logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Adam Rybicki
Świątobliwy, ale nieszczęśliwy
Pastores
 


Mam Ojca, to znaczy, że mam brata

Jeśli ktoś jest z Ojcem, to zaczyna patrzeć Jego oczami: widzi na przykład, że ma również brata. Starszy syn z przypowieści nie widzi, że ma brata. Mówi: "skoro (...) wrócił ten syn twój"; nie mówi "mój brat wrócił", lecz "twój syn". Dopiero w ojcu (tu: w rozmowie z nim) starszy syn dostrzega, że ten, który wrócił, to "jego brat". Tego właśnie w tej perykopie uczy go ojciec, mówiąc do starszego syna, że trzeba się "cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył". No tak, to jest rola ojca: pouczyć mnie, że ten, kto żyje w naszym domu, to nie rzecz, sługa, niewolnik, lecz mój brat i tak mam go traktować. No bo skąd my mamy to wiedzieć, że ten człowiek, który idzie ulicą, jedzie przede mną samochodem, mieszka za ścianą, to mój brat? Skąd mam to wiedzieć, skoro nic na to nie wskazuje? Mam to wiedzieć od Ojca, przez Ojca, tylko w Ojcu, że bliźni jest moim bratem, a Chrystus właśnie po to przyszedł na ziemię: aby pojednać (czyli uczynić jedno) nas z Ojcem, a przez to ustanowić nowy rodzaj relacji między nami: "wy wszyscy jesteście braćmi" (Mt 23,8). Tak więc niezadowolenie starszego syna, zazdrość i żal, wszelkie spory wynikają najpierw ze szwankującej relacji z Ojcem. Nie mam Ojca, to nie mam brata, wszyscy stają się obcy, wszyscy mi zagrażają, wszyscy mnie dener­wu­ją. Piekło na ziemi. A to wszystko w "gospodarstwie Ojca", w Kościele.

I jeszcze jedno. Podczas gdy starszy syn zgłasza pretensje, że nie korzysta z dóbr domu ("mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi"), ojciec odpowiada, że przecież ze wszystkiego może on korzystać ("wszystko, co moje, do ciebie należy"). Dlaczego on tego nie zrozumiał? Bo nie miał synowskiego ducha. A skąd u św. Pawła aż dwukrotnie powtarzające się oświadczenie: "Wszystko mi wolno" (1 Kor 6,12)? Bo może właśnie on zrozumiał, że wszystkiego, co Bóg mu daje, może z radością używać, jak dziecko w domu swoich rodziców.

Niedawno moi znajomi we Włoszech gościli u siebie w domu jedną z wybitnych postaci Kościoła, uważaną za świętego, a nawet mistyka na­szych czasów, założyciela nowych wspólnot we Francji i w całym świecie, znanego z ascetycznego trybu życia. Gdy wchodził on do łazienki, aby odświeżyć się po podróży, gospodarze nieśmiało zaproponowali, że mogą mu włączyć wszystkie urządzenia (jacuzzi, bicze szkockie, sauna), które pomagają zrelaksować się po podróży. Gość, ksiądz w podeszłym już wieku, odpowiedział, że bardzo chętnie skorzysta. Gdy stamtąd wyszedł, jego oczy błyszczały jak u małego dziecka z radości i ciągle powtarzał: jakie cudowne doświadczenie, jakie piękne doświadczenie! Moi znajomi stwierdzili: odkryliśmy, że dziecko Boże może z radością korzystać ze wszystkiego, co Bóg nam daje i w niczym to nie ujmuje jego relacji z Nim! Przeciwnie, duch dziecięctwa i radosnego korzystania z Jego darów czyni ludzi radosnymi świętymi!

Widać więc, jakie to szczęście, gdy się odkryje, że można poprosić Ojca o "koźlę, aby się zabawić z przyjaciółmi", a On przecież pozwoli, a nawet doda do tego "najlepszą szatę", "pierścień" i "sandały", bo ma tego wszystkiego naprawdę dużo i... dla nas! Gdy rzeczywiście jest się z Ojcem, wtedy zyskuje się i brata (dodajmy: również wspaniałe i często piękne siostry!), i cały świat, z którego można z radością korzystać! Jezus uczył nas hojności w dawaniu, a przecież również tę naukę czerpał od Ojca: tak naprawdę ukazywał w wielu miejscach hojność swojego Ojca (zob. np. Łk 6,38).

Małe rzeczy, wielkie rzeczy

Starszy brat nie czerpał szczęścia ze swojej służby w domu ojca. Może to wszystko, co robił, wydawało mu się banalne, małe, może jego myśli błąkały się gdzieś po innych miejscach, innych miastach, może marzyło mu się służenie u kogoś innego? Jeśli jednak nie był zadowolony ze swojego "tu i teraz", a były to – jak mu się wydawało – małe rzeczy, to czy miał rację, że trzeba stąd wyjechać (tak zrobił przecież jego brat) czy też jego nieszczęście wynikało bardziej ze sposobu myślenia, z jego podejścia do własnego życia? Czasem klerykowi już po pierwszym roku seminarium rodzice zabraniają zmywać naczynia w domu, ponieważ – jak twierdzą – jest on stworzony do wyższych rzeczy. Jeśli on sam tę ideę "kupi" od rodziców, szykuje się nieszczęście, nie tyle zewnętrzne, ile wewnętrzne, jego własne, przeżywane w swoim wnętrzu. Będzie on robił w życiu różne rzeczy, od prania skarpetek do odprawiania Eucharystii, ale ciągle będzie czekał na owe "wielkie rzeczy", do których został stworzony. Czasem, gdy jego kolega awansuje, poczuje w sercu bolesne ukłucie, że to nie on, bo przecież awans zbliża – w jego mniemaniu – do wielkich rzeczy.

Każdy, kto marzy o robieniu wielkich rzeczy, będzie smutny. Owszem, będzie się uśmiechał, jednak będzie wiedział, przed kim i dlaczego ma się uśmiechać. Zmarszczki na jego twarzy z biegiem lat będą coraz bardziej opadać ku dołowi. Każdy, komu nie odpowiadają małe rzeczy czynione w służbie Bogu, będzie miał do kogoś pretensje, będzie mówił źle o innych, a wreszcie katapultuje się z rzeczywistości. Słowo "katapultuje" dobrze oddaje te realia: komu nie odpowiada powszedniość służby, sam siebie wyrzuca w powietrze, nie ma kontaktu z "tu i teraz", jest zawieszony.

Starszy syn, gdy wracał z pola i usłyszał muzykę i tańce, a potem dowiedział się z jakiej to jest okazji, właśnie tak "się zawiesił": "Rozgniewał się na to i nie chciał wejść". To prawda, zaskoczyła go ta sytuacja – zaskoczyła, ale jednocześnie obnażyła. Ryszard Kapuściński pisał o trzech sposobach, jakich człowiek używa, spotykając innego człowieka, czyli będąc, jak tutaj, w sytuacji zaskoczenia. W historii ludzkości rzeczywiście te sposoby są najczęściej spotykane. Pierwszy sposób to wojna, a więc atak; drugi to odgrodzenie się murem, a więc odizolowanie się, ominięcie człowieka lub nowej sytuacji. Trzeci zaś to nawiązanie dialogu, rozmowy, wejście z nowym człowiekiem w przyjazną relację, pewnego rodzaju zaciekawienie nim i jego opowieścią. Kapuściński pisze, że na przestrzeni historii człowiek ciągle się waha między tymi trzema sposobami; w zależności od sytuacji wybiera jedno z tych trzech rozwiązań. Tutaj starszy syn wybrał to drugie. Czy najlepsze?
 
Zobacz także
Ks. Mariusz Pohl

Pieniądz, jeśli ma być pożyteczny i nie szkodzić, powinien spełniać właściwą sobie rolę, funkcjonować w zasięgu swoich kompetencji i przeznaczenia, czyli jako środek płatniczy i przelicznik wartości dóbr materialnych. Nie jest dobrze, gdy pieniądz przekroczy granice swoich właściwych uprawnień i stanie się miernikiem szczęścia oraz wartości człowieka i jego życia. Jak mylna potrafi być taka ocena. A także niebezpieczna, bo zamiast zabiegać o własny rozwój, o „być”, zaczynamy zabiegać o pieniądze, o „mieć”.

 
Jacek Salij OP
Niektórym ludziom pojęcie odkupienia wydaje się kontrowersyjne. Jest jakby uwikłane w język wymiany handlowej. Bo czy godzi się mękę Chrystusa Pana opisywać w kategoriach ekonomicznych? Najpierw porównajmy może ze sobą dwa pojęcia: odkupienie i zbawienie. W języku potocznym zbawienie to ratunek przychodzący w sytuacji śmiertelnego zagrożenia. Przez odkupienie rozumiemy wyzwolenie z niewoli – zwłaszcza wtedy, kiedy o własnych siłach nie potrafilibyśmy się z niej wyrwać.
 
Barbara Maciejewska
Współczesne rodziny stają przed ekonomiczną presją świata. Wartości związane z zarabianiem pieniędzy są przedkładane nad czas, który rodzice mogliby poświęcić swoim dzieciom. Podstawę wartości zaczyna tworzyć indywidualizacja, tolerancja oraz pomnażanie dóbr materialnych, pertraktowanie i negocjowanie przyjaźni i miłości. W relacjach pomiędzy członkami rodziny pojawia się chłód emocjonalny, zaczyna brakować relacji słownej, następuje ograniczenie przynależności małżonków, które ma swoje odzwierciedlenie w postaci rozwodów, postępującej agresji, przemocy, nienawiści i niechęci...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS