logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Św. Brat Albert - Artysta
 


17 czerwca Kościół wspomina św. Brata Alberta. Z tej okazji zapraszamy do lektury artykułu Małgorzaty Ziętkiewicz napisanego dla magazynu franciszkańskiego „Posłaniec św. Antoniego z Padwy”. Poznajcie Brata Alberta – Artystę!
Brat Naszego Boga
 
Chciał malować, lubił teatr, wtedy jego muzą była jedna z największych aktorek w Europie, a za chwilę także na świecie – Helena Modrzejewska. Lubił malarzy, znał Paryż, Gandawę, Monachium i Rzym. Nie należał do ludzi zamożnych, ale też nie do najbiedniejszych.
 
Ci, którzy go wtedy znali, nazywali go „najpiękniejszym człowiekiem swojego pokolenia” – rocznik 1845. Dla nas jest przede wszystkim świętym, który w Krakowie uczył ludzi co to znaczy „być dobrym jak chleb”.
 
Dwa obrazy
 
Adam Chmielowski, znakomity malarz, który za chwilę zamieni jedwabny surdut na habit uszyty z worka. Właśnie obchodzimy Rok św. Brata Alberta (Adama Chmielowskiego). Przez cały ten rok więc szczególnie towarzyszą nam dwa obrazy: jeden, to portret Świętego namalowany przez jego przyjaciela, Leona Wyczółkowskiego. Drugi, to słynne dzieło samego Adama Chmielowskiego – „Ecce Homo”. Rozpoznajemy oba obrazy – ale czy wiemy o nich coś więcej? Mogliśmy je niedawno obejrzeć na wspaniałej wystawie monograficznej Adama Chmielowskiego w Muzeum Archidiecezjalnym przy Kanoniczej w Krakowie.
 
Portret namalowany przez Wyczółkowskiego powstał już po śmierci Brata Alberta. Założyciel albertynów nie żył już od 16 lat, ale Wyczółkowski wiedział, że musi go namalować właśnie tak – w habicie i w momencie, kiedy przytula głodne dziecko. I odtąd każdy, kto będzie przywoływał w myślach i modlitwach tego Świętego, zawsze już będzie widział go tylko tak.
 
Najdoskonalszy Artysta
 
A przecież na początku nic nie zapowiadało, że zostanie nie tyle świętym, co w ogóle bratem zakonnym. Był świetnie zapowiadającym się malarzem, a wcześniej powstańcem styczniowym – jako 18-latek ranny w bitwie pod Mełchowem, stracił lewą nogę. Ale podniósł się z tego, pojechał do Paryża, w którym właśnie rodził się impresjonizm. Cztery lata był w Monachium, gdzie z braćmi Gierymskimi, Chełmońskim, Brandtem, Wierusz-Kowalskim uczył się malować. Fascynował go wielki Van Dyck, którego prace podziwiał w monachijskiej Pinakotece oraz renesans – podziwiał Perugina i Rafaela, ich obu uważał za wzór niedościgniony: „Peruginowi i Rafaelowi nawet się tak bardzo nie przyglądam, boć trudno tak z góry zaczynać” – pisał w liście w 1869 r .
 
Jak to się mówi: kariera stała przed nim otworem. Dla malarzy z Polski (której przecież wtedy na mapie nie było) w Monachium był niekwestionowanym autorytetem – nie tylko w kwestiach artystycznych. Ale czy rozumieli go dobrze, kiedy powiedział do nich kiedyś porzucając pędzle, paletę i zachwyt przyjaciół: „to Bóg, nie ja – jest najdoskonalszym Artystą”.
 
Co robi wtedy Chmielowski? Zanim założy zakonny habit maluje „Ecce Homo” – swe ideologiczne credo. Jest rok 1879. Artysta jest wtedy we Lwowie. Powstawanie tego obrazu jest malarskim zapisem przemiany artysty w zakonnika. Z tym obrazem, a raczej z nigdy nie ukończonym szkicem, Chmielowski nigdy się nie rozstawał. To płótno sprawiło, że odtąd artysta pozostał już zawsze w cieniu Brata Alberta.
 
Najważniejszy obraz
 
Ks. bp Michał Janocha, historyk sztuki, wybitny znawca malarstwa, którego zapytałam o malarza, twierdzi: „Adam Chmielowski odnalazł coś ważniejszego, niż malarstwo i sztuka, której przez sporą część życia służył i uznał że trzeba pójść za tym głosem. Z jego pism i listów wynika jasno, że całe jego życie było naznaczone poszukiwaniem wewnętrznej prawdy: i wtedy, kiedy za młodu walczył w powstaniu, potem, gdy podjął studia malarskie i wtedy, kiedy zdecydował, aby zostawić obrazy, ponieważ odkrył, że „najważniejszy obraz to jest obraz w człowieku, zwłaszcza w człowieku biednym”.
 
Jak pisze Elżbieta Charazińska, znawca twórczości Adama Chmielowskiego, „Ecce Homo” jest świadkiem przekształcania się artysty w Brata Alberta. Obraz mu towarzyszył w przełomowym momencie życia, kiedy odchodził od malarstwa, żeby pomagać najuboższym.
 
Ks. bp Janocha uważa obraz „Ecce Homo” za najciekawszy namalowany przez polskiego twórcę w XIX w. Według niego artysta podejmuje tu temat religijny, dotąd rzadko występujący w jego twórczości, a tytuł „Ecce Homo”, który kojarzy się z Chrystusem, najpełniej wyraża to, co się działo wtedy w duszy malarza.
 
Widzimy Chrystusa wyszydzonego, wystawionego przez Piłata na pośmiewisko. Jak mówi bp Janocha: „to się wpisuje w całą długą tradycję tematu ikonograficznego, to jest obraz nieskończony, do którego Chmielowski wracał, obraz, któremu przez długi czas towarzyszył przy radykalnej zmianie życia, który chyba najpełniej wyraża to, co się działo w jego duszy, a co bracia albertyni połączyli wierszem, który Brat Albert ułożył, i przy sobie nosił, który jest niezamierzonym komentarzem do tego, co widzimy, patrząc na to płótno: Królu Niebios, Królu cierniem ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu Niebios znieważony i oplwany, bądź Królem i Panem naszym, tu i na wieki. Amen”.
 
Nowe imię
 
25 sierpnia 1888 r. składa śluby zakonne. Przyjmuje imię Albert, ku czci św. Alberta Avogardo, ucznia św. Franciszka z Asyżu. S. Bernarda, albertynka, która oprowadza mnie po wystawie Adama Chmielowskiego w Krakowie, przypomina wykład malarza zatytułowany „O istocie sztuki” – Chmielowski pisze tak: „Istotą sztuki jest dusza wyrażająca się w stylu” – i s. Bernarda dodaje – „świadkami jego zmagań byli przyjaciele malarze, oni widzieli, że on maluje cudowne rzeczy, ale czasami też widzieli, że w sobie coś trawi, coś go gnębi, czego nie jest w stanie przelać na płótno”.
 
Momentem przełomowym w jego życiu było wstąpienie do jezuitów. Pisze o tym do swoich przyjaciół, do Modrzejewskiej, Chełmońskiego, że jest bardzo szczęśliwy, że maluje i będzie więcej malował, będzie lepiej malował: „w myślach o Bogu i przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, których szukałem całe życie”.
 
Święci rodzą świętych
 
W 50‑tą rocznicę swoich święceń kapelańskich, Jan Paweł II wyznał, że dla niego postać Brata Alberta miała znaczenie decydujące w chwili jego własnego odchodzenia od sztuki, literatury i teatru. Przypomnijmy, że poświeci Bratu Albertowi dramat – sztukę „Brat naszego Boga”. Bp Janocha powiedział mi: „Karol Wojtyła szczególnie rozumiał Brata Alberta, bo jego własna droga też doprowadziła go do Boga poprzez czerpanie artystyczne, bardziej przez sztukę słowa, poprzez teatr, poezję, własną twórczość literacką i był też człowiekiem, który szukał miejsca spotkania sztuki i Boga. Brat Albert był tym, który ten ideał w bardzo szczególny sposób zrealizował.
 
Interpretacja Brata Alberta w „Bracie naszego Boga” jest ujmująca. Przytłacza scena, kiedy Brat Albert schyla się, żeby wziąć na plecy żebraka, który mówi taki zdziwiony – „Bracie Ty mnie niesiesz?”, a Brat Albert odpowiada na to: „nie, to Ty mnie niesiesz”. I to jest istota ewangelicznej służby potrzebującym – to oni niosą nas.
 
Artykuł ukazał się na łamach magazynu franciszkańskiego „Posłaniec św. Antoniego z Padwy” nr 3/2017. 

Małgorzata Ziętkiewicz
www.franciszkanie.pl