logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dariusz Piórkowski SJ
Wypuścić siebie z rąk
Mateusz.pl
 


Dwa rodzaje umierania

“Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24).
 
Umieranie nikomu nie kojarzy się z czymś przyjemnym. Oprócz zderzenia z wielką niewiadomą, oznacza zupełną utratę kontroli nad życiem w całej jego rozciągłości. Pismo Święte mówi o co najmniej trzech rodzajach śmierci. Pierwszy typ to śmierć fizyczna, najbardziej oczywista, bo dostrzegalna zmysłami i nieunikniona. Serce ustaje, mózg odmawia posłuszeństwa. Śmiercią nazywa się również brak moralnych owoców, a życiem ich obfitość. W końcu istnieje śmierć, bez której niemożliwy jest żaden rozwój. Paradoks myślenia biblijnego polega na tym, że jedna śmierć niszczy, a druga buduje. Jedna jest wrogiem człowieka, a druga jego przyjacielem. Dlatego św. Paweł pisze o umarłych za życia i umierających dla pomnożenia życia. W obu przypadkach chodzi o niezwykle sugestywne przenośnie. W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi o “przyjaznym” obliczu śmierci, która przynosi plon.
 
Każdy człowiek bezdyskusyjnie zgodziłby się ze zdroworozsądkową obserwacją Chrystusa, iż nie będzie czego zbierać podczas żniw, jeśli ziarno nie zostanie wsiane i nie zmieni swojej postaci. Chociaż bardzo małe i niepozorne, ma w sobie ogromny potencjał. W odpowiednich warunkach daje początek kilkudziesięciu nowym ziarnom. Tę prawidłowość Jezus przenosi na życie człowieka. Każdy z nas jest ziarnem wyposażonym w ukryte i uśpione możliwości. I dlatego naszego istnienia na ziemi nie można sprowadzić do zwykłego, fizycznego życia, chociaż i ono samo w sobie jest wartością. Nasz wewnętrzny dynamizm ukierunkowany jest na przynoszenie owoców, pod warunkiem, że obumrzemy. I tutaj zaczynają się kłopoty. Jak rozumieć obumarcie? Jakie owoce powinniśmy wydawać? Oto kilka przykładów.
 
Małżeństwo staje na rozdrożu. Grozi mu rozpad. Potrzebna jest pomoc z zewnątrz, by poradzić sobie z trudnościami. Ale duma nie pozwala na to, aby poprosić o wsparcie. Ktoś bliski mówi swemu przyjacielowi, że za dużo czasu spędza przed telewizorem lub w internecie, zaniedbując przy okazji swoją rodzinę. Ale on ciągle zaprzecza, wynajdując najprzeróżniejsze wymówki, mimo ewidentnych oznak uzależnienia. Obumarcie to porzucenie naszej hardości i samowystarczalności.
 
Kiedyś przyszedł do mnie mężczyzna, żaląc się, że dokucza mu zmęczenie. Dziwił się, że w ciągu tygodnia brakuje mu sił. Okazało się, że pracował dużo, kontrolując i tłumiąc inne swoje potrzeby: seksualność, pragnienie intymności, akceptacji, bliskości drugiego człowieka. Oczywiście, ciało i psychika nie dawały się oszukiwać zbyt długo. Napięcie seksualne pojawiało się w najmniej spodziewanym momencie, które trzeba było jak najszybciej rozładować. I tak koło się zamykało. W trakcie rozmowy wyszło szydło z worka. Otóż ów mężczyzna chciał, a nawet żądał tego, aby wszystko w jego życiu było poukładane, to znaczy, aby odzywające się potrzeby, braki i lęki po prostu znikły i nie przeszkadzały mu w pracy. Ciało, potrzeby psychiczne, i duchowe powinny tańczyć w rytm muzyki, którą on zagra. Wyobrażał sobie, że idealny mężczyzna przejmuje pełną kontrolę, nawet nad tym, co nota bene nie daje się podporządkować. Z reguły dławienie i tłamszenie ludzkich potrzeb powoduje, że obracają się one przeciwko nam. Obumarcie to czasem przyznanie się do tego, że jesteśmy ludźmi mającymi potrzeby, że są w nas siły, nad którymi nie zapanujemy i musimy je uszanować.

Ukrywanie słabości, samotności lub zagubienia
 
Wewnątrz nas drzemie jakiś rodzaj mechanizmu, który powstrzymuje nas przed ukazaniem innym oznak słabości, samotności lub zagubienia. Bycie w potrzebie wydaje się upokarzające. Uważamy to za rzecz wstydliwą. Chcemy się zaprezentować od jak najlepszej strony, albo po prostu zachowujemy twarz pokerzysty. Amerykanie mawiają, że bez względu na to, jak się czujesz, zawsze trzeba być “cool” lub “fine”. Pytanie “Jak leci?” służy w Stanach za zamiennik naszego “dzień dobry”. Jednakże jeśli odpowiesz “niezbyt dobrze” na twarzy wielu pytających pojawi się konsternacja, co prowadzi do rychłej zmiany tematu rozmowy.
 
Św. Augustyn głosił w jednym z kazań, iż “ludziom przydałby się czasem dzień wolny od życia”. To zdanie bardzo mi się podoba. Można je różnie interpretować. Przede wszystkim zawiera potoczną obserwację, że życie bywa trudne. Nieraz przypomina orkę na ugorze. Zmagamy się z trudnościami i wyzwaniami, ze zmęczeniem, z ciągle powracającymi demonami z przeszłości. Nic dziwnego – jak zauważył Roland Rollheiser, że nawet zmarłym wypraszamy “wieczny odpoczynek”. Augustyn, patrząc z miłosierdziem na człowieka, życzy mu po prostu wytchnienia. Z drugiej strony w zdaniu tym ukrywa się zachęta do nabrania dystansu wobec życia, który pomaga odkryć jego wielobarwność.
 
Wziąć wolne od życia to dopuścić do siebie więcej poczucia humoru. Nie wszystko jest śmiertelnie poważne, ciężkie i pełne znoju. Śmiech, rozrywka, zabawa pomagają nam zrelatywizować dostojeństwo życia, jakkolwiek nie po to, by rzucić się w ramiona iluzji. Urlop to nie zwolnienie z pracy. Po kilku tygodniach znowu do niej wracamy. Są ludzie, którzy nawet podczas wypoczynku ciągle myślą o pracy. Dzwonią, mailują, obmyślają strategię, zamartwiają się tym, co będzie, analizują, co im nie wyszło. Głowa puchnie im od roboty i kłopotów. Wracają do domu, nie czując w ogóle, że byli na urlopie. Są ludzie, którzy nie potrafią się śmiać z samych siebie. Ciągle tworzą wokół siebie aurę napuszenia i przybierają grobową minę. Obumarcie może więc oznaczać chwilową rezygnację z powagi życia.
 
Każdy z nas posiada obszary osobowości, które muszą obumrzeć. One nas blokują. Zapytajmy się szczerze, do jakich rzeczy, wyobrażeń, uczuć, idei zanadto się przykleiliśmy, trzymając się ich jak kot pazurami? Obumarcie jest niepewne. Nie wiadomo, co się wydarzy po tego rodzaju “śmierci”. Co się stanie, jeśli skonfliktowani małżonkowie odsłonią się wobec innych? Czy nie wyjdą na głupców i nieudaczników? Czy wypada, aby dorosły i aktywny człowiek uznał w sobie odzywające się potrzeby ciepła, intymności, akceptacji, których nie można lekceważyć w nieskończoność? Jak przyznać się do bycia podatnym na zranienie? Czy “luksus” zabawy, śmiechu, wypoczynku nie zrujnuje dorobku, budowanego pieczołowicie przez długie lata?

Wypuszczanie siebie ze swoich rąk
 
Obumieranie to powolne wypuszczanie siebie ze swoich rąk. Czasem grunt musi się nam usunąć pod nogami, czasem musimy wylądować na ruchomych piaskach, tracąc resztki pewności, na której opieramy życie. Takie doświadczenia są bolesne, pełne agonii i odzierania. Ale tylko z początku. Zazwyczaj koncentrujemy się w nich tylko na negatywnej stronie ogołocenia, bo ona najbardziej nam dopieka. Zapominamy, że powierzenie siebie z zaufaniem w ręce Boga i innych ludzi, prowadzi do rozkwitu naszego życia.
 
Ktoś zauważył kiedyś intrygującą różnicę między śmiercią Sokratesa, a Jezusa. Grecki filozof, skazany na śmierć przez Ateńczyków, odmówił ucieczki z więzienia, wypił truciznę i odszedł ze spokojem. Chrystus wobec niego wyszedł na “słabeusza”. Miał w sobie niewiele z filozoficznego błogostanu. Nie zachował zimnej krwi. Przeciwnie, z głośnym wołaniem zanosił prośby do Ojca, aby Go uchronił od śmierci (Por. Hbr 5, 7). Oczekiwał wsparcia najbliższych przyjaciół. Bał się odejścia i cierpienia. Sokrates nigdy nie płakał nad Atenami, ani nad przyjaciółmi, którzy go zdradzili. Jezus bolał na Jerozolimą, doznał głębokiego wzruszenia z powodu zdrady uczniów. I właśnie ta “słabość” Chrystusa, to obumarcie na oczach wszystkich, wydało tak niesamowite owoce.
 
 
Dariusz Piórkowski SJ 
mateusz.pl