale zawrzyjmy umowę: masz dziewięć minut i ani sekundy dłużej. Liczę na błyskawiczne tempo.

Spłynęły na mnie zsyłane przez Boga pomysły, a ja pisałem jak szalony, widząc, że wszystko układa się w pewien ogólny plan. Gdy byłem w połowie tego zwariowanego procesu, ktoś gwałtownie zapukał do drzwi.

- Pastorze Hybels - usłyszałem - już grają. Musi pastor wyjść.

Gdy wyszedłem na scenę i zacząłem wygłaszać swoją nową przemowę, atrament na papierze był jeszcze mokry. Minęło zaledwie trzydzieści sekund, a ja uświadomiłem sobie, że mówię dokładnie to, czego chce ode mnie Bóg. Pomysły, jakie przyszły mi do głowy w stanie lekkiej paniki, były właśnie tymi, które według Niego miałem przekazać zgromadzonym tego wieczora osobom.

Przez całe trzydzieści pięć minut, które zajęło mi wygłoszenie mowy, myślałem sobie: "Gdyby oni tylko wiedzieli…".
Gdy całe wydarzenie dobiegało końca i zmierzałem ku bocznym drzwiom, by udać się na samolot do domu, pastor, z którym rozmawiałem wcześniej, podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń.

- Jestem ci niezmiernie wdzięczny za przybycie - powiedział. - A co za wspaniała mowa! Taka świeża…

Zaśmiałem się głośno.

- Oj, żebyś wiedział.

Kilka chwil później już w samochodzie pomyślałem: "Przez jakieś pięćdziesiąt lat próbowałem ćwiczyć ucho, aby zawsze rejestrowało głos z Niebios, a jednak wciąż czuję się zdumiony, gdy Bóg decyduje się przemówić właśnie do mnie".

Bóg szepcze od dawien dawna. Przez tysiąclecia kształtował wiarę swoich dzieci: obiecywał rozstąpienie się wód, dawał władzę nieoczekiwanym przywódcom, wygłaszał przepowiednie, które zmieniały świat, i… w ostatniej chwili zsyłał kazania pastorom, którzy wątpili, że w ogóle jeszcze kiedyś je wygłoszą. Bóg mówi i słucha. Tak zawsze było i zawsze będzie. Jeśli w Piśmie znajduje się historia dowodząca tego, to jest to historia Eliasza - proroka, który w 1 Księdze Królewskiej sam o sobie mówi: "Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana" (1 Krl 19, 10a).

Jednak choć posługa Eliasza była wybitna, w pewnym momencie jego żarliwość wygasa. Gotów jest zrezygnować. "Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana" - mówi Bogu, ale cóż z tego? "Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie".(1 Krl 19, 10b).

Eliasz czuł się zagubiony i jego stan mogło poprawić chyba tylko bezpośrednie spotkanie z Bogiem.

Jak mówi Pismo, Eliasz wyprawił się na pustynię i w końcu padł z wyczerpania w cieniu drzewa. Anioł, który się tam znajdował, poinstruował go dokładnie, gdzie może się udać, aby doświadczyć obecności Boga. Wypełnienie wszystkich wskazówek zajęło Eliaszowi czterdzieści dni i czterdzieści nocy, ale ostatecznie odnalazł górę Horeb, której anioł kazał mu szukać. Eliasz wczołgał się do groty i zapadł w sen, którego tak bardzo było mu trzeba.

Następnego dnia Pan powiedział do Eliasza: "Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!". "A oto Pan przechodził"
(1 Krl 19, 11a) - mówi dalej Pismo. Wyczerpanie Eliasza ustąpiło miejsca zdumieniu. Wyobrażam sobie, jak serce zaczyna mu bić nieco szybciej na myśl, że mógłby bezpośrednio spotkać się z Tym, któremu służył przez te wszystkie lata.
Eliasz usłuchał szeptu i wspiął się na górę. Biblia wspomina o wichurze, która rozpętała się, gdy prorok stanął na szczycie. Potęga, władza, moc, brutalna siła… "To prawdopodobnie Bóg" - musiał pomyśleć Eliasz. Jednak Pismo mówi: "ale Pan nie był w wichurze" (1 Krl 19, 11b).

Później nastąpiło trzęsienie ziemi, które zachwiało górą. Ale i tam Boga nie było.

Następnie zapłonął ogień, pochłaniając wszystko wokół, oprócz samego Eliasza. Boga nie było jednak i w płomieniach.
W końcu - mówi Pismo - po tym, jak zgasł ogień, dało się słyszeć "szmer łagodnego powiewu" (1 Krl 19, 12). Zdumiewające, ale to właśnie tam Eliasz odnalazł Boga.

Wiatr, trzęsienie ziemi, ogień - gdyby okazało się, że to przez nie przemawia Bóg, Eliasz nie byłby tak wstrząśnięty jak wtedy, gdy słyszał ten cichutki, spokojny szmer. "Zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty" (1 Krl 19, 13) - mówi Pismo.

"Co ty tu robisz, Eliaszu?" - wyszeptał Pan. Eliasz opowiedział Mu wtedy o swoich frustracjach, zrzucając z serca ciężar emocji, który zmuszony był dźwigać. Wyobrażam sobie Eliasza, jak otulony słyszalnym Bożym szeptem, z każdą sylabą rozluźnia ramiona i myśli: "Tak się cieszę, że tu jesteś". Naszej duszy nic nie przynosi takiego ukojenia jak obecność Boga.

 Tego dnia na górze Horeb stwórca zjednoczył się z dziełem swojego stworzenia i życie jednego z ludzi na zawsze się zmieniło. Niezależnie od tego, co Eliasz później powiedział swoim przyjaciołom na temat tego spotkania i samego Boga, zetknął się bezpośrednio z dwiema cechami, które stanowią istotę naszego Pana: jest nam bliski i jest blisko.

Jest wszechpotężny, to prawda. Jest prawy i święty. Najwyższy, majestatyczny, wspaniały, sprawiedliwy. Jednak to, co zdumiało Eliasza i co zadziwi też Ciebie - jeśli już się tak nie stało - to fakt, że ten wszechpotężny, wszechwiedzący i ze wszech miar najdoskonalszy Bóg pragnie nawiązać z nami relację. Bóg, o którym mowa w Piśmie Świętym, jest beznadziejnie rodzinny i pełen niepohamowanych uczuć wspólnotowych. I wciąż do nas szepcze.

Gdy dziś patrzę na swoje dotychczasowe życie duchowe, widzę wyraźnie dwa etapy, przez które przeszedłem. W pierwszej fazie nie dostrzegałem, że Bóg angażuje się w relacje z ludźmi: jak Eliasz szukałem Boga w zmieniającej się w moim życiu aurze, nie zauważając, że Pan jest cały czas tuż obok mnie. Myślałem o nim jak o zdystansowanym biznesmenie, skrytym gdzieś w odległym biurze lub odbywającym ważną podróż służbową. Dyrektor generalny wszechświata - tak właśnie Go postrzegałem.

Na tym etapie chrześcijaństwo było dla mnie jedynie kompilacją teoretycznych idei związanych z Bogiem. Trzeba było nauczyć się na pamięć pewnych przekonań, opanować doktryny i za wszelką cenę postępować zgodnie z określonym kodeksem moralnym. A oprócz tego? Całą moją wiarę można było sprowadzić do jednego zalecenia, które - jak miałem nadzieję - pozwoli mi przejść przez życie suchą stopą: Nie przeszkadzać dyrektorowi.

Jeśli przyjrzymy się największym religiom świata, zauważymy, że większość z nich opiera się na bezosobowych stosunkach z bóstwem. Religie te, tak jak chrześcijaństwo praktykowane przeze mnie w pierwszej fazie duchowego rozwoju, wymagają, aby przyswoić sobie pewne poglądy, wypełniać rytuały, przestrzegać kodeksu postępowania i być może także liczyć na nagrody - w tym życiu lub w następnym. Lecz czyż jest tu miejsce na prawdziwą relację Boga z człowiekiem? Odpowiedź jest jasna.

Biblijne chrześcijaństwo, jak się później nauczyłem, bardzo się różni od tych systemów. Od Księgi Rodzaju do Apokalipsy Pismo Święte wciąż daje dowody, że Bóg angażuje się w relacje z nami: słucha, gdy mówimy do niego w modlitwie, i chce, żebyśmy słuchali, gdy do nas szepcze. W tej wcześniejszej fazie rozwoju duchowego pragnąłem, by dobiegły mnie takie szepty, i na szczęście z czasem nauczyłem się je słyszeć.

Na późniejszym etapie zacząłem zupełnie inaczej rozumieć chrześcijaństwo. Gdy wertowałem Pismo - logos, autorytatywne, niezawodne, bezbłędne, wieczne Słowo Boże - aby dowiedzieć się, jaki naprawdę jest Bóg, odkryłem, że nie ma on nic wspólnego z wymyślonym przeze mnie typem dyrektora generalnego. Zaczęło docierać do mnie, że Bóg jest blisko i że zależy Mu na relacji ze mną.


Zobacz także
Grzegorz Siedlarz SCJ
To jasne, mamy problem z przebaczeniem. Trudno jest czasem uwierzyć w Boże miłosierdzie, przebaczyć samym sobie, ale też i drugiemu człowiekowi. Źródło tego problemu niestety tkwi w nas samych – w naszych myślach, sercu, uczuciach. Niełatwo pokonać siebie pod tym względem. Na szczęście nie jest to też niemożliwe. 
 
Dariusz Kowalczyk SJ
Jedną z metafor próbujących ująć istotę ludzkiego losu jest obraz drogi. Człowiek jest wędrowcem, pielgrzymem, znajduje się na jakiejś drodze. Skąd? Dokąd? Z jakiej przyczyny? W jakim celu? Zadając te pytania, doświadczamy zagrożenia nicością i bezsensem, ale też odnajdujemy w sobie dynamizm zmierzający ku życiu i spełnieniu. Odpowiedzi na pytanie o początek i koniec drogi, która podążamy, zależą od kształtu naszej nadziei, a zarazem określają tę nadzieję. 
 
Katarzyna Jasińska, Łukasz Putyra
Dwaj moi przyjaciele ze studiów Romek i Tomek - zdawali ten sam egzamin. Romek zdał, Tomek nie. Potem próbował jeszcze kilkakrotnie, ale bez skutku. Tomek wpadł na "genialny" pomysł - wpisał sobie trójkę do indeksu. Brakowało tylko wpisu na karcie egzaminacyjnej i sekretariat nie chce przyjąć indeksu...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS