Konkurs - Wakacyjne spotkania z Bogiem - wyróżnienie
Autorefleksja
Kolejne potencjalne ofiary zasiedziałe w swych mieszkaniach, zdawały się czekać jakby na mnie. Kroił się kolejny wielki utarg z naiwnymi mieszkańcami miasta. Starałem się zawsze wybierać inne dzielnice i inne miasta by nie prowokować ewentualnych roszczeń. Zawsze też udawało mi się sklecić jakieś trefne rondle i garnki o bardzo wątpliwej jakości, acz z dobrze podrobioną marką jakiejś renomowanej firmy. Chromowane, matowe patelnie, emaliowane, teflonowe rondle; słowem wszystko co potrzebne i przydatne biednym i bogatym. Z zimną krwią i z zręczną dialektyką pchałem ludziom podejrzany towar. Biednym czy bogatym, liczył się jedynie mój zysk. Zaślepiony niezłym dochodem trwałem w entuzjastycznym zapale swojej profesji. Nic nie mogło zakłócić tak dobrej passy.
Kolejny dzień zwiastował nowy obfity łup. Dziś ulica "Ferdydurke". Monumentalne wysokie na kilkadziesiąt metrów budynki sygnalizowały długi dzień "pracy". Niemniej jednak byłem uśmiechnięty i radosny. Cieszyłem się na sam widok znudzonych starych bab wiszących z okien i przyglądających się wszelkim agitacją na podwórzu. Tłuste od siedzenia i pitraszenia kapłanki domowego ogniska zazwyczaj nie mogły oprzeć się tak rabatowym cenom.
Jak na złość moje malwersacyjne wysiłki utrudniała ekipa remontowa, która uprawiała coś na dachu. Ciągłe uderzenia i hałasy już na wstępie denerwowały niektórych mieszkańców, co z lekka uprzykrzało mi rozprzedaż. Jeden lokator-starzec ekscentryk o posępnym spojrzeniu z miejsca potraktował mnie zuchwałymi ciosami stalową kryką. Aczkolwiek pomimo złego z każdą kolejną klatką mój portfel rósł i tył nie przeciętnie. Roztył się do rozmiarów cegły. Byłem ubrany zbytkownie, w pompatyczny garnitur i nietanie buty, co niewątpliwie dodawało mi wiarygodności prestiżowego akwizytora. Utrapieniem było dla mnie spotkać jakiegoś miejscowego włóczęgę, który widząc mój splendor liczył na skromny datek.
Już ostatnia klatka. Przy wejściu............., Jezus ubrany w błękitne, lśniące szaty nagle niespodzianie podszedł do mnie i począł coś mówić!! Jego głos brzmiał opanowanie i stanowczo zarazem. Wokół niego rozjaśniała lśniąca aura- charakterystyczna dla świętych:
- Cześć Mark
- Cześć Jezu......
- Znowu upychasz ludziom niewarte swej ceny gorczki chmm? -rzekł wolno z wzrokiem wbitym w moje oczy; jego spojrzenie było władcze i głębokie, w którym nie sposób odnaleźć granicy.
- W ... to dobry biznes ............
- Czyż nie dostrzegasz grzechu w tym co czynisz? Droga szlachetności nie jest łatwa. Wymaga wyrzeczeń i wielu rezygnacji. Ta masa wyrzeczeń to krzyż, który musisz nieść na swoich barkach, by być mym sługą. Ale ty swój krzyż gdzieś zgubiłeś; porzuciłeś go dla garści dolarów. Odszukaj go zatem i zarzuć na plecy; bo kto nie niesie swojego krzyża nie może być moim uczniem.
Lekcja etyki ucięta mi przez Jezusa dała mi do myślenia. Była tak dobitnie realna i tak trafnie złożona, że nie mogłem odmówić tak prestiżowo wysuniętej propozycji. Czułem się jakbym przebył jakąś nadziemską podróż do innego świata. Na ciele i w duszy poczułem duchową przemianę jaka dokonała się w moim wnętrzu i sercu. Spojrzenie Jezusa było jak oczyszczający balsam, co koi rany i niesie ulgę.
Lekko spocony i zatrwożony pomału odzyskiwałem przytomność, pulsujący ból potylicy coraz to głębiej wbijał mi się w czaszkę. Wolnym ruchem ręki pomału dotarłem do promieniującego guza nabitego na czubku głowy. W chwilę później rozjaśnił się mi nieco obraz przed oczyma. Cucił mnie jakiś zestrachany robotnik z ekipy remontowej stale poklepując po twarzy i przepraszając za upuszczoną cegłę...........
Jakub