logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Elżbieta Chowaniec
Wszystko za jeden uśmiech
eSPe
 


 
Czynienie dobra daje szczęście.
 
jaka to radość
pomagać
dźwigać
biec do chorego z wywieszonym językiem
własne swe serce nieść jak gorączkę
rozdawać
i wciąż się czuć
bezradnym
być niczym
by Pan Bóg mógł działać
wszystko jest wtedy
kiedy nic dla siebie
ks. Jan Twardowski
 
 Nie bardzo pamiętam, jak to się zaczęło. Namowa znajomej, czy też chęć zrobienia czegoś ze swoim wolnym czasem. Poszukiwanie jakiegoś nowego zajęcia, a może zwykła potrzeba zadośćuczynienia tym, co w jakimś stopniu mają gorzej ode mnie, a wielu takich jest…
 
Nie bardzo pamiętam, ale tak sobie myślę, że teraz to wcale nie jest ważne i w gruncie rzeczy nigdy nie było. Nie liczy się to, co mną pokierowało, bo gdzieś tam w głębi czuję, że Bóg maczał w tym swoje święte palce. Ważne jest to, jak wiele dzięki temu zyskałam. Pomimo wyrzeczeń, poświęconego czasu, walki samej z sobą, żeby się przełamać, przemóc, zdecydować na taki, czy inny krok.
 
***
 
Kiedyś doszłam do wniosku, że nie lubię, gdy ktoś na ulicy błaga mnie o parę groszy. Odarty, brudny, zaniedbany – zapewne ma gorzej niż ja, ale bardzo tego nie lubię. Za rogiem czai się następny i jeszcze jeden. Mówi, że głodny, a gdy odejdę zabije swój głód kilkoma łykami sfermentowanych owoców, a przy okazji, powoli zabije też siebie. Po co mam w tym uczestniczyć?
 
Odrzucają mnie twarze z przytwierdzonym, niechcianym uśmiechem. Usta, które wypowiadają kilka wyuczonych zdań i ręce, co potrząsają przed nosem puszką albo starają się za wszelką cenę sprzedać kartkę, krzyżówkę, kalendarz. Wszystko na zbożny cel…Czyżby? Wszędzie wymalowane dzieci – płaczące, zatroskane, błagające grymasem twarzy. Tylko Pan Bóg wie, ile w tym prawdy, a ile naciągania. Wiem przecież, jak wiele biedy na świecie, prawdziwie ubogich, porzuconych, zapomnianych istot bez nadziei, bez środków do życia. Wiem, ale nie zawsze ufam tym, którzy przemawiają w ich imieniu, którzy zasłaniają się ich dobrem.
 
Moje serce każdego dnia kruszy się coraz bardziej, ale ciągle nie potrafię, ot tak, dać komuś i odejść, zapomnieć, oczyścić ręce i uspokoić sumienie. Zbyt dużo we mnie niewiernego Tomasza – jeśli nie zobaczę, nie uwierzę, bo wcale nie chcę wierzyć. Pomagając muszę widzieć, że ta pomoc na coś się rzeczywiście przydaje; ofiarując kawałek siebie, swój wolny czas, chcę potwierdzenia, że to nie idzie na marne, że ma naprawdę jakiś sens.
 
***
 
Najpierw był dom dziecka. Jeden z tych, w których marzenia dzieci unoszą się wysoko w snach i obijają o sufity ciasnych, szarych pokoi, nie mając gdzie ulecieć ani do kogo. Postanowiłam. Wizyty raz w tygodniu, jeśli się przydarzy okazja – częściej, jeśli nie – rzadziej. Na początek nic nadzwyczajnego: wspólne odrabianie lekcji i cierpliwe zarabianie na bodaj okruch zaufania. Zabawy, wyjścia do parku, wycieczki, krótkie rozmowy od niechcenia i zwykłe trwanie, gdy ktoś w przypływie chwili ukazuje swoje wnętrze. Smutek, żal, nienawiść… zbyt wielkie uczucia, których nie oszczędziło im za wcześnie przerwane dziecięce życie. Wbrew pozorom więcej w tym porażek, niż sukcesów, bo ktoś się otworzył i nagle, nie wiedzieć czemu, całkowicie zamknął, zatrzasnął przede mną swe drzwi, więc wszystko od początku, choć zdawało się po prostu, że na darmo, że nie warto. Innym razem strach nie pozwala działać, więc walka z sobą i natrętne doszukiwanie się tego, co jest nie tak. Zaskarbione zaufanie jednego dziecka, a dziesięciorga – zupełnie nie. Wyszarpywanie sobie odrobiny wolnego czasu, bo się obiecało, a obietnica rzecz święta, szczególnie dla tych, których tyle razy zawiedli najbliżsi. Trudne decyzje, wybory, dylematy, co jest lepsze, co gorsze, na co jeszcze można pozwolić, a na co już nie. Bezradnie rozkładane po tysiąckroć ręce, zniechęcenie, łzy w oczach… Potem nagle zupełna odmiana, jeden najmniejszy gest, nawet zwykłe: „dziękuję” i wszystko znów staje się łatwiejsze, radosne i niesie z sobą ogromną porcję nadziei przynajmniej na najbliższą godzinę, może nawet na cały jeden dzień.
 
Potem nagle pojawiła się ona – mała, bezbronna istotka. Ktoś mógłby zapytać: „Po co ją Bóg stworzył?” Rzeczywiście trudno znaleźć w tym sens… Sama nic nie może zrobić. Nie chodzi, nie siedzi, z jej ust wydobywają się tylko nieartykułowane dźwięki. Do końca nie wiadomo, czy widzi i słyszy. A okazywanie uczuć?...
Nie mogę powiedzieć, że poszłam do niej bez najmniejszego drgnięcia serca. Nagle dopadła mnie fala wątpliwości: „cóż ja jej w ogóle mogę z siebie dać?”. Nigdy wcześniej nie spotkałam dziecka z ciężkim porażeniem mózgowym.
 
Zaczęło się. Spiesznie zdejmuję kurtkę i przyłączam się do pozostałych, choć jeszcze nie bardzo wiem, co mam robić. Póki co, przyglądam się tylko. Właściwie to nic trudnego – najprostsze ćwiczenia oddziałujące na poszczególne zmysły. Do Ani trzeba dotrzeć na każdy z możliwych sposobów – ktoś czyta głośno prosty opis do obrazka trzymanego przed jej oczyma („łyżka – łyżką jemy zupę, dom – w domu mieszkają ludzie”); w ciemnym pokoju uwrażliwia ją na bodziec światła; trzymając jej dłonie pomaga przekładać klocki z miejsca na miejsce; masuje niemal bezwładne ręce i nogi, by poczuła choć odrobinę ciepła, a do tego każdy stara się dołączyć do ćwiczenia imitującego ludzkie raczkowanie – ona sama nie jest w stanie się tego nauczyć.
 
Raz w tygodniu to w sam raz, by móc poświęcić trzy godziny, czasem więcej. Za każdym razem jest trochę inaczej, choć uporczywie te same ćwiczenia, a wszystko dla dobra Ani. Już bez obaw zabieram się do pracy, choć ciągle we mnie to dziwne poczucie, że ciężko doszukać się sensu. Jest dziś w świetnym humorze. Nie buntuje się, jak zazwyczaj, przy najmniejszym dotyku, reaguje na każdy bodziec, który do niej dociera przez brutalną barierę upośledzenia. Wsłuchuje się w nasze głosy, ogląda obrazki przesuwane jej przed oczyma, które zazwyczaj patrzą bez wyrazu, jakby były ślepe, poddaje się kolejnym ćwiczeniom i sama zdaje się ćwiczyć, wspomagana przez życzliwe dłonie i nagle uśmiecha się, naprawdę się uśmiecha! – to chyba najlepsza zapłata za poświęcony jej czas, wysiłek i lekką zadyszkę. Każdy to dostrzega. Więc jednak jest sens i chyba nie chodzi tylko o ten uśmiech. Przecież my wszyscy mamy niesamowitą okazję, żeby spotkać się ze sobą, zapoznać, porozmawiać, podzielić wrażeniami. Do tego rodzice Ani – jacyż oni otwarci, jak bardzo ufni, oddani córce, której nieba by uchylili i uchylają. A jej maleńka siostrzyczka ciekawie przygląda się wszelkim ćwiczeniom i też chce w nich uczestniczyć, też chce pomóc, sama na tym korzysta, możliwe, że najbardziej. Już wiem – niekiedy trzeba wielu trudów, trzeba przejść przez falę zwątpień, by poczuć radość z czynienia dobra.
 
***
 
Żadną sztuką jest dać „parę groszy” i odejść, bo gdzie tutaj radość, gdzie zadowolenie? Sztuką jest „biec do chorego z wywieszonym językiem, własne swe serce nieść jak gorączkę”, by poczuć, że działa Bóg, że mimo trudów, wyrzeczeń, zwątpień jest w tym sens. Wtedy dopiero możemy być szczęśliwi, wtedy dopiero.
 
Elżbieta Chowaniec
 
Zobacz także
ks. Marek Dziewiecki
Serce czyste to serce, które kocha. Poza miłością czystość serca, a w konsekwencji także czystość w zachowaniach i kontaktach międzyludzkich, nie jest ani możliwa, ani zrozumiała. Miłość najlepiej chroni czystość – skuteczniej niż zasady moralne, normy obyczajowe czy dobra wola człowieka. Miłość nie ma niczego do ukrycia. Miłość nie jest nigdy bezwstydna. Miłość najlepiej chroni przed myleniem zakochania czy pożądania z troską o drugiego człowieka.  
 
Amelia Pasternak
Była sobie mała dziewczynka. Miała może rok może troszeczkę więcej i bardzo chciała być już samodzielna. Wprawdzie chodzenie bez trzymania się ręki taty nie wychodziło jej najlepiej, ale co jakiś czas zapominała, że jeszcze nie umie sama sobie dobrze poradzić i wyrywała swoją dłoń z opiekuńczego uścisku ojca. Nie mijało wiele czasu i mała przewracała się...
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Zło spotykamy właściwie wszędzie. Rozmaite krzywdy wyrządzają nam zarówno najbliżsi, jak i zupełnie obcy. Proszących o pomoc podejrzewamy o niecne zamiary… Wszystko to bardzo naturalne i racjonalne! Kto z nas jednak sam nie jest marnotrawcą tego, co otrzymał? Kto z nas nie grzeszy pychą wiedzy o tym, co najlepsze dla drugiego człowieka w potrzebie? Kto pamięta, że aby nie stracić Boga, nie wolno stracić z oczu przede wszystkim ludzkiej krzywdy? 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS