To nie był spokojny wieczór. Jezus wiedział, że od kilku dni Żydzi, Jego współwyznawcy, chcieli Go zabić. Bezpośrednią przyczyną miało być oskarżenie o bluźnierstwo. Że On, będąc człowiekiem, Boga nazywał Ojcem, a przez to czynił się Mu równym. Atmosfera gęstniała od kilku dni. Zamiary dojrzewały. Gdy na szczęść dni przed Paschą był w Betanii, arcykapłani już dawno zdecydowali o zabiciu Jezusa. I On miał tego świadomość, gdy mówił, że Maria namaściła Go na pogrzeb.
Jedną z miar dojrzałości człowieka jest jego świadomość własnych postaw. Dotyczą one zarówno autentyzmu wyrazu osobistych przekonań, jak i umiejętności rozumienia drugiego. Jedno i drugie wzajemnie się zresztą warunkują. Ktoś, kto potrafi bardziej słuchać wyznań innego, niż go oskarżać, w jakiś sposób życzliwiej spogląda w lustro niż ten, kto nie odkrywa potrzeby rozumienia drugiego, ma za to silne przeświadczenie o słuszności przerobienia go na swoje podobieństwo. Wiedza o wzajemnej inności potrafi zbliżać, ale potrafi też budować obustronne mury. Zresztą bliskość zawsze zakłada odległość.