logo
Wtorek, 19 marca 2024 r.
imieniny:
Józefa, Bogdana, Nicety, Aleksandryny – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
br. Rémi Schappacher OP
W poszukiwaniu sensu życia
Mateusz.pl
 
fot. Paul Hanaoka | Unsplash (cc)


Tak po prostu

 

Tak po prostu zamknąłem się w sobie,
bo bardzo mnie zraniono.
Być może powrócę do Boga za dzień,
miesiąc lub za rok,
jeśli uda mi się zmienić moje myśli i uczucia
i jeśli On jeszcze będzie na mnie czekał.

Powoli odwrócę stronę,
wybiorę inną książkę z obrazkami,
nauczę się kochać żarliwie.
To będzie zupełnie inne życie
w zupełnie innym świecie.

Tak po prostu zamknąłem się w sobie,
bo bardzo mnie zraniono
Zamknąłem umysł i serce,
by wszystko jeszcze raz rozważyć.

 

(Bibi)

 

„Za górami, za lasami...”

 

Tak najczęściej zaczynają się bajki dla dzieci. A tak się kończą: „Pobrali się i mieli dużo dzieci!” Opowieść, która ma piękny początek, na ogół również kończy się szczęśliwie. Właśnie dlatego religie, narody czy ideologie poszukując wiarygodności wskazują na swoje szacowne korzenie, na „ojców założycieli”, czy „ojców narodu” spoczywających w Panteonie. Ideologie polityczne szczycą się swoimi założycielami, na przykład gaullizm de Gaullem, marksizm Marksem, stalinizm Stalinem itp. Przypowieści o założycielach wielkich miast, których uważano za bogów czy półbogów, są wytworami wyobraźni zbiorowej, które bardzo się ceni – że wspomnę tylko o Romulusie i Remusie, legendarnych założycielach Rzymu.

 

Wydaje się, że pragnienie awansu społecznego i politycznego implikuje konieczność powrotu do swoich korzeni. Im bardziej jakaś osoba lub naród stają się sławni, tym bardziej odczuwają potrzebę udowodnienia swego znakomitego pochodzenia. Wszystko dlatego, że w naszym umyśle, podobnie jak w bajkach, chlubna przeszłość zakłada konieczność szczęśliwej przyszłości. Można powiedzieć, że dynamizuje jej perspektywę. Toteż wiele rodzin sporządza swoje drzewa genealogiczne, a cała współczesna epoka podróży kosmicznych i coraz nowszych komputerów poszukuje wiedzy o początkach świata i życia na ziemi. Człowiek, w poszukiwaniu tożsamości, pragnie opowiedzieć swoją historię i historię swoich praojców.

 

Pochodzenie – źródło naszej tożsamości

 

Szukając pracy przedstawiamy curriculum vitae, a w nim informacje dotyczące naszego pochodzenia, czyli tego, co stanowi naszą tożsamość w oczach innych. W niektórych krajach wystarczy wypowiedzieć swoje nazwisko i od razu jesteśmy identyfikowani. Np. w krajach Wschodu: Ibrahim ben Youssef, czyli syn Józefa. Przodków wymienia się czasami aż do piątego pokolenia. Ewangelia według św. Mateusza podaje rodowód Jezusa: syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba itd. Św. Mateusz wylicza aż czterdzieści dwa pokolenia od Abrahama do Jezusa. Czy we współczesnej Europie jest ktoś, kto mógłby wymienić czterdzieści dwa pokolenia swojej rodziny? Dzisiaj wyczynem bywa podanie imion dziadków. Kiedy zapominamy o przodkach, zubażamy naszą osobistą historię, ograniczamy ją do nas samych. Ciężki, nieznośny ból istnienia jest czasem wynikiem braku korzeni. Jedną z wielkich potrzeb człowieka jest znajomość swoich korzeni. Adoptowane dziecko, mimo że jest dobrze przyjęte przez nową troskliwą rodzinę zastanawia się, często zadając sobie ból, kim są jego rodzice i dlaczego je porzucili. Świadczy o tym sukces programów telewizyjnych typu: „Utracony z oczu”, „Zerwane więzi” i in. Miliony telewidzów oglądają kogoś, kto poszukuje swoich bliskich i prosi o pomoc chcąc odzyskać spokój.

 

Pamięć nadaje sens życiu

 

Nasza tożsamość kształtuje się dzięki osobistej i zbiorowej pamięci. Rzeczywista a nawet fikcyjna pamięć pozwala nam istnieć, sytuuje nas w czasie i w przestrzeni, a także w społeczeństwie, we wspólnocie, w rodzinie. Pamięć nadaje sens naszemu życiu. Sprawia, że istniejemy w swoich własnych oczach, w oczach innych ludzi, a nawet w oczach Boga. Pamięć pozwala wejść w relację z sobą i innymi. Osoba zamknięta samotnie przez czterdzieści lat w czterech ścianach zachowa poczucie sensu istnienia i uniknie rozpaczy, pod warunkiem, że ocali pamięć i wspomnienia.

 

Jeśli odnajdziemy swoją historię, ona nada sens naszemu życiu, a wtedy przestaniemy się miotać we wszystkich kierunkach i kręcić sięw kółko. W opowiadaniu Raymonda Devosa wszystkie zjazdy z ronda zostają zamknięte znakami zakazu. Ludzie jeżdżą wkoło tak długo, aż pacjent z ambulansu zostaje przeniesiony do karawanu. Osoby, a bywa że i całe narody, zdają się być zamknięte na „rondzie z zakazem wyjazdu” z powodu braku znajomości pozytywnego sensu swojej historii.

 

Pamięć o odważnych rodzicach, którzy łatwo się nie poddawali, ale radzili sobie z trudnościami, może ustabilizować czyjąś psychikę na całe życie. Zdarza się, że śmierć rodzica wymazuje długotrwały wstyd, nieoczekiwanie rodzi dumę z pochodzenia, pomaga zaakceptować fizyczne podobieństwo, które dotąd niepokoiło. Przestańmy się więc miotać we wszystkich kierunkach i kręcić się w kółko, jak bohaterowie wspomnianego opowiadania, spróbujmy odnaleźć sens życia, to znaczy spróbujmy odnaleźć pamięć. Jeśli wymażemy przeszłość, teraźniejszość straci swoje barwy, a na tym ucierpi przyszłość. Tracąc pamięć o przeszłości przestajemy żyć w teraźniejszości. Człowiek boi się najbardziej nie tego, że inni o nim zapomną – do tego, niestety, jesteśmy w stanie się przyzwyczaić – człowiek boi się najbardziej utraty pamięci, amnezji. Prędzej pogodziłby się z utratą nóg, rąk, oczu niż z utratą pamięci, która jest zapisem jego osobistej historii. Na progu starości wiele osób zaczyna tracić pamięć. Choroba Alzheimera wszystkich nas przeraża. Nawet jeśli ciało zawodzi, człowiek chce zachować pamięć. Przedkłada ją ponad wszystko, bo ona stanowi o jego istnieniu. Tak długo jak pamiętamy, tak długo istniejemy. Pamięć jest naszym prawem do życia.

 

Bóg pamięta

 

W Piśmie Świętym człowiek często prosi Boga: „Panie, pamiętaj o mnie”. Na krzyżu dobry łotr mówi do Jezusa: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Bóg o nikim nie zapomina. Czy ktoś z nas mógłby przejść pomiędzy kroplami deszczu? To niemożliwe!

 

Podobnie niemożliwe jest, żeby Bóg o nas zapomniał.

 

W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata (Ef 1,4) – pisze święty Paweł. Bóg wybrał nas zanim nas stworzył. To ważna wiadomość, zwłaszcza jeśli rodzice nie pragnęli naszego poczęcia, jeśli pojawiliśmy się w nieodpowiednim momencie i zostaliśmy źle przyjęci. Kiedy czasem przychodzi nam do głowy okropna myśl: „Po co się urodziłem? Nikomu nie jestem potrzebny!”, to pamiętajmy, że sam Bóg pragnął naszych narodzin. Nie zapominajmy o tym zwłaszcza w chwilach, kiedy inni zjadliwie nas krytykują, kiedy mówią: „Co za niezdara!”, albo „Jesteś tu potrzebny jak piąte koło u wozu!”. Bóg mówi wtedy: Ten się tam urodził. W tobie są wszystkie me źródła (Ps 86, 6-7). Tak mówi Pan o Jerozolimie, która jest matką wszystkich ludów.

 

Boża pamięć nie jest ulotna, jak nasza, ona jest odwieczna, tak jak On jest odwieczny: od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem. Żyjemy w Jego obecności, jesteśmy z Nim na wieczność. Ustami Izajasza Bóg nas zapewnia: Ja cię miłuję! Bardzo chciałbym zobaczyć Boga mówiącego do mnie te słowa. Uwierzyłem w nie, bo są prawdziwe i wiem, że pewnego dnia wszyscy usłyszymy coś, co już dziś przeczuwa nasze serce: Ukształtowałem ciebie, nie pójdziesz u Mnie w niepamięć. To obietnica na całą wieczność.

 

Bóg zapomina jedynie o naszych grzechach. Prorok Ezechiasz mówi wręcz: poza siebie rzuciłeś wszystkie moje grzechy. Bóg widzi wszystko i wszystko pamięta, ale nasze grzechy wyrzuca z pamięci. Jeremiasz zapewnia o zmazaniu winy, której nie będzie. Po grzechu nie pozostanie żaden ślad. Zupełnie nic.

 

Bóg pamięta, ale my chcemy zapomnieć

 

Czasami, by uniknąć bólu, nieświadomie fałszujemy naszą historię, wypierając zbyt bolesne i trudne wspomnienia. Ale nawet jeśli zafałszujemy naszą pamięć, tak, że nie będziemy mogli jej „odczytać” w sposób obiektywny i pozytywny, wcześniej czy później stłumione treści zaczną przenikać w nasze codzienne życie. Będziemy odczuwać pokusę nieustannego opowiadania o sobie z podawaniem coraz większej ilości szczegółów albo przeciwnie, będziemy milczeć na swój temat obawiając się, że inni DOWIEDZĄ SIĘ. Czego mogliby się dowiedzieć? Sami nie wiemy. Ale chcemy być czyści jak łza.

 

Tylko wtedy czujemy się godni istnienia, kiedy możemy opowiedzieć swoją przeszłość nie wstydząc się jej. Toteż niektórzy wymyślają swoją genealogię i znakomitych przodków, by nabrać wartości zarówno w oczach innych ludzi, jak i w swoich własnych. Lęk przed brakiem akceptacji np. dla naszej urody czy inteligencji może być przyczyną przechwalania się wspaniałą przeszłością rodzinną lub narodową.

 

Niestety, współczesne społeczeństwo skłania do takiej postawy, a my coraz częściej zgadzamy się zapłacić cenę kłamstwa za naszą „szacowność”.

 

Czasem nawet chcielibyśmy utracić pamięć, bo jest dla nas źródłem wielkiego cierpienia. Marzymy o posiadaniu innej przeszłości, innej rodziny, innego zdrowia, innych włosów. Chcemy zapomnieć o wojnie, rozwodzie, śmierci bliskiej osoby. Chcielibyśmy zmienić przeszłość i albo wymyślamy dla siebie nową historię, albo, mimo wszystko, z trudem akceptujemy naszą przeszłość. I tylko wtedy, kiedy ją zaakceptujemy, kiedy przyjmiemy prawdę o sobie, będziemy mieli odwagę wyznać ją innym. Wtedy też odzyskamy sens życia. To nie tyle nasze przeżycia potrzebują uzdrowienia, ile nasza pamięć musi uporać się z ciężarem wydarzeń, którymi została naznaczona. Nie chodzi o zafałszowanie wspomnień, lecz o uzdrowienie ich z bólu, o rzucenie na nie nowego światła. W innym świetle coś, co przez długi czas blokowało nas i raniło, może stać się przyjemne, a przynajmniej znośne.

 

Pewną trudność stanowi jednak fakt, że nie zawsze wiemy, które wspomnienia wymagają uleczenia.

 

Nasza historia jest święta

 

Nie tylko historia Izraela jest święta, nasza również, bo Bóg jest obecny w każdej chwili naszego życia. „Każdy człowiek ma swoją historię świętą, jest bowiem stworzony na obraz Boga” – mówią słowa piosenki. Czasem spotykam ludzi u kresu sił. Tłumaczę im, że ich historia jest święta, a oni patrzą na mnie zdumieni, jakby chcieli powiedzieć: „Ależ ja jestem zerem. Nawet przez chwilę nie ośmieliłbym się pomyśleć, że moje życie jest święte!”

 

Tymczasem każdy z nas ma swoją „historię świętą”. Spojrzyjmy na nasze życie oczami Pana Boga, a odkryjemy, że już w dawno weszliśmy w historię zbawienia. Odczytajmy na nowo nasze życie, a odkryjemy w nim działanie Boże. Zacznijmy pracę nad naszą pamięcią właśnie od tego. Pomagajmy sobie nawzajem w tym trudzie. Niech będzie tak, jak kiedyś w Izraelu, gdy prorocy wskazywali drogę ludowi. To oni tłumaczyli działanie Boże, wyrywali z martwoty i rozpaczy, rozjaśniali wątpliwości. Jeśli brakowało proroka, naród się skarżył: Już nie widać naszych znaków i nie ma proroka; a między nami nie ma, kto by wiedział, jak długo.(Ps 73, 9)

 

Potrzebujemy proroków, żeby wyrywali nas z martwoty. Żeby nam mówili, że nikt nie przyszedł z nicości i nikt w nicość nie odejdzie. To Bóg pragnął naszego przyjścia na świat, a teraz idziemy do Niego, On na nas czeka. Trzeba o tym pamiętać. Człowiek, który niewie, skąd przychodzi, dokąd idzie i dla kogo żyje, nie wie również, co począć ze swoim życiem. Jest pusty i rozbity wewnętrznie. Czasem popada w aktywizm, ale szybko odkrywa swoją pomyłkę, nie widzi celu swojej pracy i nie może być szczęśliwy. Izajasz pisze: Ja zaś mówiłem: Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem swe siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wiara w to, że istniejemy dla Innego, a naszym przeznaczeniem jest życie szczęśliwe, pomoże nam przetrwać najtrudniejsze chwile i uniknąć upadku.

 

Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański – tam wolność. My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu. (2 Kor 3, 17-18)

 

Poznaj swoją przeszłość, abyś mógł ją porzucić

 

Nie można zbudować pomyślnej przyszłości wymazując przeszłość. Nie rozumiejąc tego międzynarodowe trybunały ułaskawiły przywódców armii odpowiedzialnych za wydanie rozkazu uśmiercenia tysięcy ludzi. Takie działanie pozostawia w pamięci całych narodów rany, które nie mogą zostać uleczone, dopóki nie zostaną wypowiedziane i uznane.

 

Nasza przeszłość składa się z wielu wydarzeń, zarówno zbiorowych jak, i indywidualnych, których sens najlepiej odkrywać etapami. Uporządkujmy je, a odnajdziemy szczęście. Posegregujemy je jak segregujemy rozsypane perły, z których jedne wyrzucamy, bo są bezwartościowe, a inne zostawiamy, bo są cenne. W ten sposób powstaje nowy, piękny sznur pereł. Takie działanie zakłada pewne ryzyko – porządkowanie wspomnień nie jest ani łatwe, ani przyjemne.

 

Szczęśliwy człowiek, który rozumie sens wydarzeń

 

Wyobraźmy sobie linię wychodzącą z jednego punktu i zmierzającą do drugiego. Tak właśnie w tradycji judeochrześcijańskiej opisujemy czas. Człowiek przez całe życie dokądś dąży, przez całe życie się rozwija, bez względu na przeciwności. I ten rozwój, między innymi, nadaje sens naszemu istnieniu. Biblia przedstawia ludzkość w nieustannym rozwoju, w nieustannym wzrastaniu. Mamy początek, ale nie mamy kresu. Życie człowieka zaczyna się pewnego dnia, lecz nigdy się nie kończy. Przychodzimy od Boga i wracamy do Niego. Istnienie człowieka rozpoczęło się w punkcie zero – Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię – i zdąża do nieskończonego, by ostatecznie dokonać się w Bogu. Już teraz Bóg nadaje sens wydarzeniom naszego życia, prowadząc nas ku Sobie.

 

Niektóre cywilizacje i niektórzy filozofowie negują tę prawdę. Ateiści utrzymują, że życie jest dziełem przypadku, że jest wpisane w określony odcinek czasu, zaczynający się i kończący w nicości. Wobec tego nasze istnienie nie ma większego znaczenia – na zegarze świata obecność człowieka trwa zaledwie pięć minut, bo wiemy, że galaktyki istniały miliony lat, zanim my się pojawiliśmy. Starożytni Grecy byli przekonani, że historia jest nieustannym powrotem cyklu: narodziny – apogeum – schyłek, narodziny – apogeum – schyłek...

 

Czasem życie niektórych ludzi i ich relacje z innymi wydają się zabarwione nonsensem. Sami nie potrafią uporządkować swojego życia i wykorzystać je najlepiej. Ale kiedy widzą nasze poszukiwanie sensu i wiarę w Boga, oskarżają nas o zakłamanie lub słabość: „Wierzycie w Boga, bo jesteście słabi, wiara pomaga wam przetrwać” – stwierdzają ci rzekomi twardziele. Uważają, że można żyć „bez sensu”, to znaczy nie szukając żadnego logicznego uzasadnienia dla życia.

 

Myślę, że tylko nieliczni mogą wytrzymać życie pozbawione sensu. Utrata sensu istnienia popycha wielu współczesnych ludzi do rozpaczy i do śmierci, bo zawiera w sobie śmiercionośny przekaz: „Radź sobie tak długo, jak potrafisz. Kiedy nie będziesz już miał sił, zatrzymasz się i wtedy twoje życie się skończy”. W konsekwencji wrodzony dynamizm człowieka zostaje podminowany, teraźniejszość przytłacza, a przyszłość zagraża. Jakiekolwiek planowanie staje się niepotrzebne i napawa lękiem.

 

Życie nie jest przypadkiem

 

Szczęśliwy człowiek, który rozumie sens wydarzeń. Porównuje koleje swego losu do pereł w naszyjniku. Nie chowa ich do szuflady, lecz z dumą nosi na szyi. Jest radosny, a jego życie jest piękne, tak jak piękna jest jedno, dwu, lub trzyrzędowa kolia pereł, nawet jeśli gdzieniegdzie ma jeszcze sztuczne perły. Te sztuczne nie rzucają się w oczy. Musimy się pogodzić z tym, że nie od razu wszystkie nasze perły będą prawdziwe.

 

Odnalezienie sensu życia uzdrawia

 

Życie pozbawione sensu to śmiertelna choroba. Wielu na nią umiera. Czy wiecie, że we Francji więcej ludzi popełnia samobójstwo niż ginie w wypadkach drogowych? Co roku czterdzieści tysięcy Francuzów, przeważnie młodych, popełnia samobójstwo. Utracili sens życia – nie mają powodu, by żyć dalej.

 

Kiedy zdecydujemy się na analizę naszego życia, szybko odkryjemy te wspomnienia, które potrzebują uleczenia. Można by ten proces nazwać Bożą anamnezą. Rozważamy życie w Bożej perspektywie, tak jakbyśmy układali puzzle. Krok po kroku eliminujemy non-sensy, a zatrzymujemy wszystko, co prawdziwe. I powoli zaczynamy rozumieć, w jaki sposób Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. (Rz 8, 28) To początek drogi prowadzącej do uzdrowienia.

 

Uzdrowienie wewnętrzne to nie jakiś zbytek, ale konieczność. Stawką jest życie lub śmierć duszy, a czasem nawet ciała. Świadczą o tym słowa Bernarda:

 

Nazywam się Bernard. Jestem w więzieniu od 1985 roku. Pragnę, aby moje świadectwo pomogło innym. Nie chciałbym jednak wydać się pretensjonalny czy religijnie nawiedzony. Opowiem, jak doszło do tego, że udało mi się uwierzyć w obecność Pana w moim życiu. Otóż w każdy wtorek, środę, czwartek i niedzielę więźniowie mogą pójść do kaplicy. W pewien wtorek i ja zdecydowałem się tam pójść. I, chociaż jestem epileptykiem, dotkniętym psychozą maniakalno-depresyjną, człowiekiem smutnym, pełnym różnych lęków, którego trzeba faszerować lekami, żeby mógł żyć, po wejściu do kaplicy natychmiast poczułem spokój. Postanowiłem przyłączyć się do modlitwy. A kiedy pod koniec tej modlitwy o. Rémi powiedział: „Jeśli ktoś chce, może poprosić o modlitwę wstawienniczą”, zdecydowałem się poprosić. W ten sposób zrobiłem pierwszy krok na drodze ku uzdrowieniu. Kiedy tylko ojciec Remi położył dłonie na mojej głowie, pogodziłem się z samym sobą. Zrozumiałem, że otrzymałem wielką łaskę od Pana. Położyłem się krzyżem na podłodze i modliłem się.

 

Odtąd, czyli od około sześć i pół miesiąca, modlę się regularnie, zacząłem się uśmiechać i nie miałem ani jednego ataku padaczki. Lekarstwa, które zażywam, są dużo słabsze. Wcześniej zażywałem rano: luminal 10, orzinam100, dwie tabletki tranxeny 50, dwadzieścia kropli teralenu i relanium 10; w południe i wieczorem: idem – pięćdziesiąt kropli. Teraz tylko jeden luminal 10 rano i jeden wieczorem! Myślę, że jedynie Bóg mógł tego dokonać, chociaż On nie zawsze uzdrawia od razu.

 

W medycynie nazywa się to „kamizelką lekową”. Oczywiście, po takiej dawce leków więźniowie przestają być agresywni. Lekarz zauważył, że po modlitwie o uzdrowienie poprzednie leki stały się dla Bernarda zbyt mocne i zdecydował się je ograniczyć. A przecież wcześniej te mocne leki ani nie uspokajały Bernarda, ani nie zapobiegały u niego atakom epilepsji.

 

Bernard zrozumiał, że uzdrowienie wymaga czasu:

 

Powinniśmy uzbroić się w cierpliwość, w nadzieję na uzdrowienie, a zwłaszcza w miłość. Bóg pragnie, abyśmy pokochali samych siebie ze wszystkimi naszymi grzechami i wadami. On akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, a my krok po kroku uczmy się miłości do bliźnich. Zaakceptujmy ich ze wszystkimi ich niedoskonałościami. Oczywiście, może się zdarzyć, że „pękniemy”. Ale Pan czuwa, aby nie spotkało nas nic złego, On przywraca pokój tym, którzy się lękają. Bóg jest miłością – ludzie, którzy nie przyjmują tej prawdy, boją się odsłonić. Nie wiedzą, że tak łatwo jest otworzyć serce.

 

Znam Bernarda i zapewniam, że nie jest egzaltowany. Jestem szczęśliwy, że zrozumiał, czym jest uzdrowienie i jak się dokonuje. Ale czy powinienem się temu dziwić, pamiętając, że Bóg objawia tajemnice Królestwa prostaczkom i maluczkim? W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: „Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. (Mt 11, 25-26)

 

Bernard podkreśla ważną sprawę: pewnego dnia każdy z nas znów może upaść, może „pęknąć”. A jednak zawierza Bożej miłości. Nie łudźmy się, że od razu, z dnia na dzień, natychmiast po modlitwie zostaniemy całkowicie uzdrowieni. Modlitwa zaledwie rozpoczyna proces uzdrawiania, ale droga do pełni zdrowia jest długa. Może będziemy potrzebować dziesięciu dni, a może dziesięciu lat. Kto wie, może nawet całego życia... Bóg może nas uleczyć błyskawicznie i ostatecznie – nie wątpię w Jego moc. Trudno jednak oczekiwać, że np. trzydziestoletnie zranienie psychiczne, wciąż rozdrapywane w tym samym miejscu, zostanie uleczone w pięć minut! Mogłoby to być nawet uznane za brak szacunku dla człowieka ze strony Pana Boga. Dlatego właśnie uzdrowienie najczęściej dokonuje się poprzez powolny powrót tą samą drogą, którą przeszliśmy.

 

Istniejemy w czasie i przestrzeni – tak nas Pan Bóg pomyślał. Również Chrystus żył w czasie i przestrzeni. Przez trzydzieści lat, zanim zaczął publicznie nauczać, żył jak zwyczajny człowiek. Czy nie mógł objawić całej swojej mocy już w momencie narodzin? Nie wiemy zbyt wiele o trzydziestu latach Jego życia. O życiu wielu współczesnych ludzi wiemy więcej niż o Tym, który jest Synem Bożym! Bezpieczniej jest przychodzić do zdrowia powoli, dzień po dniu. Ktoś taki chwali Boga codziennie i CODZIENNIE prosi o łaskę uzdrowienia. Ktoś, kto został uzdrowiony natychmiast, w spektakularny sposób, po wielu latach może zapomnieć, że pewnego dnia Pan podniósł go mocą Ducha Świętego. I w swej niewdzięczności może oddalić się od Boga.

 

Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii

 

Księga Rodzaju przytacza rozmowę Ewy z wężem, według którego Boże Ojcostwo jest dla człowieka pułapką i więzieniem. Ewa daje wiarę wężowi, a potem przez całą Biblię Pan Bóg próbuje uleczyć swój lud z buntu i niewierności. Dając nam Pismo Święte Bóg każe każdemu z nas na nowo przeczytać historię ludzkości, byśmy zrozumieli sens wszystkiego, co się zdarzyło od stworzenia świata. Jezus postępuje z nami tak samo jak z uczniami idącymi do Emaus po Zmartwychwstaniu. Żadne wydarzenie, również niepomyślne, nie jest dziełem przypadku. Wszystko tworzy naszą historię i jest zapowiedzią szczęśliwej przyszłości. Bóg prowadzi nas w taki sposób, abyśmy powrócili do Niego, który jest Ojcem, który jest początkiem i celem wszystkiego: Idźcie dokładnie drogą wyznaczoną wam przez Pana, Boga waszego, byście mogli żyć, by dobrze wam się wiodło i byście długo przebywali w ziemi, którą macie posiąść. (Pwt 5, 33)

 

Oto czym jest historia zbawienia poszczególnych ludzi w Izraelu: sędziów, królów, proroków i całego narodu wybranego, również całej ludzkości. Głosem Mojżesza i innych proroków Bóg przypomina swojemu ludowi jego świętą historię, naznaczoną obecnością Stwórcy. Przypomnijmy sobie wszystkie etapy naszej drogi, znajdźmy punkty odniesienia, pamiętając o tym, skąd i którędy przyszliśmy, a obierzemy właściwy kierunek. I odkryjemy, dokąd idziemy...

 

Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził Pan, Bóg twój, przez te czterdzieści lat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu; czy strzeżesz Jego nakazu, czy też nie. Utrapił cię, dał ci odczuć głód, żywił cię manną, której nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie, bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana. Nie zniszczyło się na tobie twoje odzienie ani twoja noga nie opuchła przez te czterdzieści lat. Uznaj w sercu, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie. Strzeż więc nakazów Pana, Boga twego, chodząc Jego drogami, by żyć w bojaźni przed Nim. Albowiem Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi pięknej [...] nie zapominaj o Panu, Bogu twoim, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. On cię prowadził przez pustynię wielką i straszną.(Pwt 8, 2-7, 14-15)

 

Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii. Bóg tworzy ją razem z nami. Dlatego każe nam pamiętać. Wypełnienie naszego życia dokonuje się w Jego obecności, w Jego wejrzeniu, zarówno wtedy kiedy zbaczamy z drogi, buntujemy się i zdradzamy Go czując się przez Niego opuszczeni, jak i wtedy, kiedy pozostajemy Mu wierni, bo czujemy Jego obecność. Niektórzy myślą, że lata grzechu poprzedzające nawrócenie nie należą do ich życia. A przecież Bóg mówi: „Zawsze byłem obecny przy tobie. Znam twoją historię od a do z, znam wszystkie twoje uczynki, również te, których nie chcesz mi wyznać”. Byłoby straszne, gdyby jakaś część naszego życia, choćby najmniejsza, rozegrała się poza Bożą obecnością.

 

Odczytajmy więc na nowo swoją historię, pomni na to, że Bóg jest obecny w każdej sekundzie naszego życia. Pamiętajmy, że chrześcijanie powinni wspomagać jedni drugich. Ci, którzy rozumieją Słowo Boże, niech wskażą sens życia poszukującym. Bóg pragnie nadać sens naszemu życiu, teraz i w wieczności. Przecież powiedział: przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości. (J 10, 10)

 

brat Rémi Schappacher OP
mateusz.pl

 
Zobacz także
ks. Andrzej Draguła
Z pewnością na przyjmowanie Ewangelii przez świat, na opozycję wobec głoszonego słowa Bożego wpływają czynniki nadprzyrodzone: łaska wiary i pokusa niewiary. Pierwsza jest darem danym od Boga, druga szatańską pokusą przeciwko temu darowi. Oba te czynniki w dużej mierze są poza naszą zdolnością do językowego uchwycenia. Jednocześnie trzeba przyznać, że "reakcja" człowieka na oba czynniki pozostaje w dużej mierze w obszarze tajemnicy.  
 
ks. Krzysztof Porosło

Kiedy wracam pamięcią do dzieciństwa i porannych adwentowych wypraw na Roraty – w ciemności, z lampionem w ręku, opatulony szalikiem po same uszy, ze skrzypiącym śniegiem pod traperami – najważniejsze wspomnienie, jakie odnajduję, związane jest z moją ulubioną adwentową pieśnią. Zawsze czekałem z niecierpliwością, czy i dzisiaj procesja dojdzie do ołtarza przy towarzyszeniu tajemniczo (i przez wiele lat – niezrozumiale) brzmiących słów: „Marana tha, przyjdź Jezu Panie, w Swej chwale do nas zejdź! Marana tha, usłysz wołanie, gdy się wypełnią wieki”! Dużo później się dowiedziałem, że sama pieśń tłumaczy te aramejskie słowa marana tha.

 
ks. Grzegorz A. Ostrowski
Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, św. Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS