logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jacek Salij OP
Wpływ wiary na moralność
Mateusz.pl
 


 Zarazem nie trzeba o tych rzeczach mówić w taki sposób, jakobyśmy my, katolicy, byli lepsi od innych chrześcijan albo bardziej wierni nauce Chrystusa. Raczej chodzi o to, żebyśmy my sami byli lepsi i wierniejsi Chrystusowi niż obecnie. W tym właśnie duchu należy pytać o wpływ wiary na moralność. Pytajmy nie o to, jak bardzo i jak pozytywnie wiara wpływa na moralność. Pytajmy raczej o to, co robić, żeby nasza wiara bardziej wpływała na nasze postępowanie.

Słowo kochającego Boga
   
Przypatrzmy się samemu pojęciu Bożych przykazań, bo jest ono dla naszego tematu kluczowe. Chodzi nie tylko o Dekalog. W Słowie Bożym znajduje się również wiele innych wytycznych dla naszego postępowania. Zacznijmy od prostego pytania: jakie skojarzenie budzi się w nas odruchowo na sam wyraz "Boże przykazanie"? Czy myślimy sobie wówczas: "tak trzeba" albo: "tego Bóg wymaga", czy może: "to jest dobre" lub nawet: "to jest słowo kochającego Boga"? O prawach ludzkich niekiedy nie da się powiedzieć: "jest ono słuszne i potrzebne", "broni ono naszego wspólnego dobra"; niekiedy można o nim powiedzieć tylko tyle, że "tego się od nas wymaga". Jednak przykazania są to przecież prawa samego Boga, któremu niewątpliwie zależy na naszym dobru i który lepiej od nas wie, co dla nas jest dobrem.
 
Idea obowiązku jest dla moralności chrześcijańskiej czymś wtórnym. Jest jakby wałem ochronnym, który nas broni przed moralnym chaosem, kiedy ktoś nie zrozumiał jeszcze samej istoty tej moralności. Istotą zaś chrześcijańskiej postawy moralnej jest zaufanie Bogu. Z obowiązkiem zachowywania Bożych przykazań jest trochę podobnie jak z obowiązkiem rodziców, którzy powinni troszczyć się o swoje dzieci. Rzecz jasna, że rodzice mają taki obowiązek, ale czy – poza rzadkimi przypadkami zwyrodnienia zmysłu rodzicielskiego – trzeba im o tym przypominać? Wypełnianie obowiązków rodzicielskich wymaga niekiedy wielkich ofiar i samozaparcia, ale rodzice kochają przecież swoje dzieci i żadne okoliczności nie potrafią doprowadzić ich do zwątpienia w to, że ten ich trud ma wielki sens.
 
Obowiązek zachowania Bożych przykazań wychodzi na pierwszy plan dopiero wtedy, gdy gaśnie w nas miłość albo gdy ona nie zdołała się w nas jeszcze dostatecznie rozwinąć. Jeśli kocham Boga albo jeśli kochać Go jest przynajmniej moim pragnieniem, to ogromnie mi zależy na tym, żeby postępować zgodnie z Jego wolą. Przecież przykazania On nam dał tylko dlatego, że Go obchodzimy, że nas kocha. Przykazania to słowa miłości Boga do człowieka, ich celem jest nasze dobro, i to nie jakieś dobro cząstkowe, ale nasze dobro całościowe, ostatecznie zaś – życie wieczne.
 
Jednakże pamięć o tym, że przykazania stoją na straży mojego dobra, jest czymś tak samo wtórnym, jak patrzenie na Boże przykazania w kategoriach obowiązku. Chcę zachować przykazania, bo Ten, który mnie kocha i którego ja chcę kochać, tego ode mnie oczekuje! Zatem mój stosunek do Bożych przykazań jest nieomylnym sprawdzianem, czy jest we mnie miłość Boża. W moim stosunku do przykazań ujawnia się zarówno to, jak bardzo moja miłość jest wciąż jeszcze słaba, jak i to, w jaki sposób ją umacniać.

Dynamika wiary
   
Z powyższego wynika, że wiara dynamizuje – powinna dynamizować – naszą wrażliwość co najmniej w dwóch kierunkach. Po pierwsze, chroni nas przed przykrawaniem prawdy o dobru i złu na miarę naszej ludzkiej ułomności, pomaga przekraczać różne siły bezwładu, utrudniające nam właściwe rozpoznanie tych wartości.
 
Owe siły bezwładu najchętniej podszywają się pod zdrowy rozsądek. Otóż zdrowy rozsądek jest to wspaniały dar Boży, który można nazwać zmysłem rzeczywistości. Chroni on nas zarówno przed bujaniem w obłokach, jak przed przebijaniem muru głową albo budowaniem zamków na lodzie. Niekiedy jednak zdrowym rozsądkiem lubimy nazywać zwykłą małoduszność, żeby w ten sposób usprawiedliwić nasz brak wyobraźni i egoizm.
 
Zwierzyła mi się kiedyś pewna pani ginekolog, że zabijanie poczętych dzieci zawsze budziło w niej wewnętrzny sprzeciw. Zdarzały się jednak sytuacje, kiedy wydawało jej się, że dokonanie poronienia jest jedynym wyjściem z jakiegoś nieszczęścia lub dramatu. Czyniła to wówczas z ciężkim sercem, ale zarazem pochlebiała sobie, że nie jest osobą bezduszną ani doktrynerką, bo potrafi dopuścić wyjątek od zasady, jeśli w ten sposób można zaradzić czyjemuś nieszczęściu. Dopiero po nawróceniu zrozumiała swój błąd. Zrozumiała, że niewinnych istot ludzkich po prostu nie zabija się nigdy. Zrozumiała, że można przekroczyć tę przeklętą alternatywę: spełnić prośbę nieszczęśliwej kobiety albo bezdusznie odmówić. Zobaczyła wyjście trzecie: można przecież obronić dziecko, a zarazem otoczyć gruntowną miłością jego matkę i tylko wówczas prawdziwie się jej pomaga w dramatycznym położeniu.
 
Nie twierdzę, że człowiek niewierzący nie jest zdolny do przekroczenia tego rodzaju przeklętych alternatyw, kiedy jedno i drugie rozwiązanie polega na czynieniu zła i kiedy wydaje mu się, że pozostał mu jedynie wybór zła mniejszego. Faktem jest jednak, że moraliści niewierzący niepokojąco często usprawiedliwiają czynienie mniejszego zła. Nie sposób ponadto nie zauważyć, że w wielu konkretnych przypadkach właśnie wzgląd na Boga i Jego wolę uchronił małżeństwo będące w kryzysie przed ruiną albo powstrzymał człowieka przed jakimś innym fałszywym krokiem.
 
Zobacz także
Małgorzata Jackiewicz
Zdaniem austriackiego historyka, Petera Dinzelbachera, autora „Leksykonu mistyki”, dar łez jest to „zdolność płaczu, u podstaw której leży żarliwość religijna”. Dar ten, jak każdy dar, możemy odrzucić, zaniedbać, źle zrozumieć, czy wykorzystać. Otrzymanie każdego daru nakłada bowiem na nas pewną odpowiedzialność, podobnie jak każdy prezent należy szanować i używać go tak, aby służył nam jak najlepiej. 
 
ks. Tadeusz Marcinkowski

Trudno żyć nie spoglądając w lustro, jeszcze trudniej żyć nie patrząc na obraz Miłosierdzia Bożego, dlatego często patrzę na tę szczególną ikonę, która towarzyszy mi od dzieciństwa, „peregrynując” na wszystkich etapach mojego dotychczasowego życia, jednocześnie zapraszając do modlitwy pełnej dziecięcej ufności. W moim rodzinnym domu przez wiele lat o godzinie piętnastej, z moimi rodzicami i siostrami modliłem się „koronką do miłosierdzia Bożego”. 

 
ks. Tomáš Halík

Kościół jako wspólnota pielgrzymów jest żywym organizmem, a to oznacza, że jest zawsze otwarty, transformujący i ewoluujący. Synodalność, czyli wspólna droga (syn hodos), oznacza nieustanne otwieranie się na Ducha Bożego, przez którego zmartwychwstały, żywy Chrystus żyje i działa w Kościele. Synod jest okazją do wspólnego wsłuchania się w to, co Duch mówi do dzisiejszych Kościołów.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS