Ale…
Podczas gdy przejaśnia się niebo i promyk słońca wpada do mojego gabinetu, przypominam sobie o małym sekrecie, który towarzyszy mi odkąd, w ubiegłym tysiącleciu, zacząłem podążać śladami Nazarejczyka. To drobiazg, niezrozumiały dla kogoś, kto nie wierzy, wywołujący natomiast uśmiech na twarzy człowieka wiary. Chodzi o ingerencje mojego anioła stróża, z którym łączy mnie relacja raczej dość konfliktowa!
Dzieje się tak od dziesięcioleci: za każdym razem, gdy dokonuję autorefleksji, gdy już mam wybuchnąć wewnętrznym lamentem, kiedy czuję się tak bardzo osierocony opuszczony, i narzekam na tyle złych rzeczy, które zdarzyły się w moim małym życiu, mój anioł stróż, punktualnie, w tym samym momencie sprawia, że spotykam na swojej drodze niepełnosprawnych siostrę lub brata. Zawsze. Wtedy nasze spojrzenia (moje oraz spojrzenie anioła, ukryte w oczach osoby niesprawnej) krzyżują się i czuję, jak się poddaję. Nie, szczerze mówiąc, nie mam poważnych powodów do narzekań, nie ma z czego żartować.
Wspomnienie tego małego sekretu wywołuje uśmiech na mojej twarzy, czyni mnie bezbronnym, zapędza w kozi róg. Powody, by nie pisać są liczne i ważne, a jednak, mam więcej niż jeden dobry motyw, aby rozmyślać o cierpieniu, aby pamiętać o poczuciu ograniczenia, aby uczcić tak wielu braci, którzy zawsze spoglądają na świat z krzyża, aby naśladować Chrystusa, który odczuwa litość i współczucie (cierpi wespół) na widok tłumu, który jest niczym owce nie mające pasterza (Mk 6,34). I ostatni, decydujący motyw, który redukuje wszystkie, nawet te ważne, obiekcje: chcę napisać esej o cierpieniu, by kontynuować dialog z każdym, kto od jakiegoś czasu cierpliwie za mną podąża i sprawia mi zaszczyt obdarzając swoim zaufaniem.
Niech będzie
Kilka lat temu mówiłem o Zmartwychwstaniu, pisząc, że chrześcijańska radość to przezwyciężony smutek; zbawiony ból. Chcę nabrać odwagi i poświęcić teraz czas na to, by lepiej opisać i zgłębić naturę smutku, który trzeba przezwyciężyć, oraz pokazać, w konkretny sposób, jak można pokonać ból. A skoro już przy tym jestem, odczuwam potrzebę, by spróbować zrozumieć, co o cierpieniu mówi Biblia. I czy cierpienie oraz dobroć Boga można w jakiś sposób ze sobą pogodzić. I czemu Bóg nie interweniuje bezpośrednio, by uśmierzyć cierpienie. I jak to możliwe, że niektóre osoby, z pozoru, przeżywają cierpienie intensywniej niż inne.
Ach, tylko!
Nie mam żadnego rozwiązania do zaoferowania, z zawodu nie jestem guru, nie miałem żadnego prywatnego objawienia ani nie strzegłem żadnego przerażającego sekretu, żadne wyjaśnienie nie spadło też z nieba.
Mam za to kilka tropów, owszem.
Jestem Ci to winien, przyjacielu-czytelniku.
Jestem to winien sobie, za to, że mam dodatkowe narzędzie, z którym mogę stawić czoła reszcie życia, jaka jeszcze mi pozostała.
Czas pisać.