logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jan Andrzej Kłoczowski OP
Solidarność i Miłosierdzie - czyli dlaczego Karol Wojtyła został papieżem
List
 


Solidarność i Miłosierdzie
czyli dlaczego Karol Wojtyła został papieżem

z o. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP, filozofem religii, profesorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, rozmawia Iwona Budziak

Dodane przez Papieża słowa: "Tej ziemi" wstrząsnęły "tą ziemią" rzeczywiście. I cudowne krakowskie Błonia, kiedy mówił "Musicie być silni wiarą...". Dawał się wtedy zauważyć pełen godności spokój, który był w ludziach, oraz rzeczywiste poczucie siły i tego, że jesteśmy tutaj u siebie. Komunizm polegał na tym, że Polacy nie czuli się w Polsce u siebie.

 

Najgorsze lata komunizmu

Iwona Budziak:  Ojcze, jaka była Polska lat 70.?

o. Jan Kłoczowski: Nie mam szczególnie miłych wspomnień z tamtych lat. Wbrew temu, co dziś często się mówi, uważam, że były to najgorsze lata komunizmu.

Dlaczego?

W czasach stalinowskich były bardzo ostre prześladowania i większość ludzi miała jasną świadomość tego, czym jest komunizm, jaka jest Polska, że brak nam niepodległości. Natomiast za rządów Gierka nastąpił okres małej stabilizacji. Wówczas przy pomocy "malucha" i możliwości wyjazdu do Bułgarii przekupywano ludzi, którym wydawało się, że mieszkają w normalnym kraju. W ten sposób szybko postępowało zobojętnienie społeczeństwa.

Jaki wpływ na życie Kościoła miała sytuacja w kraju?

Życie Kościoła nie było odizolowane od życia społeczeństwa. Gdy Gierek postanowił zawiesić konfrontację z Kościołem, zaprzestano gonitwy z milicyjnymi pałami za peregrynującą po kraju kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Nawet zaczęto budować kościoły. Wydawało się, że normalniejemy. W tej "normalności" jednak ludzie zaczęli coraz bardziej popadać w gnuśność i bezmyślność. Tak było do połowy lat 70. Ludzie trochę oprzytomnieli, gdy wprowadzono kartki na cukier, zaczęto podnosić ceny żywności, nie spełniono żadnej złożonej obietnicy.

Po wydarzeniach w Radomiu, w 1976 roku, ludzie zaczęli się budzić. To przebudzenie dostrzegalne było także w Kościele. Szczególnie uprzywilejowanym miejscem był Kraków, gdzie kardynał Wojtyła doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Dam konkretny przykład. W 1977 r. milicjanci zabili studenta UJ, Staszka Pyjasa. Zrodził się wówczas pomysł, żeby radosne juwenalia zamienić na uroczystości pogrzebowe, które miały nie tylko uczcić jego pamięć, ale także uświadomić wszystkim, w jakim kraju żyją. Pamiętam przerażone twarze przechodniów obserwujących studentów, którzy podczas juwenaliowej zabawy nosili czarne opaski, świadcząc w ten sposób o śmierci Pyjasa i żądając od ludzi solidarnego działania. Kilka tygodni później, podczas procesji Bożego Ciała, kardynał Wojtyła bardzo wyraźnie poparł działania młodych, mówiąc, że krakowska młodzież przypomniała o rzeczach bardzo ważnych. Mówił mniej więcej tak: "Uprzytomnijmy sobie, gdzie żyjemy, w jakim kraju".

Niewątpliwie, w Polsce zaczął się wówczas czas budzenia społecznej świadomości. Zaczęły powstawać "latające uniwersytety", a kardynał Wojtyła, wraz z duszpasterzami akademickimi, utworzył w Krakowie Studium Myśli Chrześcijańskiej - kościelny odpowiednik "latającego uniwersytetu". W kościele św. Anny za tę pracę odpowiedzialny był ks. Józef Tischner, który podejmował problemy filozoficzne i światopoglądowe. W naszym dominikańskim klasztorze odbywały się wykłady z historii. Chodziło w nich przede wszystkim o przywracanie pamięci, gdyż to właśnie pamięć jest warunkiem tożsamości. Tam, gdzie człowiek traci pamięć, traci własną tożsamość. Człowiek bez pamięci nie wie, kim jest.

Czy to znaczy, że Kościół prowadził pracę duszpasterską częściowo w konspiracji?

Od połowy lat 70. zaczęto przyjmować zasadę, że jeżeli chcesz robić coś, co nie będzie podobać się władzy, musisz o tym głośno mówić. Wtedy jesteś bezpieczniejszy. Jeśli się schowasz "pod stołem", znajdą cię i utrupią, a kiedy działasz oficjalnie, znacznie trudniej jest ci przeszkodzić. Oczywiście, były próby nacisku, rozmowy z przełożonymi, z duszpasterzami, przyjeżdżali panowie z Warszawy, z MSW. Ale co mogli zrobić? Dalej prowadziliśmy duszpasterstwo. Ogromnie ważny był fakt, że za tym stał biskup.

 

Przebudzenie

A potem był dzień, w którym biskup krakowski Karol Wojtyła został papieżem?

Miałem wtedy zajęcia w duszpasterstwie w klasztorze. Poszedłem na chwilę na górę i zobaczyłem, że na tablicy naszego konwentu ktoś napisał: "Wojtyła papieżem". Zupełnie zgłupiałem. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, jak Stanisław Grygiel opowiadał w redakcji "Znaku", że telewizja niemiecka kręci film o Wadowicach.

Byli dobrze poinformowani...

Na pewno zbierali materiały w kilku innych miejscach na świecie. Pomyślałem, że trzeba pobiec na Wawel i uruchomić dzwon Zygmunta. Zbiegłem na dół, zabrałem studentów i pobiegliśmy. Na Wawelu wszystko było zamknięte. Wracaliśmy smutni. Jakiś pijaczek, stojący na Placu Dominikańskim, wykrzykiwał: "Koniec komuny!". Odpowiedziałem mu: "Panie, trzeba się teraz porządnie wykąpać i do kościoła na Mszę św. pójść". Trzy godziny później, idąc do kościoła Mariackiego, znów go spotkałem. Ogolony, w ciemnym garniturze, ukłonił się i powitał mnie słowami: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Naród powstał do nowego życia. Przeżywaliśmy prawdziwą euforię. Wstaliśmy z klęczek, by później, w sierpniu 1980 r., wyprostować się.

Jak wytłumaczyć to, co się stało z Polakami?

Do tej pory papież był kimś, kto mieszka na szklanej górze, a Polakom było daleko do Rzymu. Kiedy w 1966 r. planowano przyjazd do Polski Pawła VI na obchody Tysiąclecia Chrztu Polski, nie zgodził się na to ówczesny rząd. I oto raptem, z wyborem Wojtyły, Rzym dla Polaków stał się bardzo bliski. Oczywiście, nie spodziewaliśmy się wówczas, że ten pontyfikat oznacza nową epokę w dziejach Kościoła. W pierwszym momencie bardziej odczytywaliśmy go od naszej polskiej strony, że oto papieżem został ktoś, kto jest jednym z nas i nas rozumie. Chyba dopiero po pierwszej pielgrzymce zaczęliśmy sobie uświadamiać uniwersalny wymiar tego pontyfikatu, który w niczym nie umniejszał naszego polskiego wymiaru. Coraz lepiej uświadamialiśmy sobie myśl, zamysł duszpasterski oraz wizję Kościoła Jana Pawła II.

 

Historia przyspieszyła

Na spotkanie z Papieżem czekaliśmy rok. Wreszcie przyjechał...

Był to potężny wstrząs. Osobiście zapamiętałem dwie rzeczy. Transmitowaną przez telewizję homilię z Warszawy, podczas której padły słowa: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi". Dodane przez Papieża słowa: "Tej ziemi" wstrząsnęły "tą ziemią" rzeczywiście.
I cudowne krakowskie Błonia, kiedy mówił: "Musicie być silni wiarą...". Dawał się wtedy zauważyć pełen godności spokój, który był w ludziach, oraz rzeczywiste poczucie siły i tego, że jesteśmy tutaj u siebie. Komunizm polegał na tym, że Polacy nie czuli się w Polsce u siebie.

Ludzie po raz pierwszy modlili się wtedy w tak wielkiej grupie...

Tak, nie było wcześniej takiego zgromadzenia w dziejach Polski. Było to niezwykłe doświadczenie stanięcia w prawdzie: byliśmy u siebie i byliśmy sobą. Był to moment stanięcia wobec Boga i wobec historii.

I ludzie poczuli się w tym zniewolonym kraju wolni...

Niesłychanego poczucia wolności doświadczyłem na Skałce, podczas spotkania Papieża z młodzieżą. Odbywało się ono w bardzo niedogodnych warunkach, w ogrodach paulińskich, które zostały zamknięte. Władzom państwowym chodziło o to, żeby młodzież ścisnąć. Ludzie przyszli z kwiatami, ale powstał problem, jak je podać Papieżowi. Zaczęto przekazywać sobie kwiaty z rąk do rąk, od tyłu do przodu. Ten deszcz kwiatów spływających do ołtarza trwał przez dziesięć minut. Widok był niezwykły! Po spotkaniu rozchodzący się, promienny, roześmiany i śpiewający tłum kontrastował z milicjantami, którzy mieli pilnować porządku. Oni byli tacy szarzy, biedni. Wtedy zrozumiałem, co to jest niebo i co to jest piekło. Niebo to taki radosny, rozśpiewany tłum. Piekło - to samotność. Żal było mi tych ludzi na służbie. Byli to młodzi chłopcy, którzy potem przychodzili ukradkiem po obrazki. Byli wpisani w jakąś sferę ciemności. Wielu z nich z pewnością chciało wyrwać się i dołączyć do tłumu, ale nie pozwalał im na to mundur. Nasz strach odszedł daleko, pozostała litość nad tymi biednymi chłopakami.

 

Papież wyjechał, historia przyspieszyła.

Doświadczona wolność domaga się realizacji. Pojawiło się pytanie: dlaczego nie można jej mieć na co dzień?

To, co się stało, było nieodwracalne - rozpoczęło się obalanie komunizmu. Zaczęło się od tego, że wojsko i milicja nie weszły do Stoczni Gdańskiej, na której wisiały wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej i Papieża.
Doświadczyliśmy wtedy czegoś, co jest specyfiką polskiej historii. W naszej historii słowo "Bóg" i słowo "wolność" uzupełniają się. Tym różnimy się od Francji, gdzie wolność była ogłaszana przeciwko Bogu. Natomiast na naszych sztandarach narodowych widniał napis: "W imię Boże za wolność naszą i waszą". Papież pragnie, żebyśmy tę wartość wnieśli do Europy.

 

Umocnienie

Począwszy od tej pierwszej, każda kolejna pielgrzymka Papieża do Ojczyzny jest z jednej strony wielkim religijnym świętem, a z drugiej - niezwykle mocno współbrzmi z czasem, w którym się odbywa. Właściwie ostatnich 25 lat historii Polski nie da się opowiedzieć z ominięciem papieskich wizyt.

Druga pielgrzymka Papieża musiała być odłożona ze względu na stan wojenny. Kościół nie chciał, aby sytuacja w kraju skończyła się rozruchami. Dlatego Papież przyjechał po zawieszeniu stanu wojennego, w 1983 r. To była pielgrzymka umocnienia. Pamiętajmy, że najgorszą rzeczą, jaką zrobił Jaruzelski poprzez stan wojenny, było złamanie ducha, które zaowocowało masową emigracją. Przekleństwem dla Polski było to, że wyjeżdżali najlepsi ludzie. Wtedy straciliśmy działaczy społecznych, a między nimi przyszłych ministrów i premierów. Społeczeństwo popadło w melancholię i beznadzieję. Papieskie umocnienie było niesłychanie ważne, bo dało Polakom siłę do przetrwania. Pojawiła się nadzieja: nie wolno nam tracić obudzonego ducha.

Wtedy Papież podczas Mszy na krakowskich Błoniach beatyfikował brata Alberta i Rafała Kalinowskiego.

Tak, to było mówienie o miłości w mrocznym czasie. Ja sam najbardziej zapamiętałem spotkanie z młodzieżą w Częstochowie. Papież dziękował wówczas tym, którzy pomagali internowanym. Na naszej furcie klasztornej 13 grudnia 1981 r. wywiesiliśmy informację, aby zgłaszano nam adresy osób aresztowanych i internowanych, bo one i ich rodziny potrzebują pomocy. Ogłoszenie to wisiało przez cały stan wojenny. Przez dwa lata zajmowałem się biurem pomocy rodzinom internowanych. W Częstochowie zarówno mnie, jak i tym, którzy ze mną współpracowali, bardzo miło było usłyszeć słowa podziękowania. One nas umocniły.

Odbyło się wówczas jeszcze jedno spotkanie, podczas którego Ojciec Święty pozostawił nam wszystkim bardzo ważne przesłanie. Myślę tu o słowach, które padły z okna krakowskiej kurii podczas zaimprowizowanego spotkania: "Musicie od siebie wymagać. Musicie być silniejsi niż warunki, w których przyszło wam żyć". Papież mówił, że gdy jako młody człowiek szukał osobistej odpowiedzi na pytanie o wiarę, tym, co go pociągnęło do chrześcijaństwa, była Ewangelia, która stawia człowiekowi tak duże wymagania. I każdy w pewnym momencie musi opowiedzieć się osobiście: czy chce iść drogą Ewangelii, czy nie.

 

Twoje Westerplatte

Ojciec Święty stawia bardzo wysokie wymagania swoim słuchaczom, pokazując jednocześnie w jasny sposób, jak na nie odpowiedzieć.

Podczas trzeciej pielgrzymki, w 1987 roku, Jan Paweł II powiedział w Gdańsku, że każdy ma w życiu swoje Westerplatte, które na stałe weszło do naszego języka. Było to kolejne umocnienie, a jednocześnie... Cudowne było wówczas pożegnanie Papieża z komunizmem. Żegnając się z władzami państwowymi powiedział, że przyszłość jest przed tymi, którzy potrafią pokazać następnemu pokoleniu znaki nadziei. Tymi słowami pożegnał Jaruzelskiego i jego ekipę. Parafrazując i omijając język dyplomacji można by powiedzieć: Panowie, nie macie nic do dania temu społeczeństwu - znaki nadziei są zupełnie gdzie indziej.

Mam wrażenie, Ojcze, że mówiąc o obecności Papieża wśród nas, zbyt mocno koncentrujemy się na aspekcie społecznym jego posługi, a przecież każdy przyjazd Ojca Świętego do Polski jest przede wszystkim pielgrzymką religijną.

Oczywiście, że tak, ale charakterystyczna dla stylu ewangelizacji Jana Pawła II jest jej całościowość. Papież dąży do tego, żeby światło i nadzieję pokazać całemu człowiekowi, w całym jego wymiarze, nie tylko w intymnych zakamarkach duszy każdego z nas. Toznane powiedzenie: "Człowiek jest drogą Kościoła" pochodzi z pierwszej encykliki Papieża, pojawia się już na początku jego pontyfikatu. Wszystko to, co Papież do nas mówi, jakim go widzimy, jest bardzo głęboko wpisane w ewangelizację.

 

Niezrozumiany

Nie zawsze było i jest nam łatwo słuchać słów Papieża. Była taka pielgrzymka, czwarta z kolei, w 1991 r., która przez szereg osób została przyjęta z pewną rezerwą czy zaskoczeniem. Ukazało się wtedy wiele krytycznych komentarzy.

Rzeczywiście. Papież w swych homiliach mówił wówczas o Dekalogu. Podkreślał, że wolność jest wtedy, kiedy są wartości. Wolność nie jest absolutną swobodą czynienia czegokolwiek, nie jest ograniczona przez wartości, ale jest na nie ukierunkowana. Przedtem Papież mówił to, czegośmy się spodziewali, a wtedy powiedział coś, czegośmy się nie spodziewali. Dlatego dla wielu było to trudne, ale w sumie bardzo ważne. Może choć troszkę pomogło nam stać się dojrzalszymi. Papież zdawał sobie sprawę z tego, że dla Polaków najtrudniejsza jest zdobyta wolność, z którą nie wiedzą co zrobić. Wtedy szalenie ważne było wewnętrzne skupienie i określenie się wobec fundamentalnych wartości. Określenie się pozytywne, a nie tylko przeciw. W czasach zniewolenia określaliśmy się przeciw komunie, a teraz wobec kogo mieliśmy to zrobić? Wobec Boga, który jest wymagający i stawia wymagania ludziom wezwanym do wolności. Wolność musi być szyta na dużą miarę. Myślę, że to przesłanie było istotne i wciąż jest aktualne.

Już wtedy polski Kościół miał trudności z odnalezieniem miejsca w społeczeństwie...

Powstał bardzo trudny problem: na ile partie polityczne mogą chować się za Kościół. Część ludzi uważała, że nie powinno się tworzyć partii chrześcijańsko-demokratycznych, lecz powinniśmy działać razem z innymi i znaleźć formułę, która obejmowałaby program humanistyczny. Istniał poważny spór na ten temat, który wciąż nie został rozstrzygnięty. Są przecież ugrupowania, które uważają się za ortodoksyjnie katolickie, a zdarza im się postępować wbrew zaleceniu Papieża. Nieprzypadkowo przyjęło się powiedzenie, że Polacy słuchają Papieża, ale go nie słyszą.

To wołanie Papieża o wartości podczas czwartej pielgrzymki różnie było przyjmowane, czasem ze zdziwieniem, a czasem z oburzeniem, że oto Papież, zamiast wspierać, próbuje nas "ustawiać".

Zauważmy, że wtedy głośny był problem aborcji. Jej zwolennicy uważali, że jeżeli Kościół broni życia nie narodzonych, to jest to klerykalizacja życia. Fakt, że Kościół ma takie zdanie, nie jest tylko wyrażaniem opinii politycznej, lecz stanięciem po stronie prawa naturalnego. Kwestia obrony życia nie narodzonych nie jest sprawą tego, żeby któryś z biskupów siedział w Senacie i głosował. Tu nie chodzi o upolitycznienie hierarchii. Kościół nie powinien być czynny politycznie, ale też nie powinien być wymazany z życia społecznego czy kulturalnego. Jest on przecież jedną z najważniejszych instytucji działających na polu publicznym w Polsce i nie udawajmy, że jest inaczej.

Był jeszcze jeden ważny problem. Uważano, że religia, która wróci do szkół, będzie początkiem nietolerancji i dyskryminacji. Teraz najwięksi przeciwnicy przyznają, że nic takiego się nie stało. Jest raczej problem wewnątrzkościelny, czy religia w szkole jest dobra dla niej samej. Jest cały szereg mądrych ludzi, którzy twierdzą, że religia nie jest takim przedmiotem jak inne; sama metodologia nauczania religii wymaga zastosowania inicjacji, czyli przemiany i wtajemniczenia.

 

Moc w słabości

W tym czasie mówiło się, że Papież jest rozczarowany Polakami...

Chodziło nie tyle o rozczarowanie, co raczej o bolesną troskę o Polaków, których kocha, o bolesny żal. My też wszyscy byliśmy rozczarowani wolnością, z którą nie wiedzieliśmy, co zrobić. Papież, któremu bliski jest Norwid, nosi w sobie Polskę, gdzie wielką winą jest popsuć gniazdo bocianie, a kruszynę chleba podnosi się z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba. Boli go widok kopanego chleba i rozwalanego gniazda.

Papież był trochę w sytuacji proroka, niechętnie słuchanego przez lud, do którego jest posłany...

Potrzebowaliśmy pogłaskania, potrzebowaliśmy Papieża pocieszającego, a nie karcącego.

Podczas pielgrzymki w 1997 r. mówiło się, że Papież przyjechał się pożegnać.

Okazało się jednak coś całkiem przeciwnego - była to pielgrzymka pełna mocnych słów. Widać było, jak Papież umacnia się tą relacją z nami. Wtedy na nowo podbił serca Polaków. Pojawiła się dysproporcja pomiędzy jego słabością, a mocą słów, które wypowiadał.
Podczas tej pielgrzymki Ojciec Święty zwrócił naszą uwagę m.in. na postać św. Jadwigi, na rolę, jaką odegrała dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, oraz zapoczątkowanie nowej epoki w dziejach Polski, epoki jagiellońskiej. Każda wielka epoka historyczna zaczyna się od uniwersytetu.
Nikt tego w Polsce w tej chwili nie rozumie. Wystarczy przyjrzeć się, w jaki sposób traktowana jest oświata i uniwersytet, które znajdują się na szarym końcu wszelkiej troski. Odpowiedzialni za to ludzie nie mają pojęcia, co naprawdę jest ważne. Od nauki przecież zaczyna się kultura i całe życie społeczne.

 

Papieża trzeba tłumaczyć

Przed kilku laty, w 1999 r., przeżyliśmy na krakowskich Błoniach Mszę papieską bez Papieża.

Co ważne, wówczas bardzo mało ludzi odeszło, gdy dowiedzieli się, że Papieża nie będzie. Zdecydowana większość została i uczestniczyła we Mszy św. trwając z nim w łączności na modlitwie. Wtedy pierwszy raz zadałem sobie pytanie: jacy będziemy, kiedy go nie będzie?

I jakiej odpowiedzi udzielił sobie wtedy Ojciec?

Kościół ma gwarancję trwania od Pana Jezusa. Odejście Papieża będzie bardzo trudne, przede wszystkim dla Kościoła polskiego. Papież trochę rozleniwił polski Kościół. Czekamy, co on nam załatwi, co powie. Nawet listy pasterskie Episkopatu opierają się na cytatach z Jana Pawła II.

Może to wynika z szacunku?

Nie, to jest bezmyślność. Podobnie jak wtedy, gdy studenci piszą pracę posługując się cytatami. Dobra praca wymaga wysiłku, trzeba nad nią pracować, wchodzić w treść. Kiedy się tylko cytuje, to znaczy, że się nie rozumie. Przesłanie Papieża jest niesłychanie zwarte i syntetyczne. Za mało jest pracy analitycznej nad przełożeniem jego słów. Za mało my, duszpasterze, wchodzimy wjego treść. Nie trzeba cytować, tylko przekładać słowa Papieża na język praktyczny, wyjaśniać, co one znaczą. Nauczanie Papieża trzeba komentować, dlatego że jego myśli dla wielu ludzi są za trudne. Ludzie słuchają go, ale nie wiedzą, że nie rozumieją.

Ciekawe dlaczego Papież tak dużo mówi o człowieku, choć wydaje się, że powinien mówić głównie o Bogu?

Podstawową sprawą w kryzysie nowożytnego chrześcijaństwa było to, że ateizm był przedstawiany nie tyle jako protest przeciwko Bogu, ile jako protest przeciwko człowiekowi religijnemu. Ateizm głosi, że bycie człowiekiem religijnym oznacza utratę człowieczeństwa. Tymczasem prawda jest taka, że bycie chrześcijaninem oznacza życie pełnią człowieczeństwa. Cała myśl filozoficzna Wojtyły wyrosła ze świadomości kryzysu i tego, że chrześcijaństwo musi mówić nowym głosem.

 

Blisko ludzi

Równocześnie Papież nieustannie pokazuje, jak mocno jesteśmy zakorzenieni w historii.

Świadomość historyczna jest dla niego bardzo istotną sprawą, szczególnie świadomość historii najnowszej. W Radzyminie pod Warszawą Papież modlił się przy grobach żołnierzy poległych w 1920 r. Modlił się za tych, którzy dali życie, żebym ja mógł chodzić do szkoły i miał spokojną młodość. Wyraźnie pokazał, że dzięki ich ofierze mogliśmy normalnie żyć.
Inna, ważna sprawa, to beatyfikacja stu osób, które oddały życie w czasie wojny. Duża liczba beatyfikacji i kanonizacji pokazuje, że są tacy, którzy nie dali się złu, że nasza historia nie jest pisana tylko przemocą i krwią, że na tej glebie wyrastali wspaniali świadkowie Ewangelii. Trzeba o tym przypomnieć i tym trzeba żyć. Historia XX w. nie jest tylko świadectwem zbrodni Holocaustu, ale jest też wspaniałym świadectwem danym człowiekowi. O. Maksymilian Kolbe został beatyfikowany jako wyznawca (w kolorze białym), a kanonizowany jako męczennik. Dlaczego? Prawo kanoniczne mówiło wtedy, że męczennikiem jest ten, kto oddaje życie za Boga, za wiarę, a on oddał życie za człowieka. Papież mówi: kto oddaje życie za człowieka, oddaje życie za Boga.

Niesiona przez Papieża Ewangelia jest znakiem dla świata, ale czy to zmienia świat?

Żyjemy w takich wyjątkowych czasach w dziejach świata, gdy Papież jest uznawany za autorytet duchowy nie tylko przez katolików. Jan Paweł II realizuje i dopełnia Sobór Watykański II. Pamiętajmy o tym, że jego imiona są symboliczne. Wziął je od Jana XXIII i Pawła VI. W wyborze tych imion tkwi program jego papiestwa: Kościół otwarty na świat, głoszący jasno i wyraźnie Ewangelię. Nie było jeszcze papieża, który byłby tak blisko ludzi. To Papież, który nie tylko głosi, ale i słucha. Jest często głosem najbardziej zapomnianych i ubogich.
Przed ubiegłoroczną pielgrzymką Papieża do Polski odwiedził mnie pewienksiądz z zagranicy. Powiedział, że gdy był w Łagiewnikach, zrozumiał, dlaczego Pan Bóg wybrał Wojtyłę na papieża. Mianowicie po to, żeby światu ogłosił Boże Miłosierdzie.

 

Na słówko z Papieżem

Staliśmy z ks. Józefem Tischnerem w kościele św. Anny w Krakowie podczas spotkania ze światem nauki (1997 r.). Papież przywoływał wybrane osoby na parę słów osobistej rozmowy. Kiedy mnie zawołał, podszedłem i ucałowałem go. Później podszedł ks. Tischner. Papież coś mu tłumaczył. Kiedy wrócił, dopytywałem się, o czym rozmawiali. Wszyscy myśleli, że dawał mu reprymendę za to, że zaczął się bawić w politykę. Zapytałem o to. Na to ks. Tischner zacytował Papieża: "Wiesz, Józek, jakem lecioł z Ludźmierza, to żem widzioł twoją chałupe w Gorcach".

Jan Andrzej Kłoczowski OP

 
Zobacz także
Marta Wielek, Anna Dąbrowska
Faustyna napisała w „Dzienniczku”, że już w wieku siedmiu lat odczuwała „zaproszenie do życia doskonalszego”, ale nie rozumiała, co to znaczy. Ojciec czytał jej książkę o pielgrzymach, wyobrażała więc sobie, że może odejdzie z domu właśnie do nich. W okolicy nie było klasztoru ani sióstr zakonnych, nie było niczego, co pozwoliłoby jej wyobrazić sobie, na czym mogłoby polegać to „doskonalsze życie”.
 
Z Ewą K. Czaczkowską, autorką biografii św. Faustyny, szefową portalu Areopag21.pl rozmawiają Marta Wielek i Anna Dąbrowska
 
Andrzej Solak
Byli zbieraniną morderców, łupieżców i okrutników Nie mieli litości dla nieprzyjaciół, ani dla siebie samych. Jeszcze sto lat po tym, jak zniknęli z areny dziejów, w wielu regionach Europy matki straszyły dzieci ich imieniem. Powszechnie lękano się ich, sarkano na ich bezwzględność i chciwość - ale i podziwiano. Podczas wojen w obronie Rzeczypospolitej i Kościoła ich nieulękłe hufce rzucano do najbardziej straceńczych misji...
 
Bartosz Rajewski
Od jakiegoś czasu w różnorakich dyskusjach, jak bumerang powraca temat handlu w niedziele i święta. Wprowadzenie zakazu handlu ma duże grono zwolenników, jednak wcale nie mniej jest przeciwników takiego rozwiązaniu. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zarówno jedni, jak i drudzy mają swoje racje i argumenty godne uwagi...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS