logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Tomasz Wiścicki
Wszystkie nasze zdrady
Więź
 


Owszem, dobrze, ale można z tym zrobić różne rzeczy – również uspokoić sobie sumienie, że nie zgrzeszyłem, tylko wszedłem w neurotyczny konflikt...
 
To są dwa różne języki i dwie różne sytuacje. Ktoś, kto przychodzi do spowiedzi, swoje motywy ocenia w języku religijnym, według pewnego etycznego kodeksu, przykazań – i wyznaje je przed Bogiem. On w swoim języku dopuszcza, że to, co zrobił, jest grzechem, i dlatego to chce wyznać.
 
Jeśli nie uważa, że to jest grzech, to się nie będzie z tego spowiadał.
 
Grzech jest złamaniem pewnego przymierza – z Bogiem i z człowiekiem. W terapii ludzie często próbują zrozumieć, dlaczego coś robią, dlaczego nie mogli czegoś uniknąć. Nie jest tak, że przychodzą najczęściej po to, aby terapeuta dał im przyzwolenie na swoje zachowanie. Zresztą kiepski to terapeuta, który daje przyzwolenie na cokolwiek. Wchodzi wówczas w rolę zewnętrznego superego: staje się superrodzicem, pseudoksiędzem, jakimś Panem Bogiem... To mu daje wielką gratyfikację – ale to nie jest psychoterapia. Oczywiście, ktoś może próbować sobie racjonalizować swoje postawy, żeby nie przeżywać konfliktu sumienia. Przychodzi z objawami neurotycznymi – nie wie, dlaczego nie może spać, nie wie, dlaczego go pewne myśli prześladują, bo ich nie wiąże z tym, że ma romans, ale nie chce rezygnować z romansu, tylko nie chce mieć symptomów. Terapia polegałaby wówczas na tym, żeby on umiał powiązać te symptomy ze swoimi wyborami i zobaczył, czy można uniknąć symptomów, mając tamto. Może być tak, że terapia pozbawi go symptomów, i on będzie szczęśliwy, że może robić to, co dotychczas. Wtedy podziękuje terapeucie.
 
I to z wdzięcznością! Odzyskał spokój sumienia i może dalej zdradzać żonę.
 
Nie wiem, czy odzyskał spokój sumienia – raczej zracjonalizował poczucie winy. Nie cierpi, ale czy jest dojrzałym człowiekiem...?
 
Ale przynajmniej ma spokojny sen.
 
Terapeuta nie może działać poza kontraktem terapeutycznym. Jeśli w jego ramach terapeuta umówił się z pacjentem, że celem terapii ma być usunięcie symptomów, a nie zmiana życia – to pracują właśnie nad tym. A terapeuta nie ocenia, czy to jest pożądany wzorzec funkcjonowania społecznego. Byłoby przesadą, gdyby chciał go nawracać.
 
Ojciec zawarłby taki kontrakt terapeutyczny? Akurat do Ojca jako do księdza nikt pewnie by z taką propozycją nie przyszedł, ale wyobraźmy sobie hipotetycznie, że ktoś taki jednak się znalazł. Może nie powiedziałby tego wprost, tak cynicznie, ale gdyby Ojciec się zorientował, że w zasadzie o to mu chodzi...
 
Gdyby przyszedł do mnie pacjent i powiedział wprost: “Odkąd mam kochankę, nie mogę spać – niech mi pan pomoże z problemami ze snem i w momencie, w którym one znikną, kończymy terapię” – chyba bym mu polecił innego terapeutę. Ale gdyby mi powiedział: “Cierpię na bezsenność, nie wiem, dlaczego tak się dzieje” – to by w ogóle nie było problemu. Musiałbym go zapytać, czy interesuje go tylko pozbycie się bezsenności, czy też chce lepiej siebie zrozumieć w relacjach, w jakich funkcjonuje w życiu. Zakładam przy tym coś, czego pacjent wcale nie musi brać pod uwagę, ale ja muszę, to znaczy mechanizmy nieświadomego funkcjonowania: to, że jeśli sobie uświadomi, iż nie chce żyć w takim konflikcie, spróbuje go rozwiązać.
 
W ten czy inny sposób, na przykład – zostawiając żonę.
 
Na przykład. Jako terapeuta muszę być gotowy na takie sytuacje – inaczej nie uprawiałbym terapii, tylko oddziaływanie duszpastersko-moralizujące, uprawnione w innej konwencji. Natomiast w terapii muszę przyjąć, że pacjent, którego leczę, wyznaje zupełnie inną filozofię życia niż ja. Tego, co on robi, w swoim życiu nie dopuszczam, ale próbuję mu pomóc zrozumieć, co on robi, a nie przekonać go. Gdyby natomiast te nasze filozofie życiowe radykalnie się rozchodziły, uczciwość zawodowa wymaga ode mnie, żebym raczej go skierował gdzieś indziej – właśnie dlatego, bym go nie zdradzał, nie wykorzystywał swojej przewagi w kontekście terapeutycznym do tego, żeby go traktować instrumentalnie. To byłaby zdrada wobec kodeksu etyki zawodu psychoterapeuty.
 
Pytam o to wszystko nie ze względu na etyczne dylematy księdza jako terapeuty. Chodzi mi o to, że – jak mi się wydaje – w potocznej perspektywie perspektywa problemu do rozwiązania wchodzi u wielu ludzi w miejsce perspektywy grzechu, winy. Jeżeli ktoś kieruje się zasadami, to nawet jeśli je łamie, przynajmniej je zna: ślubował wierność żonie – nie dopełnił tego. Oczywiście, może sobie to próbować jakoś racjonalizować, ale generalnie sprawa jest jasna: zdradził żonę. Perspektywa problemu jest natomiast wygodniejsza, daje więcej możliwości. Można odejść od żony, zrezygnować z kochanki, próbować jedno z drugim jakoś pogodzić, tak przedefiniować relację z żoną, żeby zaakceptowała kochankę i tak dalej. W tej perspektywie pojęcie zdrady robi się staromodne. Czy ono w ogóle jeszcze funkcjonuje?
 
Funkcjonuje, tym bardziej że większość obecnych związków jest definiowanych według miłości romantycznej, której pierwszym wrogiem jest zdrada, bo trudno być zakochanym w dwóch osobach na raz. Miłość romantyczna kończy się w momencie, w którym do zdrady dochodzi, bo kończy się fascynacja. W miłości dojrzałej zdrada oczywiście nie powinna mieć miejsca, ale jeśli się zdarza, to jest motorem do szukania pojednania i zrozumienia tego, co się stało, poprzez przyjęcie odpowiedzialności za swoje czyny i ograniczenia. Tego w miłości romantycznej nie ma.
 
Paradoksalnie, jeżeli człowiek jest świadomy, że nie chce tkwić w zdradzie, o wiele łatwiej jest mu się z niej wyspowiadać, niż nad nią pracować w terapii. Powiem: “Zdradziłem, postanawiam więcej tego nie zrobić”, ale już niekoniecznie: “Postanawiam zmienić to, co do zdrady doprowadziło”. Natomiast w terapii praca nad sobą jest o wiele bardziej wymagająca. Trzeba wziąć odpowiedzialność za poznanie siebie. Oczywiście, ktoś może próbować wykorzystać terapię do tego, żeby się uwolnić od związku. Ale funkcją terapeuty jest pomoc w zrozumieniu tego, a nie wybór życia za kogoś. To są ograniczenia terapeuty. Ksiądz ma większy wachlarz dyrektywnego oddziaływania z perspektywy wiary. Ale też i spowiedź można wykorzystać instrumentalnie – wyspowiadać się, powiedzieć, że się żałuje, i niczego w istocie nie zrobić.
 
Zobacz także
ks. Jarosław Czyżewski

Naprzeciwko Grobu Bożego jest dziedziniec, na którym znajduje się kamień nazywany omphalos (pępek). Według średniowiecznych kosmologów miało to być geograficzne i mistyczne centrum świata. Dla mnie Jerozolima jest miejscem spotkania. Z perspektywy wiary, to miejsce odkupienia człowieka. Tu Jezus uzdrowił niewidomego, tutaj ustanowił Eucharystię, tam objawił się uczniom po zmartwychwstaniu. Dlatego Ziemia Święta to Piąta Ewangelia przeżywana namacalnie. Życie tu zmienia spojrzenie na świat, na chrześcijaństwo.

 

Z o. Zacheuszem Drążkiem OFM rozmawia ks. Jarosław Czyżewski

 
ks. Jerzy Olszówka SDS
Umiarkowanie jest cnotą moralną, która pozwala opanować dążenie do przyjemności i zapewnia równowagę w używaniu dóbr stworzonych. Zapewnia panowanie woli nad popędami i utrzymuje pragnienia w granicach uczciwości. Osoba umiarkowana kieruje do dobra swoje pożądania zmysłowe, zachowuje zdrową dyskrecję i nie daje się uwieść...
 
ks. Marek Dziewiecki

Słyszymy nieraz stwierdzenie, że ktoś postępuje tak, jakby nie miał sumienia, jakby był człowiekiem bez sumienia. Wyrażenia tego typu używane są na oznaczenie sytuacji, w której człowiek nie kieruje się sumieniem lub nie wykształcił w sobie prawego sumienia, czyli kieruje się błędnym sumieniem. Gdy jakiś człowiek postępuje niesumiennie, to nie znaczy, że w ogóle nie ma on sumienia. Sumienie może być przez człowieka zagłuszone lub wypaczone ale nie może być wyeliminowane, gdyż należy ono do natury człowieka i wyraża jego świadomość moralną.

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS