logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Przemysław Radzyński
W trójkącie z Panem Bogiem
eSPe
 


„Kiediowie to prawdziwa małżeńska wspólnota duchowo-cielesno-myślowo-majątkowo-artystyczno-twórcza” – napisał Zbigniew Nosowski we wstępie do książki Ewy Kiedio Osobliwe skutki małżeństwa. O wchodzeniu w rodzicielstwo oraz o tym, jak w małżonku dostrzegać Boga i o modlitwie w małżeństwie opowiadają Ewa i Marcin Kiediowie*.

Słowa papieża Franciszka o tym, że katolicy nie muszą się rozmnażać jak króliki, wywołały dyskusję o wielodzietności i rodzicielstwie w ogóle. Wy jesteście małżeństwem od 6 lat, a dopiero teraz spodziewacie się pierwszego dziecka.
 
Ewa: W zasadzie papież Franciszek o odpowiedzialnym rodzicielstwie nie powiedział niczego nowego, czego Paweł VI w Humanae vitae i Jan Paweł II nie powiedzieli wcześniej.
 
Marcin: Ale księża często pytają młodych małżonków: „a kiedy dzieci?”.
 
Wy się z tym spotykaliście?
 
Ewa: Był jeden ksiądz, który zaraz po ślubie pytał nas o dzieci. Tak, jakby to był właściwie jedyny sens małżeństwa. To jest na pewno sens istotny. Ale ten ksiądz był z tym pytaniem namolny.
 
Marcin: Z jego słów można było wywnioskować, że katolickie małżeństwo ma dzieci zaraz po ślubie.
 
Ewa: Niezależnie od warunków materialnych. A jednak trudno jest mieć dziecko zaraz po ślubie, kiedy nie ma się zapewnionego minimum bezpieczeństwa.
 
Marcin: Niektórzy mówią: „Bóg nam pomoże” i żyją w ten sposób. Ale inni nie. Czy któryś z tych modeli jest bardziej katolicki od drugiego?
 
Zauważyliście, że jest presja na model wielodzietnej rodziny?
 
Ewa: W parafii, z której pochodzę, byli księża związani z neokatechumenatem, gdzie wielodzietność jest mocno eksponowana. Przy różnych okazjach często za przykład podają rodzinę z jedenaściorgiem dzieci i mówią, że to nie jest takie trudne, bo starsze dzieci wychowują te młodsze i właściwie wszystko dzieje się samo.
 
Marcin: Poza tym jest jeszcze to sformułowanie o potrzebie „otwartości na życie”. Ale co to właściwie znaczy „być otwartym na życie”? Mamy mieć dużo dzieci i się nad tym nie zastanawiać?
 
Wy kwestię dzieci mieliście ustaloną już w czasie narzeczeństwa?
 
Ewa: Jak to było Marcin?
 
Marcin: Ja chciałem mieć dzieci, ale nie mówiłem o konkretnej liczbie. Natomiast ty nie miałaś zapału.
 
Ewa: Nie wiem, czy gdybyś chciał, nie można by tego podać za argument dla stwierdzenia nieważności małżeństwa (śmiech). Przy spisywaniu protokołu przedmałżeńskiego nie odpowiedziałam w niezgodzie ze sobą, bo nie byłam zupełnie zamknięta, ale czułam duży lęk i chęć przesunięcia tego w czasie. Bałam się, że nie mam instynktu macierzyńskiego.
 
Byliście dość młodzi, jak się pobraliście.

Ewa: Skończyliśmy studia. Mieliśmy po 24 lata.
 
Teraz oczekujecie narodzin pierwszego dziecka. Jak do tego dojrzewałaś?
 
Ewa: Powiem o jeszcze jednej blokującej kwestii. Bałam się dziecka, bo mój młodszy o 10 lat brat jest autystykiem. Widzę, jak Bóg przez to działa w życiu naszych rodziców, jakie łaski daje, ale też jakiego to wymaga trudu. Ja miałam tę najgorszą wizję, że urodzi się nam chore dziecko...
 
Marcin: Cały czas tego nie wiemy.
 
Ewa: Poza tym, niezależnie od tego, pojawienie się dziecka zmienia całe dotychczasowe życie – zabiera dużo czasu, zmienia plany zawodowe, życie towarzyskie.
 
Marcin: Jak czasami próbowałem przemycić temat, to Ewa nastawiała się bojowo i mówiła, że to nie ja będę rodzić, tylko ona, że to ona wypadnie z rynku pracy, że to ona będzie musiała zajmować się dzieckiem.
 
Ewa: W tym, że w końcu się przełamałam, widzę Boże działanie. To była taka historia: modliłam się za naszych znajomych w pewnej sprawie, która wydawała się raczej beznadziejna. Powiedziałam Bogu: jeśli coś z tym zrobisz, zgodzę się na bycie matką. Ich sytuacja błyskawicznie się zmieniła.
 
Transakcja wiązana?
 
Ewa: Trochę transakcja, ale bodaj siostra Chmielewska powiedziała, że Bóg lubi, jak się z Nim targujemy. Ustaliłam od razu termin ciąży, żeby się nie wymigiwać w nieskończoność. Postanowiłam, że to będzie dwa lata od tego momentu. To mnie zmobilizowało. Zobaczyłam Boże działanie i wiedziałam, że nie mogę dłużej uciekać. Skoro Bóg tak robi, to nie zostawia kogoś samego z jego lękami, tylko mu w tym pomoże.
 
Kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko, nie miałam poczucia, że Bóg mnie łamie, że to jest sprzeczne z moją wolą. Zaszły we mnie jakieś zmiany. Oczekiwanie na dziecko przyjmuję ze spokojem.
 
Przywołując na początku papieża Franciszka, pytałem Was o model rodzicielstwa, bo w ostatnim czasie – po publikacji Osobliwych skutków małżeństwa – pojawialiście się w mediach. Czujecie się odpowiedzialni za to, jak małżeństwo czy rodzina w Kościele będą postrzegane?
 
Marcin: Nam można by zarzucić asekuranctwo w podejmowaniu decyzji dotyczącej dzieci, że za długo czekaliśmy, że się baliśmy, że nie ufaliśmy. Ale wydaje mi się, że to jest kwestia między nami a Panem Bogiem.
 
Ewa: Myślę, że Bóg daje nam tutaj wolność. Nawet jeśli posiadanie dzieci jest obiektywnie dobre, to nikt nie może być do tego zmuszany. Bóg chce współpracy z człowiekiem. On nie chce nas przymuszać; woli kształtować nas tak, żebyśmy sami doszli do tego, co jest dobre.
 
Marcin: A jeśli chodzi o odpowiedzialność za wizerunek małżeństwa i rodziny, to wychodzimy z założenia, że od tych, którym dużo dano, dużo też będzie się wymagać. Nam życie jakoś się układa. Nie sądziłem, że będę występował publicznie, raczej nie sprawia mi to przyjemności, ale jeśli Pan Bóg daje takie sytuacje, to nie fair byłoby Mu pokazywać figę.
 
Ewa: Znajoma zapytała nas jakiś czas temu, czy zdajemy sobie sprawę, że stajemy się emblematycznym małżeństwem, że ktoś może nas traktować jako wzór. Jeśli miałoby tak być w rzeczywistości, to chyba mnie to przerasta. Ale traktuję to w kategoriach świadectwa. Bogu po prostu się nie odmawia. Jeżeli mamy poczucie działania Boga w naszym życiu i ktoś proponuje, żebyśmy o tym opowiedzieli, to – jak Marcin powiedział – nie można takiego wezwania zignorować.
 
1 2 3  następna
Zobacz także
Marcin Jakimowicz
Chrześcijaństwo nie jest suszeniem zębów, a do jego przykazań nie należy „keep smiling”. To radość na o wiele głębszym poziomie, radość obejmująca również bóle życia. To radość z tego, że śmierć została pokonana. Warto więc kochać, cierpieć, żyć – bo jeśli Chrystus prawdziwie zmartwychwstał, to dobro i smak istnienia są niezniszczalne w ostatecznym rozrachunku... To właśnie cieszy: życie jest godne życia.
 
Anna Czerwińska-Rydel
Gdy rozpoczynałam pracę w szpitalu dziecięcym jako pedagog, z wielkim podziwem i pokorą obserwowałam postawy matek. Podporządkowały swoje życie opiece nad chorymi dziećmi. Tymczasem dziś często spotyka się młode mamy, które narzekają na depresje związane z "siedzeniem w domu z dzieckiem"...
 
o. Marian Zawada OCD
W strategii walki istotne są nie tylko cele obronne, świadomość tego, jakich szańców należy obronić, lecz równie ważna jest strategia ofensywna, a zatem świadomość, w jaki sposób najskuteczniej wroga osłabić i zwyciężyć, a nade wszystko odebrać mu zdobyte "łupy". Kościół ofiaruje nam dwa skuteczne oręża...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS