I wygląd? Jak ci czterdziestoparolatkowie w trampkach i t-shirtach?
To akurat jest przejaw lęku i ucieczka od kryzysu, udawanie, że wszystko jest po staremu i że panujemy nad sytuacją. Mamy w tym względzie dobrze rozwinięte mechanizmy obrony. Niektórzy ludzie nie chcą się konfrontować ze swoimi niepokojami i uciekają do czasu, kiedy mieli dwadzieścia pięć lat i wiedzieli, kim są. Tamto było znane i oswojone. Natomiast przyszłość jest nieznana. Stąd te samochody wyścigowe, gadżety i stylizacje na nastolatków. Znów jesteśmy piękni i młodzi. Tyle że to udawanie ma katastrofalne skutki dla naszej psychiki. Kończy się nerwicą albo depresją.
Jak więc ten kryzys wygląda?
Jeżeli myśleć o człowieku w kontekście przeciwieństw: introwertyk – ekstrawertyk, logicznie myślący – bardziej refleksyjny, to ze swoją osobowością umiejscawiamy się gdzieś na ich przecięciu. Do połowy życia działa to najczęściej jednostronnie – wiem, jaki jestem, wiem, czego chcę. Ale w okolicach środka życia zaczyna się do nas dobijać nasze przeciwieństwo, które też w nas tkwi. Ktoś, kto do tej pory był typem analityka, wzorem logicznego myślenia, nagle zaczyna odczuwać potrzebę tworzenia czegoś abstrakcyjnego, działania dla ludzi. Albo jeśli był biznesmenem, menedżerem firmy, to teraz marzy mu się podróż dookoła świata, najlepiej autostopem – wcale nie all inclusive, raczej zaplanowana samodzielnie, z nutką niewiadomej.
Kryzys bowiem uruchamia w nas powrót do pasji, które zarzuciliśmy w przeszłości, o realizacji których marzyliśmy albo na które nigdy nie było czasu. Myślę o inspiracjach artystycznych, takich jak muzyka, malowanie czy taniec. Ale także zmianach w życiu zawodowym, w którym co prawda nadal chcemy być aktywni, ale nagle staje się ważny także sens i autentyczne zaangażowanie w to, w co inwestujemy tyle czasu i energii, czyli własne życie.
Czy ten potencjał, o którym mówimy, był przez nas niewykorzystywany świadomie?
To nie jest kwestia woli. Raczej tego, że do mniej więcej czterdziestego roku życia żyjemy naprawdę bardzo na zewnątrz, posługujemy się głównie logiczną świadomością, troszczymy się o „ja” społeczne, mało zaglądając w nas samych. A potem to, co stłumione, samo do nas przychodzi. Do tej pory chowaliśmy to, kierując się wymogami otoczenia, takiej czy innej roli społecznej, aż nagle pojawia się możliwość powiedzenia: w porządku, skoro to, co najważniejsze, zostało wykonane, teraz mogę zrealizować to, o co mi tak naprawdę chodzi.
Kiedy w takim razie możemy myśleć o tym, co przeżywamy, jako o kryzysie?
Symptomów może być wiele, mogą występować w różnych konfiguracjach i natężeniu. Najbardziej typowe jest poczucie wypalenia zawodowego. Mam zawód, robię to, co lubię, a jednak czuję się nie na miejscu. Po drugie, mogą to być pytania o sens tego, co jeszcze niedawno było oczywiste, mojego miejsca w życiu, tego, z kim i co robię. To może być także spadek energii życiowej. Czujemy, że mniej możemy zrobić, że mniej nam się chce. To może być także nieskonkretyzowany niepokój objawiający się nagłymi zrywami emocjonalnymi. Czasem impulsem pchającym nas w kierunku zmian jest jakieś dramatyczne wydarzenie, np. śmierć rodziców albo choroba, która może prowadzić do utraty życia.
Mało rzeczy może nam wtedy pomóc. Zawodne jest nasze wszechstronne wykształcenie, nasza wiedza i dotychczasowe osiągnięcia. To dobrze widać na przykładzie systemu wartości, który w czasie kryzysu często staje się bezwzględny. Do tej pory byliśmy w stanie pójść na kompromis, a nagle któregoś dnia mówimy – nie mogę tak dalej.