logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Alessandro Pronzato
Spotkać Jezusa i zmienić wszystko
Wydawnictwo Salwator
 




 

Dzień Piąty:
JEZUS, WIELKIE ODKRYCIE


Prawie jak kartka z pamiętnika, ale bez zapisu emocji

Jest taka stronica w Ewangelii Janowej (1,35-51), która dokumentuje autentyczne poszukiwanie.

Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: "Oto Baranek Boży". Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: "Czego szukacie?". Oni powiedzieli do Niego: "Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?" Odpowiedział im: "Chodźcie, a zobaczycie". Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej (J 1,35-39).

Strona emanuje szczególnym urokiem. Uderza precyzją szczegółów: wskazaniem miejsca, daty, a nawet godziny, sceną bogatą w zaskakujące uwagi pełne niuansów. Co nie powinno dziwić, gdyż chodzi o naocznego świadka, więcej - o bohatera.
Faktycznie, jednym z uczniów, którzy spotkali Chrystusa i poszli za Nim, jest Jan we własnej osobie, nawet jeżeli tego nie mówi bezpośrednio, jeżeli ukrywa się za anonimowością, tak jak będzie robił w przyszłości, w wydarzeniach, które będą go dotyczyły (teraz jeszcze nie może nadmienić: uczeń, którego Jezus miłował).

Tutaj apostoł opisuje spotkanie, które przemieniło jego życie. Jest to historia, prawie pamiętnik, jego powołania. I to normalne, że zazdrośnie, ale także z pewną dozą wstydliwości uczeń zachował te wspomnienia.
Jest to pewnego rodzaju podpis ewangelisty, podpis, który przydaje narracji sugestywności niezapomnianego doświadczenia.
To jednak nie powód, aby się łudzić. Szczegóły dotyczą ram zewnętrznych. Nie zostały zapisane natomiast żadne emocje, nie wspomina się o żadnym wewnętrznym konflikcie. Ewangelista nie opowiada nam, "co czuł". Po raz kolejny "coś więcej" zostaje ukryte.


Dzień niezapisany w kalendarzu

Podkreśla się dzień i godzinę (dziesiąta, czyli czwarta po południu) nie tylko po to, aby zostawić - w bogactwie szczegółów - odcisk konkretności i historyczności wydarzenia. Czas ludzi zostaje odzyskany w swej banalności i zaszczepiony w czas Boga. Zbawienie przechodzi przez gąszcz codziennych wydarzeń i czynów. Nieważne zwykłe godziny stają się znaczące. Uciekająca chwila przekształca się w decydujący moment.

Czwarta Ewangelia odzwierciedla mentalność semicką, według której wartość czasu jest uzależniona od jego zawartości, od jego użycia. Typowe dla tej uwagi jest wyrażenie Psalmu: Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca (Ps 90,12). Wszyscy potrafią liczyć godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata. Obliczać prędkość. Ale poza tą rachunkowością czysto liczbową istnieje zupełnie różna rachunkowość mądrości, która zapisuje dni nie na podstawie ich następstwa i liczby, ale według zawartości, wartości, jakie człowiek wkłada do środka, zamierzeń, ideałów, dla których żyje, celu, do którego biegnie.

Ktoś może nazbierać sto pustych lat i nie przeżyć ani jednego dnia. Ktoś inny potrafi zaś być obecny i nadać pełnię kilku minutom, które warte są całego życia. Tak jak mówi ludowa pieśń Salwadoru: "Życie staje się wieczne w ciągu pięciu minut". Łotr zagrał wyśmienicie, w mgnieniu oka, całą swoją obdartą egzystencję, chwytając się w sprzyjającym momencie (kairos) bliskości innego Ukrzyżowanego na Golgocie.
Mądrość serca opiera się nie na wiedzy "ile", ale na "jak" i "po co" się żyje.
Dni zapisane w kalendarzu są… nieuniknione. Ale dni dyktowane mądrością serca, nieprzewidywalne, zależą od naszej uwagi, nie tylko od naszej wolności. Pierwsze są poza nami, czasami bywają nawet wrogie. Zaledwie się o nas ocierają. Te drugie, przeciwnie, są "zrobione", kroimy je na miarę, otrzymują nasze znamię.
W dniach, które następują po sobie z nudną regularnością, według terminów astronomicznych, wydarzają się "rzeczy stare". W tych, które możemy uważać naprawdę za "nasze", tworzy się najbardziej oszałamiającą, wstrząsającą nowość.
Tutaj zawartość dnia została wypełniona spotkaniem z Jezusem. Dla Andrzeja, Jana, później Szymona, a następnie Filipa i Natanaela to był inny dzień: niepowtarzalny, bogaty w czas, bo bogaty w znaczenie.

Mieli czas. Otrzymali dar. I nie zabrakło ich na spotkaniu z czasem, nie pozwolili, aby uciekł im kairos, czyli - korzystna chwila.
Wiele, zbyt wiele naszych dni to dni pełne godzin, minut, sekund, zobowiązań, terminów, drobnostek. Pełnych wszystkiego oprócz czasu. Jako czas rozumiem używanie dnia na coś, co jest warte
trudu.

Czas niezakotwiczony w wartościach, niezatrzymany, niezainwestowany w przedsięwzięcia godne człowieka, pozbawiony istoty, odchodzi w dal bez pozostawienia śladu w naszym życiu. To jest czas, który upływa "bezużytecznie", ponieważ nie jest wykorzystany. Dokładnie odwrotnie niż ten, który przytrafia się przyjaciołom Jezusa.


Ktoś szepnął: "oto"…

Ksiądz Angelo Casati objaśnia: "Czy jest ktoś, kto Go wskaże na drogach? Czy wszyscy jesteśmy zajęci szukaniem Go w kościołach? I nie rozsiewamy wątpliwości, że dziś jeszcze przechodzi przez największą codzienność z codzienności: ulicę, dom" [30].
Dla niektórych osób może to być nieprzewidziane oślepienie na drodze do Damaszku. Dla innych wezwanie zawiera się w obrębie świątyni albo jej sąsiedztwie (w klasztorze, pustelni). Jednak mimo wszystko wydaje się, że On woli wyjść na zewnątrz scenerii religijnej, "przechodzić" (J 1,36) wzdłuż jakiejkolwiek ścieżki, potrząsnąć nami, podczas gdy robimy inne rzeczy lub idziemy za innymi.
Oto aż nazbyt dobrze znany widok twojej wioski czy miasta, niedostrzegalne znaki, ślady zaledwie odciśnięte na dróżkach czy znajomych chodnikach, szeptane wezwania, prośby mętne i niesprecyzowane, najmniejsze wydarzenia, które prowokują drżenie, dreszcz, dziwne bicie serca.

Boski styl odrywa od wszelkich schematów (On może wprowadzić się także do jakiejś głośnej dyskoteki). Ruszyć na poszukiwanie Boga może być łatwo. O wiele trudniej jest natomiast zdać sobie sprawę z Jego obecności, kiedy jest blisko, a my narzekamy na Jego nieobecność.
Potrzeba kogoś, kto - tak jak Jan Chrzciciel - pomoże zrozumieć, odszyfrować moment, rozeznać, zinterpretować. Może ktoś, jak Karol de Foucauld, zastosuje dziwną metodę opata Huvelina i krótko ucinając wszystkie dyskusje i poszukiwania intelektualne, popchnie cię do wnętrza konfesjonału, uwolni od brzemienia twoich grzechów, które oprócz innych rzeczy pokrywają mgłą oczy [31].
Ktoś, kto powie oto, podczas gdy Jezus przechodzi i Jego droga krzyżuje się z twoją drogą.

Rola Chrzciciela w tym pierwszym spotkaniu okazuje się decydująca. Właśnie w szkole u Jana dwaj uczniowie spotykają się z kimś Innym! Zostawiają starego nauczyciela, który już wykonał swoje zadanie przygotowawcze, aby pójść za nowo przybyłym.
Jezus w dziwny sposób powołuje pierwszych naśladowców z kręgu Janowego, wręcz mu ich porywa. Przyszedł żąć na jego polu! Atak na terytorium, ciśnie się komentarz. Jednak prekursor jest daleki od gniewu, on pierwszy się cieszy. Nie widzi w Chrystusie uciążliwego konkurenta dla swojej sławy, dla popularności, dla swojego dzieła. Więcej, to on jest inicjatorem opuszczenia go przez uczniów, którym jasno wskazuje Tego, który jest jedynym Nauczycielem do naśladowania: Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem (J 1,37).
Chrzcicielowi odpowiada rozwiązanie z taką konkluzją. Tak ma być. Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał (J 3,30). To jego logika. Później wiąże się ona z dokładnym ustaleniem ról, chociaż też z bolesnym i nieuniknionym rozdarciem. I za żadną cenę nie można dopuścić do tego, żeby te role się zamieniły, a główna Postać została zepchnięta w róg, sprowadzona do podrzędnej roli, podczas gdy pojawiający się dubler domaga się panowania na scenie.

Palec Jana Chrzciciela, który bezzwłocznie wskazuje przybycie absolutnego Protagonisty, to najskuteczniejszy symbol ograniczeń, w których musi zmieścić się każde chrześcijańskie świadectwo pragnące rygorystycznie wywiązać się z własnego zadania bez zatrzymywania się w niejasnej strefie satysfakcji osobistej i w pomieszaniu ról.


Trudno jest zejść ze sceny w odpowiednim momencie

Prawdziwy wierzący (rozumiem przez to osobę obdarzoną silną osobowością, wybitnym pięknem zarówno na płaszczyźnie ludzkiej, jak i duchowej, a nie jakiś byt bezkrwisty, nic nie znaczący i bezprzedmiotowy) to ktoś, kto zna swoją rolę tak dobrze, że potrafi wejść na scenę - oczywiście nie dla występu - bez strachu, we właściwym momencie, ale przede wszystkim ma odwagę, aby zejść i pozostać za kulisami we właściwym momencie, a nie chować się w miejscu przeznaczonym dla suflera.

Prawdziwy świadek nigdy nie przeszkadza, nie skupia na sobie uwagi, nie jest natrętny, ale pozostawia miejsce dla Innego, miejsce na wolność innych.
Ostatecznie trzeba, aby przewodnik, świadek, odsunął się na bok, zniknął, został zmieciony. Po umożliwieniu spotkania jego słowo i jego osoba nie mogą przeszkadzać. Konieczne jest, żeby zniknął, aby dokonała się osobista decyzja.
Jego zadaniem nie jest zastępstwo, reprezentacja, ale wychowywanie, które doprowadzi ucznia do tego, aby nie zabrakło go na spotkaniu, pomoże mu "wytrzymać" ten wzrok i pytanie ("czego szukasz?"), doprowadzi do powiedzenia: "Oto jestem".

Prawdziwym wychowawcą i przewodnikiem jest ten, kto nie ma najmniejszej ochoty do zatrzymywania uczniów przy sobie ani nawet przy własnych książkach czy metodach. Czasami nadmiar osobistego charyzmatu może prowadzić do infantylizmu i nieodpowiedzialności niektórych osób, a na pewno do ich spłycenia. Są nauczyciele, którzy opracowują wręcz kilometrowe listy lektur do przeczytania i innych do unikania, autorów "godnych zaufania" i "wykluczonych". A później bredzą o dojrzałości!
Jan wypełnia zadanie - co jest prawdziwą sztuką - i pomaga uczniom wyjść na zewnątrz opiekuńczego łona bierności, przyzwyczajenia, opieki, uwarunkowań rodzinnych, socjologicznych, religijnych, grupowych - aby zmusić ich do zmierzenia się z ryzykiem osobistego wyboru, świadomej wiary, wolnej zgody na Bożą inicjatywę.

To już nie jest wiara traktowana jako fakt oczywisty, ale raczej jako osobista decyzja, twórczość, odwaga poszukiwania wbrew pokusom powtarzania (jednak nie jest to poszukiwanie czysto spekulacyjne, doktrynalne, ale egzystencjalne), poddania się wydarzeniom jedynego, niepowtarzalnego doświadczenia życiowego, całkowitego oddania się nie idei czy systemowi etycznemu, ale Komuś.

przypisy:

[30] A. Casati, E la casa si riempi del profumo, Centro Ambrosiano, Milano 2002, s.122.
[31] W sprawie okoliczności głośnego nawrócenia Karola de Foucaulda zob. między innymi A.Pronzato, Ziarno pustyni: Karol de Foucauld, t.1, SALWATOR, Kraków 2005.


Zobacz także
ks. Marcin Węcławski

Sąd Boży jest światłem Bożej miłości, bo Bóg jest miłością. Po śmierci czeka nas Boża sprawiedliwość, ale inna niż ludzka. Boża sprawiedliwość jest pełna miłosierdzia. Oczyma dobrego Boga zobaczymy całe swoje życie – całe dobro i całe zło przez siebie uczynione. Poznamy do końca miłość Bożą. Gdybyśmy ją już teraz do końca poznali, nie moglibyśmy już dłużej w ciele żyć na ziemi.

 
Paweł Piwowarczyk
O komórce w konfesjonale, trzydziestu sekundach na spowiedź, spowiedniku jak automat do coca-coli i o tym „Czego ode mnie ksiądz chce?” oraz o wyjątkowej szkole, z o. dr. Piotrem Jordanem Śliwińskim OFMCap, założycielem Szkoły dla Spowiedników, kierownikiem duchownym, rekolekcjonistą osób konsekrowanych i świeckich rozmawia Paweł Piwowarczyk.
Więcej o Spowiedzi Świętej
 

Jezus wie, że człowiek bywa mocno zagubiony. Zagubienie i błądzenie to właściwie normalny status człowieka obarczonego skutkami grzechu pierworodnego. Dopiero Jezus-Zbawiciel pomaga nam ludziom najtrafniej skojarzyć tęsknoty i pragnienia (także te źle ukierunkowane) – z Jego Osobą, z Jego Boską miłością. Dopiero Jezus potrafi udzielić genialnej rady, by to Jego prosić o ”wodę żywą”. A jest nią właśnie On sam i Jego Miłość. Ta sama Miłość, która stanowi o istocie Boga i jednoczy Ojca, Syna i Ducha Świętego.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS