logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Peter Kreeft
Wciągnięty na pokład Arki
Pastores
 


Pamiętam nabożeństwo, na które poszedłem jako student do kościoła fundamentalistycznych baptystów, do Wealthy Street Baptist Temple. Nigdzie nie słyszałem tak radosnych pieśni, nie widziałem takiej wiary i przekonania, takiej miłości do Jezusa. Moja nowo rozbudzona miłość do Boga potrzebowała obiektu, na którym mogłaby się skupić. Bóg jest niewidzialny, a my nie jesteśmy aniołami. W całym kościele nie było jednak żadnego symbolu religijnego. Był to pusty, protestancki kościół; obrazy uważano tu za „idole”. Nagle zrozumiałem, skąd u protestantów tyle subiektywizmu; ich miłość do Boga nie ma żadnego widzialnego obiektu, na którym mogłaby się skupić. Żywa woda wypływająca z wnętrza nie ma materialnego łożyska ani brzegów, które skierowałyby jej nurt ku dalekiemu, Boskiemu morzu. Strumień zawraca, cofa się i zmienia w spienioną kipiel.
 
Wreszcie zdałem sobie sprawę, że jestem kaleką, i byłem wdzięczny katolickiemu „szpitalowi”, że otoczył mnie opieką.
 
A potem w obozie protestantów wyśledziłem katolickiego szpiega: był nim złoty krzyż na szczycie masztu kościelnej flagi. Użycia tego symbolu wymagało oddawanie czci Chrystusowi. Alternatywą była kipiel. Moja wdzięczność dla Kościoła katolickiego za tę jedyną relikwię, tę resztkę jego skarbów, była ogromna. Żeby dobra protestancka woda mogła płynąć, potrzebne są katolickie akwedukty. Zmieniając metaforę, mógłbym powiedzieć tak: uczono mnie, że rzeczy zewnętrzne to jedynie niebezpieczne „protezy”. Aż wreszcie zdałem sobie sprawę, że jestem kaleką, i byłem wdzięczny katolickiemu „szpitalowi” (tym właśnie jest Kościół), że otoczył mnie opieką.
 
Być może, myślałem sobie, wszyscy dobrzy protestanci potrafią oddawać cześć Bogu jak aniołowie, ale ja tego nie potrafię. A potem zdałem sobie sprawę, że i oni tego nie potrafią. Nie mieli protez dla oczu, ale mieli je dla uszu. Posługiwali się pięknymi hymnami, na które chętnie wymieniłbym nowe, płaskie, niemuzykalne „odpowiedzi liturgiczne”, których nikt nie śpiewa na naszych Mszach. Protestanci używają jako protez słyszalnych obrazów. Myślę, że w niebie protestanci nauczą katolików śpiewać, a katolicy protestantów rzeźbić i tańczyć.
 
Rozwinęło się we mnie silne intelektualne i estetyczne zamiłowanie do wszystkiego, co średniowieczne: do chorału gregoriańskiego, gotyckiej architektury, filozofii tomistycznej, iluminowanych manuskryptów itd. Miałem z tego powodu niejasne poczucie winy, bo była to przecież epoka katolicka. Myślałem, że potrafię oddzielić te usankcjonowane formy kultury od „niebezpiecznej” istoty katolicyzmu, tak jak współczesny Kościół oddzielił jego istotę od tych zarzuconych form. Widziałem jednak ich naturalne powiązania.
 
Mieszkaniec dolin bardziej docenia wysokość góry niż ten, kto mieszka u jej podnóża.
 
A potem, któregoś lata, na plaży w Ocean Grove w stanie New Jersey, przeczytałem św. Jana od Krzyża. Niewiele z tego rozumiałem, ale wiedziałem z niezaprzeczalną pewnością, że oto mam przed sobą rzeczywistość; coś tak potężnego i konkretnego jak pasmo górskie. Czułem się tak, jakbym dopiero co wychynął z małej, wygodnej jaskini, w której spędziłem całe dotychczasowe życie, i odkrył, że na zewnątrz istnieje nie przeczuwany wcześniej świat niewyobrażalnej wielkości. Przede wszystkim zaś była to wielkość świętości, dobroci, czystości serca, posłuszeństwa pierwszemu i najważniejszemu przykazaniu, pragnienia tego, czego chce Bóg – a przecież był to mój jedyny absolut, odkryty w wieku ośmiu lat. Byłem bardzo daleki od świętości, ale to nie przeszkodziło mi przyglądać się jej z daleka z podziwem; mieszkaniec dolin bardziej docenia wysokość góry niż ten, kto mieszka u jej podnóża. Zacząłem czytać innych katolickich świętych i mistyków, i wszędzie odkrywałem tę samą rzeczywistość, mimo odmiennego stylu (nawet u „Małego Kwiatka” – św. Tereski z Lisieux!). Byłem pewien, że jest to ta sama rzeczywistość, którą nauczyli mnie kochać moi rodzice i nauczyciele, tylko w o wiele głębszej wersji. Nie wydawała mi się wcale obca ani inna. Nie była to rzeczywistość innej religii, tylko dorosła wersja mojej własnej.
 
Kościół, jakiego chciał Chrystus
 
Potem, podczas zajęć z historii Kościoła, profesor mojej kalwińskiej uczelni podsunął mi sposób na zbadanie roszczeń Kościoła katolickiego w stosunku do mojej własnej wspólnoty. Zasadnicze roszczenie ma charakter historyczny: że Chrystus założył Kościół katolicki, że istnieje historyczna ciągłość Kościoła. Gdyby była to prawda, musiałbym zostać katolikiem ze względu na posłuszeństwo mojemu jedynemu absolutowi – woli mojego Pana.
 
Wykładowca wyjaśnił protestancki punkt widzenia. Powiedział, że katolicy oskarżają nas, protestantów, że nasza tradycja sięga wstecz tylko do Lutra i Kalwina; ale to nieprawda, bo sięga ona do samego Chrystusa. Chrystus nigdy nie miał zamiaru zakładać Kościoła w stylu katolickim, tylko w stylu protestanckim. Katolickie dodatki do prostego, nowotestamentowego Kościoła w stylu protestanckim narastały stopniowo w średniowieczu, podobnie jak pąkle porastają kadłub okrętu. Reformatorzy protestanccy po prostu zeskrobali te narośla – obce, pogańskie naleciałości. Katolicy natomiast uważają, że Chrystus od początku ustanowił Kościół katolicki, a doktryny i praktyki, które protestanci uważają za narośla, były w rzeczywistości żywymi i nieodłącznymi elementami wręg i poszycia okrętu.
 
Pomyślałem, że w ten sposób można empirycznie sprawdzić słuszność katolickich roszczeń i chciałem ją sprawdzić, bo w tym czasie moje niebezpieczne zainteresowanie światem katolicyzmu zaczęło mnie już niepokoić. Jedna połowa mnie (bardziej awanturnicza) chciała przekonać się, że jest to rzeczywiście prawdziwy Kościół, druga połowa (bardziej przywiązana do wygody) chciała dowieść jego fałszywości. Moja awanturnicza połowa radowała się, kiedy odkryłem w pierwotnym Kościele takie katolickie elementy jak centralne miejsce Eucharystii, rzeczywistą obecność, modlitwy do świętych, kult Maryi, podkreślanie znaczenia widzialnej jedności i sukcesji apostolskiej. Co więcej, Ojcowie Kościoła po prostu „smakowali” bardziej po katolicku niż po protestancku, zwłaszcza św. Augustyn, mój osobisty bohater i ulubieniec wielu protestantów. Wydawało mi się zupełnie oczywiste, że gdyby Augustyn albo Hieronim, albo Ignacy Antiocheński, albo Antoni Pustelnik, albo Justyn Męczennik, albo Klemens Aleksandryjski, albo Atanazy żyli do dzisiaj, byliby katolikami, a nie protestantami.
 
Problem historycznych korzeni Kościoła był dla mnie kwestią zasadniczą, bo w Kościele katolickim znalazłem coś, czego nie znalazłem w żadnej wspólnocie protestanckiej: prosty, potężny, historyczny fakt, że Kościół ten, majestatyczny i niezatapialny, istnieje tak długo. Był to ten sam żeglowny statek, Arka Noego zbudowana na zamówienie Jezusa. Przypominało to odkrycie Arki – nie jakiegoś dokładnego wizerunku, ani nawet zabytku w postaci kawałka drewna – ale samej Arki Noego w całej okazałości, nadal żeglującej bez szwanku po morzach historii! Było to jak spełnienie się bajki, jak „mit, który stał się faktem”, by użyć sformułowania, jakim C. S. Lewis określał Wcielenie.
 
Nie mogłem pozostać w zacnej ekumenicznej gospodzie w pół drogi, podziwiając Kościół z daleka.
 
Zobacz także
Paweł Sawiak SJ

Zwykła niedziela w jednej z miejskich parafii. Ludzie w różnym wieku, przekrój religijny mocno zróżnicowany. Największą grupę stanowią ci parafianie, których z różnych powodów tutaj nie ma. Potem mamy „przekonanych”, pochodzących z rozmaitych katolickich wspólnot, oraz tradycyjne rodziny i sporo starszych pań. Tych spotkamy w kościele także w ciągu tygodnia.

 
Mitsuko Otaguro
Kiedy w gimnazjum, zaczęłam uczyć się języka angielskiego, cieszyłam się, że wreszcie będę mogła poznać język, który daje możliwości komunikowania się z całym światem. Już po kilku miesiącach nauki angielskiego, a było to już 30 lat temu, zaczęłam korespondować z Teresą, dziewczyną z Polski...
 
ks. Andrzej Zwoliński
W wieku XIV potępiony został zakon Templariuszy. Jego Rycerze, nazywający siebie obrońcami Grobu Chrystusa, mieli być powiązani w tajemnym bractwie, wielbiącym szatana pod postacią kozła, zwanego Bafometem. Zakonnicy władali ogromnym majątkiem, którego zdobycie przypisywano sztuce czarnej magii...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS