logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Giovanni Cucci
Siła słabości. Depresja. Kryzys. Agresja
Wydawnictwo Salwator
 


Książka jest analizą "słabych" uczuć w kontekście przeżywania duchowości chrześcijanina.
 
Pragnienia, uczucia, poczucie humoru, złość czy smutek – to nieodłączne "atrybuty" człowieczeństwa. Niejdnokrotnie człowiek chce się ich wyzbyć, gdyż trudno je kontrolować, przez co wydają się kłopotliwe.


Wydawca: Salwator
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7580-255-9
Format: 145x205
Stron: 334
Rodzaj okładki: Miękka
Kup tą książkę 
   

 
Wskazania dotyczące drogi duchowej
 

Kryzys i oschłość stanowią moment weryfikacji w dotychczasowym rozwoju duchowym, a także pozwalają uświadomić sobie głęboką prawdę, że Boża rzeczywistość pozostaje realną i wymykającą się tajemnicą, niesprowadzalną do naszych sugestii. W odróżnieniu od tego, co utrzymywał ateistyczny filozof Ludwig Feuerbach, życia duchowego nie da się zredukować do projekcji własnych potrzeb wewnętrznych. Gdyby tak było, wówczas prowadzilibyśmy je według naszego upodobania, a kryzysy nigdy by nas nie dotykały. Oschłość i ciemność natomiast każą nam skonfrontować się z nieprzewidywalną obecnością kogoś Całkowicie Innego, który – jak w każdej relacji osobowej – nie daje się sprowadzić do kryteriów podlegających jakiemukolwiek planowaniu. Wymykając się z naszych rąk, wywołuje kryzys – kryzys w pierwotnym, etymologicznym znaczeniu "osądu" prawdy – w odniesieniu do relacji z Bogiem.
 
Doświadczenie oschłości uczy nas właśnie tego, że sami nie możemy przywoływać ani Boga, ani Jego pociechy. Możemy jedynie przygotować się na Jego przyjście i prosić Go o przybycie. Istotnie, gdybyśmy nigdy nie doświadczali oschłości, gdybyśmy zdołali zawsze uzyskać pociechę od Boga, ilekroć tego zapragniemy, moglibyśmy spokojnie powątpiewać, czy Ten, którego spotykamy, jest naprawdę Bogiem. Święty Jan od Krzyża mówił o tym przy pewnej szczególnej okazji, to znaczy, gdy ktoś stawiał mu pytanie: "Skąd wiemy, że spotykamy się właśnie z Bogiem, a nie zwyczajnie z naszą wyobraźnią?". Odpowiedź Jana była następująca: "Najlepszym dowodem, że chodzi właśnie o Boga jest to, że często jest On nieobecny, gdy Go szukamy, a obecny, gdy Go nie szukamy albo może nawet nie chcemy, aby był obecny" […]. To frustrujące doświadczenie Pana – mówi Jan – jest najlepszym dowodem, że On nie jest zwyczajnym wytworem naszej wyobraźni. Gdyby nim był, mógłbym sprawić, że się będzie ukazywał lub znikał stosownie do mojej woli albo mógłbym znaleźć czysto naturalne wyjaśnienie (np. źle przespana noc), które tłumaczyłoby Jego nieobecność [39].
 
W życiu duchowym moment pustyni wewnętrznej często stanowi zaproszenie do przejścia o stopień wyżej. Temu etapowi życia duchowego Th. Green poświęcił książkę o wymownym tytule Kiedy studnia wysycha [Quando il pozzo si prosciuga], rozumiejąc owo "kiedy" na dwa różne sposoby. "Kiedy studnia wysycha" może być odczytane najpierw jako: "na wypadek, gdyby studnia wyschła", jako przypadkowa, nieprzewidziana okoliczność. Wówczas szuka się reguł i sposobów poradzenia sobie z tą sytuacją. Drugie znaczenie, któremu autor daje pierwszeństwo i które stanowi nić przewodnią całej książki, jest takie, że w drodze z Panem siłą rzeczy w pewnym momencie nasza studnia wysycha i do tego momentu trzeba się przygotować, być gotowym na otrzymanie innej wody, podarowanej przez Niego [40]. Zauważa w związku z tym A. Grün: "A jeśli komuś znajdującemu się w kryzysie połowy życia dotychczasowa praktyka wydaje się jałowa i bezowocna, to nie dlatego, że podążył za złą formą, lecz dlatego, że Bóg chce przez to powiedzieć, że teraz trzeba szukać innych form, które odpowiadają obecnemu etapowi rozwoju duchowego" [41].
 
Nie chodzi zatem o wypracowanie jakiejś techniki "odpornej na kryzys". To Bóg sam wchodzi w życie osoby, wstrząsając i wywracając wszystko do góry nogami, by przekazać jej swe dary w momencie, który Mu się podoba i w sposób, jaki Mu się podoba. Święta Teresa z Avila przyznaje, że oschłość jest Bożym zaproszeniem, "by przesiąść się wyżej", zgodnie z wyrażeniem z przypowieści o zaproszonych na ucztę (por. Łk 14, 10). On wstrząsa przez to naszym lenistwem, które chętnie uwiłoby sobie gniazdko na osiągniętym poziomie, i odbiera pociechy, jakie charakteryzowały ten stopień życia duchowego. Opuszczając to miejsce, można wejść w głębszą komunię z Nim: "A Bóg tak jest dobry, że choć nieraz z przyczyn Boskiemu Majestatowi Jego wiadomych – może właśnie dla tym większego naszego postępu – dopuszcza, by studnia okazała się sucha. Jeśli tylko czynimy, co do nas, jako dobrych ogrodników, należy, i bez wody zachowa kwiatom życie, a cnotom da pomnożenie" [42].
 
Takie jest zatem kryterium: chodzi nie o użalanie się nad sobą z powodu braku wody, ale o troskę o cnoty. To one stanowią owoc i weryfikację życia duchowego. Jeśli cnoty kwitną, znaczy to, że modlitwa rozwija się dobrze, pomimo oschłości i przygnębienia. Kiedy droga wiedzie w prawdzie autentycznej i konkretnej relacji, wówczas:
 
- poczucie nieodpowiedniości może się otworzyć na szczere uznanie osobistych ograniczeń i stać się przez to momentem ogólniejszego pojednania z własną słabością;
- własne cierpienie może się stać możliwością bliskości z cierpieniem, jakie spotykamy wokół siebie; inaczej mówiąc, uczymy się stawać tolerancyjni wobec słabości i ograniczeń innych właśnie dlatego, że nauczyliśmy się być wyrozumiałymi wobec samych siebie;
- samotność może się stać okazją do ściślejszej i bardziej osobistej więzi z osobą Jezusa Chrystusa, gdyż czujemy się jak On coraz bardziej częścią większego planu, również w momencie próby.
Innymi słowy, sytuacje frustracji i niepowodzenia mogą zawsze być przeżywane w przeciwstawnych postawach: śmiertelnej w mroku nocy, żywotnej w świetle.
 
Natomiast w odniesieniu do szczegółowych trudności, jakie pojawiają się w pewnym okresie życia, pomocne mogą się okazać pewne wskazania:
 
- Należy rozpoznać, na jakim poziomie może się znajdować przyczyna mojej sytuacji, czy chodzi o zmęczenie fizyczno-psychiczne czy też duchowe.
- Należy ponadto rozważyć sposób, w jaki osoba sobie z tym radzi, czy ma odwagę zmierzyć się z tym problemem, czy też szuka raczej powodów, by uciec od niego.
- Starać się wskazać pewne nowe perspektywy, które pomogłyby zmniejszyć lub zlikwidować siłę tych konfliktów, tych wewnętrznych przeszkód powodujących marnotrawienie energii życiowych. Istnieją skuteczne narzędzia pomocy, z których część została już wspomniana przy innych okazjach:
 
Przewodnik duchowy, który by pomógł odczytać konkretne stronice (i całe rozdziały!) naszego życia. Ten punkt jednak z łatwością może być błędnie odczytany. Ważne jest bowiem, aby u początku towarzyszenia duchowego osoba przeżywała wstępnie jakieś podstawowe doświadczenie synostwa duchowego. W przeciwnym razie relacja jest podatna na nieporozumienia, uzależnienia, i to nawet perwersyjne, a w każdym razie nie jest w stanie sprzyjać poznaniu, dojrzewaniu i postępowi duchowemu [43].
 
Nauczyć się akceptować to, co się nam przytrafia. Być może jest to najważniejszy krok, zarazem łatwy i trudny do wykonania, ponieważ nie chodzi o zrobienie czegoś szczególnego (i być może właśnie to nas paraliżuje!), lecz otwarcie się, aby przyjąć to, co się nam przydarza, wiedząc, że jest to dla nas dobre.
 
Rozpoznać ewentualne zbieżności, to znaczy punkty podobne do tego, co wydarzyło się w przeszłości; stąd użyteczność rachunku sumienia, jak zostało powiedziane.
 
Rozwijać modlitwę spokoju, słuchania, zawierzenia.
 
Uznać, że życie, osoby nam powierzone, jak również otrzymane zdolności, które możemy przecież także stracić, są darmo ofiarowanym nam darem. To poczucie prowizoryczności, kiedy jest rozpoznane i zaakceptowane, może otworzyć nas na dar, który jest istotny dla rozwoju duchowego. Wiemy bowiem, że wszystko zostało nam podarowane i że Pan nigdy nie daje się prześcignąć w hojności. Pomaga to w wypracowaniu w sobie poczucia delikatności i uległości.
 
Rozwijać wewnętrzny klimat ufności wobec Pana, powierzając się Mu, tak jak Ignacy, który na początku ćwiczeń duchownych przypomina, że przyniosą one pożytek, jeśli odprawiający je "wejdzie w nie z wielkodusznością i wspaniałomyślnością wobec Stwórcy i Pana swojego, i jeżeli Mu ofiaruje wszystkie swoje chęci i całą wolność, żeby się Jego Boży majestat posługiwał zarówno jego osobą, jak i wszystkim, co posiada, odpowiednio do swojej najświętszej woli" [44]. Ignacy kładzie nacisk na tę zasadniczą predyspozycję pozwalającą wejść w klimat ćwiczeń dlatego, że łatwo jest zwątpić w Pana, kiedy nadchodzi moment kryzysu. Wymagana tutaj wielkoduszność rodzi się z ufności kogoś, kto poznał Pana i wie, że On jest zawsze dobry, również kiedy Jego obłok zstępuje i niczego nie widać. Jeśli Pan wzywa do jakiegoś zadania, choćby trudnego i niemal niewykonalnego, to zarazem dostarcza środki i pomoce do jego zrealizowania. To, co Jean Vanier mówi na temat powołania do odpowiedzialności, wraz ze związanymi z tym trudnościami i kryzysami, odnosi się także do różnych etapów drogi duchowej:
 
Odpowiedzialny powinien wobec mnóstwa problemów i ich złożoności zachować serce dziecka, mając pewność, że Jezus zawsze przyjdzie na ratunek jego słabości. Powinien złożyć swoje troski w sercu Boga, a potem robić wszystko, co jest w jego mocy. Nikt nie będzie szczęśliwy we wspólnocie, jeżeli odpowiedzialni będą stale zajęci, poważni, zamknięci w sobie. […] Tajemnica odpowiedzialnego polega na tym, że powinien pozostawać zawsze młodzieńczy, otwarty i gotowy do zadań, zdolny do podziwu. Najlepszym środkiem jest otwarcie się na Ducha Świętego [45].
 
Droga pojednania z własnymi ograniczeniami. Z historiami tych, którzy przeszli przez kryzys, odkrywając w nim dobrą nowinę, zdaje się łączyć coraz większa akceptacja słabości. Towarzyszy temu coraz głębsze schodzenie w stronę postaw pozornie biernych, które jednak w rzeczywistości wymagają maksimum aktywności i uwagi: słuchania, wyrozumiałości, zrównoważenia, empatii. Trwanie w ograniczeniu nie oznacza więc biernego pogodzenia się z jego znoszeniem lub przeżywania go jako frustracji. Wystarczy wspomnieć Piotra i Pawła – zapalczywych, porywczych i pełnych żarliwości – i dokonaną w nich przemianę, która uczyniła ich coraz bardziej narzędziami uległymi w rękach Pana. Ich gorliwość nie zagubiła się, ale raczej została przekształcona, stając się bardziej wyważoną i delikatną, bardziej posłuszną wolności serca.
 
Gorliwość autentyczna to taka gorliwość, która, owszem, pochłania nas bardzo, ale nie dochodzi nigdy do całkowitego utożsamiania nas samych z tym, co robimy. Jeśli zostajemy odrzuceni albo nie osiągamy upragnionego wyniku, nie powinno to się stać osobistym dramatem, prowadzącym do depresji, zniechęcenia, aż do rezygnacji. Nie powinno, a jednak tak się dzieje, bowiem jesteśmy tacy, że nie potrafimy podjąć się jakiegoś dzieła, nie angażując się w nie, często całą naszą osobowością. Nie jesteśmy w stanie tak przeżywać spraw Boga, objawiających się w naszym apostolstwie, żebyśmy jednocześnie nie byli dotknięci my sami, i to czasem w sposób bolesny. […] Nie należy obawiać się tych bolesnych prób; raczej można by powiedzieć, iż jest to czas opatrznościowy, czas objawienia tajemnicy Boga – ukazanie się Chrystusa na drodze do Damaszku. Bóg nie żąda od nas, byśmy byli ludźmi z żelaza, lecz byśmy otworzyli nasze oczy na miłosierny plan Boga. Droga miłosierdzia, tak jak otwarła się dla Pawła, tak również otwarta jest dla nas; we wszystkich trudnościach, dużych i małych, nieodłącznych od naszej pracy apostolskiej, Bóg zawsze czeka na nas ze słowem miłosierdzia i zbawienia. Zdanie Hioba: "Bóg zranił, Bóg też uleczy", dowodzi, że Pan nas kocha, że oczyszcza nas, gdyż chce nas uczynić sługami godnymi Ewangelii, ludźmi wewnętrznie wolnymi [46].
 
Jest to droga powolna, również bolesna, droga oczyszczenia własnego Ja, ogołocenia z kryteriów, które uważa się za ważne w odniesieniu do życia, Boga, samych siebie, apostolatu, aby przyoblec się bardziej wewnętrznie w uczucia Chrystusa Jezusa (por. Flp 2, 5). Na tej drodze słabość, kiedy jest rozpoznana i zaakceptowana, staje się miejscem spotkania z Panem. Słabość nie stanowi tylko zaproszenia do cierpliwości i pogodzenia się z losem, ona jest bliższym i bogatszym poznaniem Pana. Można w związku z tym przytoczyć poruszające słowa z Drugiego Listu do Koryntian: "Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny" (2 Kor 12, 9-10).
 
Jest to lektura wstrząsająca, ponieważ dla Pawła powodem do chluby jest właśnie ten balast, który chciałoby się z życia usunąć – nasza słabość:
 
My uważamy, że słabość, ograniczenie są przeszkodą, którą należałoby usunąć. Tak myślał również Paweł, ale Pan nam odpowiada, że należą one do planu miłości i zbawienia. Jest to szaleństwo miłości ekstatycznej, właściwe temu, kto płonie miłością i całym sobą próbuje się utożsamić z Jezusem, być jedno z Nim, upodobnić się do Jego serca. Oczywiście ta miłość ekstatyczna jest darem Ducha, jest ponad wszelką ludzką kalkulacją, jest wyjściem poza siebie, którego nie jesteśmy w stanie dokonać. Jednak jest to jedyny sposób, aby wejść w rany Chrystusa i w uszczęśliwiające doświadczenie Trójcy [47].
 
Ożywić to poczucie czujności. Obok pogodzenia się ze słabością konieczna jest jeszcze inna postawa, aby w sposób czynny przeżywać sytuację kryzysu. Chodzi o świadomość oczekiwania, o przygotowanie na definitywne spotkanie z Panem, który może przyjść w najmniej przewidywalnym momencie. Można by w związku z tym przywołać przypowieść z Mt 24, 43-51:
 
A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby we właściwej porze rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: "Mój pan się ociąga z powrotem", i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe surowo go ukarać i wyznaczy mu miejsce z obłudnikami. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
 
W powyższej przypowieści zdumiewa, że ta sama rzeczywistość – śmierć – jest ukazana za pomocą dwóch obrazów, które są dla siebie przeciwieństwami: obrazu złodzieja i obrazu gospodarza domu. Oznacza to, że w zależności od rodzaju więzi utrzymywanej z Panem w ciągu życia, śmierć może prezentować różny aspekt: nieprzyjacielski (złodziej) lub przyjazny (gospodarz).
 
Postawa czuwania okazuje się fundamentalna nie tylko w obliczu śmierci, ale w ogóle dla poradzenia sobie z chwilami kryzysu. Dobrze ilustruje to pewien epizod, jaki zdarzył się Matce Teresie z Kalkuty. Wspomina ona, że kiedy odwiedziła starszego mężczyznę, którego dom był w zupełnym nieładzie, a on sam wyglądał na zaniedbanego i pozbawionego opieki. W pewnej chwili znalazła starą lampę i zapytała, dlaczego jej nigdy nie używa, na co mężczyzna odpowiedział: "A dla kogo miałbym ją zapalać, skoro jestem tutaj sam przez cały dzień?". Na to Matka Teresa powiedziała: "A gdybym przychodziła odwiedzać pana, to czy pan by ją zapalał?". I od tego dnia zaczęła go stale odwiedzać. Jakiś czas potem do Matki Teresy przyszedł anonimowy liścik: "Ta lampa, która dzięki Siostrze oświeciła moje życie, jest wciąż jeszcze zapalona".
 
Przywołana anegdota może być także komentarzem do Jezusowej przypowieści. Jak widzieliśmy, złem, które łamie serce, kryzysem, który zabija, jest samotność tego, kto stracił sens oczekiwania i błogosławieństwa. Kiedy człowiek już na nikogo w życiu nie czeka, wówczas zaniedbuje się lub zaczyna "okładać kijami", tak jak sługa z przypowieści. Człowiek staje się pełen urazy, krytykując wszystko i wszystkich, gubiąc ducha wdzięczności, który – jak widzieliśmy – jest tak ważnym elementem życia [48]. Jesteśmy wezwani do czuwania, aby przygotować spotkanie, na które zostaliśmy od dawna zaproszeni. My jesteśmy stworzeni do tego spotkania i to ono podtrzymuje nas przy życiu, sprawia, że jesteśmy "przebudzeni".
 
Nowy Testament wspomina w związku z tym o trzech sposobach czekania na Pana. Najpierw jest czekanie kogoś, kto spodziewa się złodzieja, kto nie wie o nim nic poza tym, że kiedy przyjdzie, zabierze wszystko. Jest to oczekiwanie śmierci właściwe komuś, kto nie poznał Boga, kto nie ma nadziei.
 
Drugim rodzajem czekania jest to charakterystyczne dla sługi, który czeka na gospodarza, zna go i wyczekuje go, ale również boi się go, ponieważ mógłby zostać ukarany za popełnione wykroczenia, za niewypełnienie swoich zadań.
 
I wreszcie jest oczekiwanie oblubieńca, który czeka na oblubienicę, oczekiwanie pełne pragnienia, które chciałoby się spełnić. To oczekiwanie, w którym bojaźń ustąpiła miejsca miłości i tęsknocie. W taki sposób święci widzą w śmierci pożądane spotkanie ze swoim Panem i przyjacielem [49]. Święci nie boją się śmierci, dla nich jest to moment pełni. Jest cenną łaską móc tak przeżywać ten moment, to konkretny znak zażyłości z Panem. Dzisiejsze czasy zdają się czuć szczególnie pilną potrzebę takiego rozumienia śmierci, zważywszy, że tak nachalnie mówi się dziś o "dobrej śmierci" (eutanazja). Łaska dobrej śmierci jest ostatnim darem, jaki Pan wyświadczy nam u kresu życia, darem najcenniejszym ze wszystkich, darem, o który trzeba wytrwale się modlić.
 
Owszem, jest coś takiego jak dobra śmierć. Sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jak umieramy. Musimy wybrać między takim kurczowym przywarciem do życia, że śmierć staje się tylko przegraną, a opuszczeniem życia w wolności, tak, żebyśmy mogli zostać dani innym jako źródło nadziei. […] Jeżeli naszym największym ludzkim pragnieniem jest rzeczywiście dawanie siebie innym, to możemy z naszej śmierci uczynić ostateczny dar [50].
 
Życie podtrzymywane przez świadomość oczekiwania i czuwania chroni nas przed stale czyhającymi na nas pokusami zamknięcia się w sobie i nostalgicznego zwrócenia się w stronę "starych dobrych czasów", co w rzeczywistości oznacza bycie już martwym. Przygotowanie do śmierci jest w tym sensie mądrym ćwiczeniem życiowym, które podtrzymuje w nas żywotność i młodość, ponieważ czujemy się świadkami "starego i zawsze nowego piękna" (św. Augustyn). Można to dostrzec w poniższej modlitwie pewnego misjonarza, być może podeszłego w latach, ale zachowującego nienaruszoną młodość i świeżość w sposobie widzenia ostatniego etapu swojego życia:
 
Panie, nie pozwól, abym stał się
jednym z tych starych zgredów,
zawsze gotowych się użalać,
przyjmować smutną pozę i być nie do zniesienia dla wszystkich.
Zachowaj mi uśmiech,
choć zęby mam już trochę przerzedzone!
Zachowaj mi dobry humor,
który stawia rzeczy, ludzi i mnie samego na właściwych 
miejscach.
Uczyń ze mnie uśmiechniętego staruszka.
Zachowaj mi serce otwarte.
Uczyń ze mnie hojnego starca,
który by umiał dzielić się swoim marnym groszem z tymi, 
którzy nie mają pieniędzy,
i kwiatami z ogródka z tym, kto nie ma ziemi.
Nie pozwól, abym się stał człowiekiem przeszłości,
stale opłakującym moje stare dobre czasy,
kiedy zawsze świeciło słońce i nigdy nie było zimno,
i gardzącym czasem młodych,
kiedy to nieprzerwanie pada deszcz.
Uczyń ze mnie, Panie,
starca, który nigdy nie zapomniał swej młodości,
i który umie odnawiać młodość innych.
Panie, ja nie proszę Cię o fortunę ani o szczęście.
Ja proszę Cię po prostu,
aby moje ostatnie lata były piękne,
i abym mógł stać się świadectwem
Twojego piękna.
Amen.

__________________________
Przypisy:

[39] TH. GREEN, Quando il pozzo si prosciuga, s. 104-105.
[40] Por. TH. GREEN, Quando il pozzo si prosciuga, s. 27-30.
[41] A. GRÜN, W połowie drogi, s. 40.
[42] ŚW. TERESA Z AVILA, Księga życia, XI, 9.
[43] Por. na ten temat uwagi w: G. BUNGE, Akedia il male oscuro, Edizioni Qiqajon, Magnano 1999, s. 103.
[44] ŚW. IGNACY LOYOLA, Ćwiczenia duchowne, nr 5.
[45] J. VANIER, Wspólnota miejscem radości i przebaczenia, tłum. L. Rutowska, Editions du dialogue, Paris 1985, s. 177-178.
[46] C.M. MARTINI, Wyznania Pawła, tłum. S. Obirek, WAM, Kraków 1988, s. 55-56.
[47] C.M. MARTINI, La debolezza ? la mia forza. Meditazioni sulla seconda lettera ai Corinzi, Piemme, Casale Monferrato 2000, s. 45. 186-187.
[48] Por. rozdz. IV.
[49] Jest to postawa np. św. Ignacego, który w ostatnich latach swego życia nie mógł już myśleć o śmierci z powodu zbytniego wzruszenia, jakie ta myśl w nim wzbudzała: "Innym znów razem w roku 1550 czuł się źle z powodu ciężkiej choroby, która jego zdaniem i zdaniem wielu innych miała być jego ostatnią chorobą. Sama myśl o śmierci w owym czasie napełniała go tak wielką radością i taką pociechą duchową, że cały rozpływał się we łzach. Przeżycie to powracało tak często, że wiele razy unikał wprost myśli o śmierci, aby nie doznawać tej pociechy" (IGNACY LOYOLA, Opowieść Pielgrzyma, nr 33).
[50] H. NOUWEN, Życie Umiłowanego, s. 98.

Zobacz także
O. Wiesław Dawidowski OSA
Artykuł został usunięty, ponieważ redakcja Tygodnika Powszechnego zakończyła współpracę ze wszystkimi serwisami internetowymi, także z naszym.

Zapraszamy do czytania innych ciekawych artykułów w naszej czytelni.
 
Wojciech Zagrodzki CSsR
z o. prof. Jackiem Salijem OP rozmawia Wojciech Zagrodzki CSsR
Nie ma nic nagannego w tym, że mam religijne potrzeby i staram się je zaspokajać. Czymś niewłaściwym jest dopiero traktowanie Kościoła jako jedynie instytucję usług religijnych. Nie ulega wątpliwości, że odejście od regularnego uczestnictwa we Mszy Świętej wiąże się z kryzysem wiary. Ten kryzys mógł się zacząć już wówczas, kiedy ktoś zaczął traktować świątynię jako "stację usług religijnych"...
 
ks. Tomáš Halík
Jezus powiedział: wy jesteście solą ziemi. Dla rozważań o sytuacji i misji chrześcijan w dzisiejszej Europie ta wypowiedź może być bardzo interesująca. Przede wszystkim: nie musimy popadać w zakłopotanie, że ludzi uważających się za chrześcijan w Europie ubywa. Soli nie musi być dużo.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS