logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Jacek Siepsiak SJ
Proszę księdza, wypraszam sobie…
Życie Duchowe
 


Na ile więźniowie uważają karę pozbawienia wolności za „zemstę” społeczeństwa, strach przed przestępcą, a na ile to dla nich okazja właśnie do pokuty i zadośćuczynienia?
 
Często więźniowie nie mogą naprawić popełnionego przez siebie zła w sposób wymierny. Nie mogą wyrównać straty: nie mają już skradzionych pieniędzy, bo je wydali, czy skradzionego samochodu, bo auto zostało rozbite. Więźniowie mają natomiast dużo czasu i zachęcam ich, by wykorzystali go na modlitwę za skrzywdzonych przez siebie ludzi, by straty, jakie ponieśli, jak najszybciej wyrównało Boże błogosławieństwo. Nieraz więźniowie mówią: „Proszę księdza, ja mam takie grzechy, o których nie wie wymiar sprawiedliwości”. Odpowiadam wtedy: „Bracie, niech czas w więzieniu będzie dla ciebie zadośćuczynieniem za nie”.
 
Zachęcam, by wyrok i pobyt w więzieniu osadzeni potraktowali właśnie jako czas na przemyślenie, rachunek sumienia, modlitwę i szukanie sposobu zadośćuczynienia skrzywdzonym. Nigdy nie mówię, ile różańców czy litanii mają odmówić. Chodzi mi jedynie o to, by mieli świadomość, że w jakiś sposób muszą spłacić swój dług. Zdarzyło mi się raz czy drugi, że ktoś przyszedł i powiedział: „Proszę księdza, napisałem listy z przeprosinami do ludzi, których skrzywdziłem”. W jednym przypadku mam co prawda podejrzenie, że listy zostały wysłane, by wykazać się przed sądem, ale może się mylę.
 
Wydawałoby się, że zadośćuczynienie przez modlitwę nie będzie trudne, ale codzienność pokazuje, że tak nie jest. Kiedy zachęcam więźniów do modlitwy za ludzi, których skrzywdziliśmy, nieraz słyszę: „Ja nikogo nie skrzywdziłem”. Kiedy więc mówię: „Módlmy się za ludzi, którzy nas skrzywdzili”, w odpowiedzi padają słowa: „Co, za tę sześćdziesiątkę? Nigdy w życiu!”. A „sześćdziesiątka” to tak zwany mały świadek koronny, który idzie na współpracę z policją i prokuratorem. Podobną niechęć widać u osadzonych, kiedy zachęcam ich do modlitwy za służbę więzienną, prokuratorów i sędziów decydujących o przyszłości osadzonych.
 
Zdarzają się jednak małe cuda: jeden z więźniów, mimo że wcześniej nie do przyjęcia była dla niego modlitwa za ową „sześćdziesiątkę”, przełamał się. I co się okazuje: na ostatniej rozprawie świadek wycofał swoje zeznania. Kiedyś zachęcałem do modlitwy w intencji przyszłości. Jeden z więźniów postanowił, że będzie się modlić, by prokurator dał mu sześć lat, a nie osiem, jak odgrażał. Pamiętam, że powiedziałem wtedy z przekąsem: „Lepiej, bracie, pomodliłbyś się o sprawiedliwy wyrok”.
 
Ile dostał?
 
Dwa i pół roku… Kiedyś jednemu z prokuratorów, który zajmuje się sprawami sądowymi wewnątrz więzienia, na tak zwanych wokandach, powiedziałem: „Zazdroszczę panu zaplecza modlitewnego”. Nie rozumiał, co mam na myśli, więc mu wytłumaczyłem: „Cały czas zachęcam więźniów, żeby się modlili za tych, którzy decydują o ich przyszłości”. Prokurator popatrzył na mnie sceptycznie, najwyraźniej nie dowierzając w intencje modlących się. Po kilku miesiącach ze zdziwieniem oznajmił, że aż ośmiu z piętnastu więźniów, którzy stawali na wokandzie, starając się o przedterminowe zwolnienie, wyszło na wolność. Taka sytuacja, jak mówił, nigdy wcześniej nie miała miejsca. Zazwyczaj sędzia wypuszczał najwyżej połowę starających się o to. Prokurator nie mógł w to uwierzyć, a ja powiedziałem tylko: „Mówiłem panu, że więźniowie się modlą za tych, którzy decydują o ich przyszłości”.
 
To są takie małe cuda, których doświadczają ludzie w jakiś sposób otwierający się na modlitwę, poważne potraktowanie Boga i wprowadzenie Go we wszystkie okoliczności swojego życia. To wiąże się z „załatwieniem” spraw z przeszłości, ale także z otwarciem na Boże prowadzenie w przyszłości. Błędów przeszłości nie można zmienić, ale można się na nich uczyć.
 
Wielu jednak wraca do więzienia…
 
Niestety, czasem mam wrażenie, że to walka z wiatrakami. To może podciąć skrzydła: w więzieniu osadzony prowadzi pogłębione życie duchowe, a na wolności ponownie wchodzi na drogę przestępczą. Dzieje się tak z różnych powodów. Czasem sprzyja temu niemożność wyrwania się z przestępczego środowiska, szantaż. Nieraz więźniowie mają ogromne dylematy, co robić. Z jednej strony chcą wyrwać się ze swojego starego świata, z drugiej ten świat nie daje o sobie zapomnieć i uderza w najbliższych więźnia. Powtarzam wtedy: „Bracie, walcz o to, co naprawdę kochasz”.
 
Wiele mówi się też o resocjalizacji więźniów. Kiedyś usłyszałem, że z resocjalizacją jest jak z UFO. Podobno jest, ale nikt jej nie widział.
 
Czy zdarzyło się, że któryś z więźniów w jakiś sposób obraził Ojca?
 
Kiedyś, w czasie odprawiania Mszy świętej, zostałem przy ołtarzu opluty. Każdemu księdzu życzę takiego doświadczenia.

Dlaczego?!
 
To była dla mnie okazja do zjednoczenia z chrześcijanami prześladowanymi na całym świecie. Oni tracą zdrowie i życie, ja zostałem tylko opluty. Pamiętam, że było to przed czytaniem Męki Pańskiej. Zanim więc odczytałem Ewangelię, powiedziałem: „Bracia, to, że mnie opluto, jest niczym w porównaniu z tym, co uczyniono Jezusowi Chrystusowi. Za chwilę usłyszycie opis wydarzeń, w czasie których Jezusa ubiczowano, ukoronowano cierniem i ukrzyżowano”. Niezwykle cenne doświadczenie, kiedy naprawdę czuje się in persona Christi.

Bardziej chcą obrazić Chrystusa czy kapłana?
 
Łączy się z tym kwestia wulgaryzmów, których używają i osadzeni, i funkcjonariusze. Nieraz pytam funkcjonariuszy: „Panowie, kto tu kogo gorszy: osadzeni was czy wy osadzonych?”. Pewien młody funkcjonariusz bardzo często w mojej obecności powtarzał: „K…wa, k…wa”. Powiedziałem mu: „Proszę pana, miałem pracować w więzieniu dla mężczyzn, a pan ciągle widzi tu prostytutki. Gdzie one są? Proszę mi je wskazać”. Zignorował mnie wtedy, więc zaniosłem mu „list”, w którym był skserowany ze słownika języka polskiego passus o wulgaryzmach. W definicji było między innymi napisane, że wulgaryzmów używają osoby nieradzące sobie w sytuacjach stresowych. Kiedy po jakimś czasie go spotkałem, był oburzony, że uważam go za kogoś, kto sobie z czymś nie radzi. „Ja sobie nie radzę?” – zawołał. „Jak pan sobie radzi – odpowiedziałem – to proszę mi tu nie używać wulgaryzmów”. Tym bardziej że często przechodzę przez korytarze z Najświętszym Sakramentem i naprawdę nie godzi się, by takie słowa padały. Od tej pory jesteśmy w dobrych relacjach, a ponoć jeden z moich poprzedników omijał jego oddział.
 
Zdarzają się też słowne przepychanki z więźniami. Kiedyś przychodzę na oddział: dwóch osadzonych przygotowuje śniadanie. Mówię: „Szczęść Boże”, bo babcia nauczyła mnie, że ten, kto wchodzi, pierwszy się wita. Ale cisza. Mówię więc: „Dzień dobry”. Jeden podnosi głowę i mówi: „My tu księdza nie chcemy. Ja mam boga, który mi na wiele pozwala”. Ja na to: „Bracie, to cienki ten twój bóg, bo mój pozwala mi na wszystko”. Już wychodzę, ale pada jeszcze pytanie: „A na pedofilię?”. Nie daję się jednak zbić z pantałyku: „Jeśli masz z tym problem, to terapia powinna pomóc”. Dobrze, że garczki, które roznosili, były pełne, bo pewnie by za mną poleciały.
 
Często więźniowie usprawiedliwiają swoje odejście od praktykowania życia modlitewnego postawą kapłanów: „A bo ci księża tacy… ten Kościół taki…”. Pytam wtedy: „Czy kiedykolwiek skrzywdził cię jakiś ksiądz?”. „Nie, nigdy”. Jeśli słyszę jakiś nieprzyjazny komentarz na temat księży i Kościoła, raczej puszczam go mimo uszu. Tak naprawdę współczuję osadzonym. Są pozbawieni wolności i rozumiem, że może się w nich budzić agresja. Ale wśród więźniów czuję się bezpieczniej niż na ulicy.
 
 
Zobacz także
Łukasz Sośniak, Jean Vanier
Jean Vanier urodził się w 1928 r. w Kanadzie, której jego ojciec był gubernatorem. Mając dwanaście lat Jean zdecydował się wstąpić do szkoły morskiej i do 22 roku życia służył na lotniskowcach. W 1950 r. porzucił karierę wojskową i rozpoczął drogę duchowych poszukiwań. Wstąpił do studenckiej wspólnoty chrześcijańskiej "Żywa woda", założonej przez dominikanina Thomasa Philipea. Jean Vanier przejmuje kierownictwo nad wspólnotą, jednak jako osoba świecka nie jest dobrze postrzegany przez władze duchowne. Postanawia więc zostać księdzem...
 
Łukasz Sośniak, Jean Vanier
Młodzi na pewnym etapie dorastania odchodzą od Boga, od religii, nie uczestniczą w życiu Kościoła. Ich praktykujący bliscy bardzo to przeżywają, traktują jako swoją porażkę wychowawczą, zarzucają sobie brak zaangażowania, niewystarczającą wiedzę religijną czy nieumiejętność nawiązywania relacji z dziećmi.
 
Z ks. prof. dr. hab. Krzysztofem Pawliną rektorem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie – sekcja św. Jana Chrzciciela, profesorem teologii pastoralnej, autorem wielu publikacji o młodzieży i dla młodzieży oraz książek na temat duszpasterstwa i nowej ewangelizacji, rozmawia Dorota Rożek
 
ks. Wiesław Baniak SDC

To „historyczne wołanie”, którym pierwsi uczniowie zwracali się do Pana i wyrażali swoje głębokie pragnienie wydarzenia ostatecznego. Jest to słowo aramejskie, które oznacza oczekiwanie na Kogoś, kto przychodzi, aby uzdrowić, aby przynieść słodycz w gorzkiej codzienności dnia, aby podnieść z pochylenia się w samym sobie z nieufności i rozpaczy… Słowo Boże na Adwent pomoże nam przejść tę wędrówkę w kierunku spotkania z Przybywającym Panem… Maranatha!

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS