logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
kl. Dariusz Trzebuniak scj
We wszystkim musi być harmonia
 


Na czym polega właściwa harmonia pomiędzy duchem a ciałem? Dlaczego tak często zapominamy o swoim wnętrzu, skupiając się raczej na przyjemnościach zmysłowych? 
 
Z s. Hiacyntą (Magdalena Dorula), prezentką ze Zgromadzenia Panien Ofiarowania NMP w Krakowie, która posługuje w Domu bł. Matki Zofii Czeskiej w Krakowie i zajmuje się  również organizowaniem dni skupienia i rekolekcji dla dziewcząt, rozmawiał kl. Dariusz Trzebuniak SCJ.  
 
W życiu bardzo ważna jest równowaga pomiędzy ciałem i duchem i nie możemy przesadzać ani w jedną, ani w drugą stronę. Jak sobie Siostra z tym radzi?
 
Po pierwsze myślę, że nie da się do końca sztywno rozdzielić, co jest dla ducha, a co dla ciała. Człowiek jako istota duchowo-cielesna jest przecież jednością. Dlatego potrzebna jest równowaga i wiele rzeczy w naszym życiu wymaga rozeznania. Można się oczywiście zastanawiać, co przyporządkowujemy poszczególnym sferom. Ogólnie uznajemy, że np. modlitwa jest sprawą ducha, a jedzenie, spanie itd. są dla ciała – i to wydaje się logiczne, ale tylko do pewnego momentu – bo jak mówi przysłowie: „W zdrowym ciele zdrowy duch”. Gdy ciało niedomaga i jest zmęczone, trudniej przychodzi nam się modlić… Z drugiej strony, gdy człowiek prowadzi autentyczne życie wewnętrzne, a w jego sercu panuje pokój, to i ciało jest zdrowsze i silniejsze. Więc ja bym tych dwóch sfer tak bardzo nie rozgraniczała.
 
Powiedziała kiedyś Siostra, że wnętrze człowieka jest w pewien sposób tajemnicą. Jak Siostra rozpoznaje w swoim życiu tę tajemnicę? Jak Siostra odkrywa swoje głębiny?
 
Przede wszystkim przez modlitwę, bo dzięki niej możemy zaglądać w głąb siebie. Modlitwa to spotkanie z Bogiem, kiedy On sam uczy nas patrzeć na siebie i na świat Jego oczami. Dobrze jest, jeżeli człowiek umie popatrzeć na siebie „z boku”, bo wtedy może dużo odkryć. Ja mam pewne doświadczenie: przez wiele lat byłam w harcerstwie i bardzo polubiłam przygody. I także na życie – i na to poznawanie siebie, które jest czasem bardzo trudne – patrzę jak na taką wielką przygodę. Nieraz potrzeba dużo cierpliwości do siebie i wiele starań, by się zaprzyjaźnić z samym sobą. Ale jeżeli zaakceptujemy siebie takich, jakimi jesteśmy, to możemy dowiedzieć się o sobie jeszcze więcej. Ogromne znaczenie ma także to, co jest na zewnątrz, to, czego doświadczam, ludzie, których spotykam. A takim czasem szczególnym, kiedy to wszystko możemy ogarnąć, jest dobrze pojęty rachunek sumienia. To jest moment odkrywania swojego wnętrza. Ale nie chodzi mi tutaj o „rachunek” w znaczeniu, że rachuję, co mi wyszło dobrze, a co źle, ale o takie postawienie się przed Panem Bogiem, który jest Miłością, i szukanie prawdy.
 
Czy można mówić o sposobie wybierania sobie pragnień? Jak właściwie odpowiadać na to, co Pan Bóg chce nam dawać w pragnieniach. Jak dokonywać selekcji, żeby było wiadomo, że to pragnienie jest rzeczywiście Boże?
 
Zacznijmy od tego, że każde pragnienie trzeba jakoś nazwać. Uświadomić sobie, zapytać samego siebie, czego ja tak naprawdę pragnę, o co mi w danej chwili chodzi? Bo czasem jest tak, że mówimy sobie, że chcę tego a tego, a tak naprawdę kryje się pod tym coś zupełnie innego. A więc przede wszystkim zacząć od stawiania sobie pytań – to jest ten systematyczny, dobrze pojęty rachunek sumienia i otwartość na łaskę Bożą. Kiedy już widzimy, jakie mamy pragnienia, to pierwszym najważniejszym stopniem ich sprawdzalności jest życie w łasce uświęcającej. Czy nie są one sprzeczne z życiem blisko Pana Boga? Jeżeli zobaczę, że prowadzi mnie to do czegoś, co jest grzechem, co mnie od Boga oddala, to wiadomo, że to nie jest Boże pragnienie, że to nie jest coś, za czym warto iść.
 
Drugie takie sito to moje powołanie. Jestem już po ślubach wieczystych i teraz uzgadniam, jak te moje pragnienia mogę realizować w tym konkretnym stanie życia. Są przecież pewne pragnienia, które będą inaczej realizowane w małżeństwie, a inaczej przez osobę w zakonie czy osobę samotną. Istotne jest też, jakie mam zobowiązania czy jaki wykonuję zawód. Są też pewne obowiązki, które wynikają z naszej profesji i też trzeba je brać pod uwagę. Ale przede wszystkim, oprócz tego, żeby nazwać pragnienia, ważne jest, żeby się ich nie bać. Nie uciekać, tylko wsłuchać się w siebie. Przegrywamy właśnie wtedy, gdy przychodzą trudne uczucia i pragnienia, a my staramy się je zepchnąć, albo udawać, że ich nie ma. I marnujemy szansę, żeby je dobrze wykorzystać.
 
A co Siostra robi w takim momencie, gdy ciało domaga się karnawału, a duch chce postu?

Walczę!

W jaki sposób Siostra walczy?
To jest trudne pytanie… Jeżeli mam jakieś „spięcia”, to przede wszystkim szukam pomocy w modlitwie. Dla mnie bardzo skuteczną i pełną mocy modlitwą jest droga krzyżowa. Zawsze gdy mam momenty walki wewnętrznej, to staram się znaleźć więcej czasu na modlitwę, na refleksję, na głębsze spotkanie z Panem Bogiem i to jest dla mnie bardzo ważne. Bardzo mi też pomaga, gdy mam konkretną intencję. Jeśli np. poszczę, to ten post zazwyczaj ma jakąś funkcję – to nie jest post dla postu – jest czymś więcej. Przypomnienie sobie intencji i czasami jeszcze dołożenie kolejnej, na której nam bardzo zależy, też bardzo mobilizuje. I oczywiście wspólnota. Dobrze jest, gdy możemy komuś powiedzieć o swoich trudnościach, gdy są osoby, do których mamy zaufanie, które potrafią wysłuchać, wesprzeć.
 
Jak według Siostry trzeba właściwie ukierunkowywać swoje pragnienia, które się rodzą we wnętrzu człowieka? Czy wszystkie należy realizować?
 
Jestem przeciwna temu, by mówić „zawsze” lub „nigdy”, bo to jest kwestia rozeznania. Wracamy do tego, o czym mówiłam wcześniej, że trzeba sprawdzić, o co chodzi, czy za tym nie kryje się coś innego. Dla wszystkich chyba jest jasne, że jeśli jakieś pragnienie prowadzi nas do grzechu, to trzeba je odrzucić. Są jednak pragnienia, które wydają się być dobre (i może takimi są), ale trzeba się o tym przekonać. Przychodzi mi na myśl jako przykład pragnienie modlitwy. Bo to jest fantastyczna sprawa i trzeba Panu Bogu bardzo za nie dziękować.
 
Ja sama czasem odkrywam w sobie ogromne pragnienie modlitwy, pragnienie zatrzymania się i trwania w milczeniu przed Panem, ale czasem przychodzę przed Najświętszy Sakrament i jest to czas trudny, czas walki. Najpierw tęsknię, wyczekuję, a gdy przychodzę do kaplicy, wszystko pryska – koniec, teraz się męcz, walcz. Ważne jest, żeby jednak wytrwać w takich momentach. Oddać tą swoją słabość Jezusowi. Z pełną ufnością. Może też się zdarzyć, że ktoś powie, że ma tak wielkie pragnienie modlitwy, więc będzie spędzał cały czas w kaplicy. Boże pragnienia nigdy jednak nie prowadzą do zaniedbywania swoich obowiązków. We wszystkim musi być harmonia. Potrzeba szczególnych chwil adoracji, ale trzeba się starać, by tak naprawdę całe nasze życie zamienić w modlitwę. Nasza praca nie przeszkadza nam w tym wcale, bo nawet jeżeli nie jesteśmy bezpośrednio skupieni na Panu Bogu, możemy wszystko robić dla Niego.
 
W odkryciu tej prawdy bardzo pomogło mi między innymi składanie czwartego ślubu w naszym zgromadzeniu: „Troska o dobre wychowanie dzieci i młodzieży”. Mamy taki zapis w naszych przepisach zakonnych, że każda siostra przez wszystko, co robi włącza się w to wspólne dzieło. Nie tylko siostry bezpośrednio pracujące z młodzieżą, ale też na przykład siostry starsze i chore – przez modlitwę, czy nawet siostra pracująca w kuchni włącza się w to dzieło poprzez swoją pracę, bo też ją wykonuje w duchu posłuszeństwa. W ten sposób całe nasze życie zamienia się w służbę drugiemu człowiekowi, w służbę miłości. I całe życie staje się modlitwą.
 
Możemy to chyba połączyć z tym stanem, że ciało nasze jest świątynią Ducha Świętego. Jak Siostra odkrywa Ducha Świętego w swoim życiu?
 
Przede wszystkim kiedy patrzę na to wszystko, co się w moim życiu wydarzyło, co było piękne, co było trudne, i widzę, jak Pan Bóg prowadzi mnie teraz, co wydarza się w moim życiu każdego dnia, to mi pokazuje, że Duch Święty działa. To, że jesteśmy świątynią Ducha Świętego i On w nas jest, objawia się i w tym, że On uczy nas się modlić, wzbudza w nas pragnienie modlitwy i pragnienie służenia Panu Bogu, pragnienie bycia blisko Niego – to jest Jego dzieło. Tak na prawdę sami z siebie nie potrafimy nic zrobić, tak jak jest napisane w Piśmie Świętym: „Wszystko możemy w Tym, który nas umacnia”. I On właśnie nas umacnia i uzdalnia do tego.
 
Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszym świecie kładzie się za duży nacisk na aspekt cielesny. Mówi się o pięknie ciała, zapominając o pięknie ducha.
 
Niestety. Jest taka tendencja do negowania tego, co duchowe. To widać na różnych płaszczyznach – chociażby w niektórych nurtach pedagogiki czy innych dziedzin, i to zarówno w nauce, jak i w życiu codziennym. Wymiar duchowy zostawia się w kwestii prywatnej. Teraz jest modne powiedzenie, że „wiara jest moją prywatną sprawą”. A to jest tak naprawdę zaprzeczeniem tego, co jest istotne, bo człowiek jeśli prawdziwie w coś wierzy, to chce tym żyć i chce się tym dzielić. A to nadmierne skupienie na pięknie ciała wydaje mi się być pewną formą ucieczki od własnego wnętrza.

Młodzi ludzie, którzy przeżywają pustkę, w danym momencie próbują zagłuszyć ją przez jakieś cierpienie, np. przez sport, przez wyczynowe rzeczy, które dzieją się na zewnątrz, i ten problem wraca potem jakby ze zdwojoną siłą.
 
Pewnie tak jest, że w różny sposób próbuje się uciekać od trudności. Problem jest też w tym, że my mamy taką mentalność ludzi sukcesu, że w dzisiejszym świecie wszystko musi być na wysokim poziomie i wszystko musi się udać i zupełnie nie zauważa się wartości trudu, wartości cierpienia, poświęcenia, zmagania. To są rzeczy trudne, ale mają swoją znaczenie i też kształtują człowieka. W momencie, gdy ktoś nie widzi w tym sensu, gdy coś nie wychodzi lub jest zbyt trudne, to najłatwiejsza wydaje się ucieczka. Różne są sposoby tego uciekania – czy to w sport, czy w jakieś uzależnienia, czy choćby w to, że coraz częściej widzi się tych młodych ludzi ze słuchawkami na uszach, którzy już ze sobą nawzajem nie rozmawiają. Ludzie boją się relacji i boją się ciszy, bo w ciszy wiele rzeczy wraca. Ale jest to pewnie kwestia takiej niezgody na samego siebie i lęku przed skonfrontowaniem się z tym, co trudne. I jest to, tak jak brat powiedział, droga donikąd. Wszystko, co spychamy i od czego uciekamy, kiedyś wróci, kiedyś nas złapie. Jeśli się tego nie rozwiąże, nie odda Panu Bogu, to to powróci ze zdwojoną siłą. Tak jak sprężyna – im mocniej się ją napnie, tym mocniej powraca.
 
Czym karmi Siostra swojego ducha? Literaturą, muzyką?
 
Przede wszystkim słowem Bożym. Pismo Święte to jest podstawowa lektura, która karmi ducha – to jest żywe słowo, które jest odpowiedzią na wszystko. Codziennie Pan Bóg daje nam odpowiednią porcję przypisaną na każdy dzień. I oczywiście Eucharystią. To właściwie najważniejsze – codzienna Eucharystia, spotkanie z Panem.
Ale od dobrej książki i muzyki – zwłaszcza muzyki poważnej – też nie stronię (uśmiech).
 
Czy ma Siostra jakiś sposób, metodę, na głębokie przeżycia duchowe?
 
Nie mam na to recepty. Myślę, że trzeba prosić i cierpliwie czekać – cierpliwie i z wiarą! Bo przecież Pan Bóg nigdy nas nie zostawia, nawet jeśli tego nie czujemy. W zasadzie zależy, co Ksiądz rozumie przez pojęcie „głębokie przeżycia duchowe”…
Kiedy np. mam jakiś problem, przychodzę do Pana Boga, wypowiadam to, ale nic się nie zmienia…
 
Skąd wiesz, że nic się nie zmienia? Bo jeżeli mam jakąś trudność i przychodzę do Pana Boga, i mówię Mu: „Panie Boże, chcę żeby zmieniło się to, to i to i w taki a taki sposób”. Jeśli tak, to ja się nie dziwię, że nie widzimy efektów. Ale w momencie, kiedy staram się żyć postawą zawierzenia i przychodzę na modlitwę, i mówię: „Panie Boże mam taki i taki problem i chcę, abyś go rozwiązał tak jak Ty chcesz, a ja jestem gotowa przyjąć wszystko, co Ty dajesz”. Tak, to jest ryzyko, bo się powiedziało „wszystko” i potem trzeba być konsekwentnym, ale skuteczność takiej modlitwy jest gwarantowana. Bo celem modlitwy nie jest to, żeby się zmieniło coś z zewnątrz, ale żebym to ja się zmieniła. Nie chodzi o to, żeby Pan Bóg zmienił swoją decyzję albo zmienił coś, tylko żeby On przemieniał mnie tak, abym potrafiła przyjąć to, co On chce mi dać, bo to jest najlepsze.
 
Parę lat temu odkryłam jeden fragment z Pisma Świętego, który stał się moim ulubionym. Jest to zdanie z Listu do Rzymian (8,28): „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra…”. Takie proste zdanie – potem oczywiście jest cały piękny ciąg dalszy. Ale to zdanie jest dla mnie takim zdaniem wyjściowym. Bóg z tymi, którzy Go miłują, działa naprawdę we wszystkim dla ich dobra. Czyli wszystko, co mnie spotyka – niezależnie od tego, co to jest – chcę przyjąć z Panem Bogiem i stanie się dla mnie czymś dobrym, nawet jeżeli jest to trudne. Ważne, żeby uczyć się tego zawierzenia.
 
To nie jest proste i nie powiem, że mi to wychodzi za każdym razem. O to trzeba się starać, trzeba o to walczyć, jakoś do tego powracać – ja jestem otwarta i co będzie, to będzie. Nie wybieram sobie miejsca, gdzie będę (tak jest w życiu zakonnym), bo przełożeni mogą mnie przenieść to tu, to tam, do takich obowiązków czy innych. I czasem jest tak (to jest takie ludzkie, normalne), że wolelibyśmy robić coś innego, być w innym miejscu, mieć taką czy inną wspólnotę. To jest naturalne, że takie myśli przychodzą, ale w momencie, kiedy ja dostaję decyzję z góry, która nie jest po mojej myśli, to mówię: „Panie Boże, to znaczy, że Ty tego chcesz, tam na mnie czekasz, w tym jesteś”. A potem okazuje się, że to czego się obawialiśmy, stało się dla nas wielkim błogosławieństwem. I to się sprawdza nie tylko w życiu zakonnym.
 
Warto zawierzyć i dać się Panu Bogu poprowadzić! Tylko On może uczynić nasze życie radosnym i szczęśliwym. Tylko On może uczynić nasze życie prawdziwym cudem.
 
Rozmawiał kl. Dariusz Trzebuniak SCJ
Wstań.net
 
 
fot. Graphic Stock 
 
Zobacz także
Maria Flaga
Przełom roku to zwykle czas refleksji, podsumowań i postanowień. Konfrontujemy nasze nadzieje, oczekiwania z tym, co przyniósł nam kończący się rok. Pokonywaliśmy trudności, skakaliśmy ze szczęścia. Nie zawsze było tak, jak przewidywaliśmy. Często bywało zupełnie, zupełnie inaczej, co nie znaczy wcale, że lepiej czy gorzej...
 
ks. Tomáš Halík
Jezus powiedział: wy jesteście solą ziemi. Dla rozważań o sytuacji i misji chrześcijan w dzisiejszej Europie ta wypowiedź może być bardzo interesująca. Przede wszystkim: nie musimy popadać w zakłopotanie, że ludzi uważających się za chrześcijan w Europie ubywa. Soli nie musi być dużo.
 
Anna Pełka

Warto pamiętać też o rozwoju intelektualnym, kulturalnym, czy zawodowym. Formacja, aby była integralna, musi dotykać wszystkich sfer człowieczeństwa, wszelkich obszarów naszej aktywności. Bardzo ważne jest także, abyśmy zawsze mieli świadomość, do czego i w jaki sposób dążymy w naszym wzrastaniu. 

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS