Podróżując po świecie, spotyka Pan często wyznawców innych religii. Czy obraz Boga miłości jest specyficznie chrześcijański, czy też można się z nim spotkać w innych tradycjach religijnych?
Można go odnaleźć u mistyków – na przykład w mistyce islamu, zwłaszcza w sufizmie. Muzułmańska mistyczka z końca VIII wieku Rabi´a al´Adawija z Basry używa wyrażeń przypominających język św. Jana od Krzyża czy Pieśni nad pieśniami. Myślę, że ta zbieżność jest wymowna – ten naturalno-nadprzyrodzony płacz za komunią, nieomal krzyk, jest czymś bardzo głęboko w nas tkwiącym. Słowo komunia ewokuje oczywiście cały zestaw obrazów małżeńskich – oblubieńca i oblubienicy, ich współprzenikania. Ten rys współprzenikania obecny jest w mistyce islamu. W mniejszym stopniu dostrzegam go w tradycji buddyjskiej czy w hinduizmie. Buddyzm skupia się przede wszystkim na ciszy i uspokojeniu. Buddyści mówią o pokoju przewyższającym wszelki pokój, który nie może pochodzić od człowieka. Nie akcentuje się tam jednak jedności, komunii. Rys pokoju i wyciszenia wyraźny jest też w hinduizmie.
Jaki jest w innych tradycjach religijnych stosunek do "ubogiego"? człowieka słabego, ułomnego, chorego? Czy jest on związany z obrazem Boga, jaki przedstawiają inne tradycje?
Nie wiem... Mój przyjaciel, ojciec upośledzonego chłopca o bardzo zniekształconej twarzy, miał ciekawą przygodę w Kabulu. Kiedy wysiadał z pociągu, podszedł do niego tragarz i zapytał: "Czy to Twój syn?". Kiedy przyjaciel to potwierdził, usłyszał: "Jesteś szczęściarzem. Gdy ktoś w mojej wsi ma takie dziecko, wiemy, że jest to znak błogosławieństwa dany przez Allacha".
W różnych kulturach oddaje się cześć świętym szaleńcom, jurodiwym. Ale jest to raczej nurt prorocki niż mistyczny. Przy takim podejściu do ludzi upośledzonych składany im hołd może zastępować edukację i leczenie. To duże niebezpieczeństwo – gdy wynosi się tych ludzi na piedestał, nikt się o nich nie troszczy. Oczywiście zdarzają się też sytuacje odwrotne, gdy ułomność jest postrzegana jako znak diabelski, symptom opętania. Wydaje mi się, że jedynie w chrześcijaństwie istnieje prawdziwa teologia ludzi z upośledzeniem. Uważam zresztą, że teologia ludzi z upośledzeniem – koncentrująca się wokół kwestii obecności – jest dziś ogromnym wyzwaniem.
Wspomniał Pan kiedyś, że poznając inne tradycje, odkrył Pan, iż w centrum chrześcijaństwa znajduje się przebaczenie.
W tradycji hinduizmu i islamu mówi się o aktywnym zbliżaniu się do Boga, w chrześcijaństwie natomiast kierunek jest w pewnym sensie odwrotny – Bóg jest w gruncie rzeczy zapraszany, a warunkiem zaproszenia Boga jest usunięcie barier. Przebaczenie to właśnie usuwanie barier, które dzielą ludzi i odgradzają ich od Boga. Tajemnica Wcielenia, Słowa, które stało się Ciałem, zmieniła coś radykalnie. Większość religii zbliża do Boga poprzez rozmaite działania – modlitwę, ćwiczenia umysłu, praktykowanie dobra, cnoty. W chrześcijaństwie natomiast Bóg przyszedł się nam ofiarować. W centrum chrześcijaństwa zatem znajduje się zaproszenie skierowane do Jezusa. Nie praktykowanie dobrych uczynków, ale – zaproszenie, które polega na otwieraniu się, wypływającym z zaufania.
Czy przebaczanie to proces leczenia pamięci? Jaka jest rola pamięci w przebaczeniu?
O leczeniu pamięci wiele mówi dzisiaj Papież. Przebaczenie to przełamywanie barier. Przebaczyć to znaczy pozwolić temu, kto mnie zranił, wniknąć znów w moje wnętrze. Ale ze względu na pamięć istnieją we mnie zahamowania. Pamięć jest bardzo bliska barierom.
Jak tworzy się obraz Boga?
Obraz Boga, jaki posiadamy, to coś, co odkrywamy stopniowo. W naszym "obłoku niewiedzy" nie mamy Jego obrazu! Jaki jest pierwszy wizerunek Boga, z którym się stykamy? To obraz naszych rodziców – matki i ojca. Bóg, który daje nam życie, karmi nas, jest kochający, współczujący... Później, w wieku dojrzewania, obraz ten zmienia się – Bóg staje się oblubieńcem. Ale wciąż jest to rzeczywistość dynamiczna, obraz w ruchu. Wierzę, że zmierzając do Boga, musimy przejść przez rozmaite ścieżki, lecz najbardziej fundamentalną jest droga wielkiego lęku. To na niej odkrywamy Boga, który jest bardzo "mały", który tęskni do miłości, ale czeka, aż otworzymy Mu drzwi. To zdumiewająca tajemnica ukrytego Boga, Boga lęku. Paradoks Boga miłości polega na tym, że może On przekazywać miłość jedynie wtedy, gdy ją przyjmiemy. A jeśli jej nie przyjmiemy, to gdzie wówczas jest Bóg? Jest On jakby zamknięty sam w sobie – to dość niezgrabny obraz, ale tak jest w istocie. W tym miejscu dotykamy tajemnicy lęku Boga – Boga, który tęskni do tego, by oddać siebie samego, lecz jest odrzucony. Tam kryje się cały lęk miłości. Trzeba samemu przeżyć lęk, by być w stanie odkryć Boga.
Szukając obrazu Boga, musimy przejść od pojęcia do doświadczenia – doświadczenia, które możemy zwerbalizować, lecz poprzez przeżycie lęku, miłości... Zaczynamy od pojęcia, ale kończymy w "obłoku niewiedzy". Bóg czeka tam na nas... Nie wiem, jak to wyrazić słowami. Nie jestem teologiem, dzielę się tylko pewnymi przeczuciami, przebłyskami, ale nie potrafię z nich ułożyć syntezy.
Żyjemy zatem w "w nocy ciemnej"...
Tak. To największe ludzkie zmartwienie, jak znosić lęk, którego się obawiamy. A zatem, jak czekać. Niedawno czytałem piękną książkę Anselma Grüna OSB W połowie drogi, poświęconą duchowemu kryzysowi, jaki przeżywają ludzie między 40 a 50 rokiem życia. Grün streszcza poglądy na temat "kryzysu półmetka życia" XIV-wiecznego mistyka Jan Taulera i Carla Gustawa Junga. Tauler zauważył, że przez pierwsze 40 lat kierujemy się entuzjazmem, radością, jesteśmy podekscytowani, bardzo chcemy zbliżyć się do Boga, ale potem następuje załamanie – nasze dotychczasowe życie duchowe wydaje nam się jałowe, płaskie... Kryzys ten ujawnia jakiś lęk – kiedy go doświadczymy, musimy czekać na coś nowego. Zdaniem Taulera udręka ta jest dziełem łaski Bożej, bo dzięki niej możemy zstąpić do głębi własnej duszy. W naszym życiu przechodzimy przez kolejne etapy: najpierw przeżywamy uniesienie, ale potem następuje zerwanie i pojawia się lęk, później znajdujemy coś nowego, czego się chwytamy, zmierzamy dalej, ale dokonuje się kolejne zerwanie... aż ostatecznie nadchodzi śmierć. W gruncie rzeczy chodzi o to, by wytrzymywać lęk, nie szukając żadnej kompensacji – czekać na daną nam obecność Boga. Powracamy w tym momencie do zaufania.