logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Mirosław Sośnicki
Wzgórze Pana Boga
Wydawnictwo MTM
 


ISBN 83-920077-0-0
format A5, 208 stron

Wydawnictwo MTM
58-321 Jugowice
ul.Górna 42 A
tel (074) 8453163
www.WydawnictwoMTM.com
e-mail: MTM@WydawnictwoMTM.com


 

część 40

– Dzieło boże – powtarzał Jacek po raz któryś z rzędu, kiedy to ni z tego, ni z owego wyłączono prąd. – Zawsze wszystko idzie jak po grudzie, kiedy pracuję dla Boga.    
„Dzieło boże” – pisała w swoim liście Jadwiga, usprawiedliwiając się, że w ostatniej chwili przesyła artykuł. Dlatego w ostatniej chwili, ponieważ naświetliła sobie oczy. Była krótko na słońcu, ale to wystarczyło.
Kiedy tylko coś nie wychodziło, człowiek słyszał: „dzieło boże”. Sam jakoś bał się mówić w ten sposób. Co prawda patrzył ze zgrozą, jak wszystko się wali i pali. Najpierw trzeba było ściągnąć z drogi samochód Jacka, który, nie wiadomo dlaczego, odmówił posłuszeństwa. Następnie wysiadła stacja dysków, a po chwili zastrajkowała drukarka. Później na kilka godzin wyłączono prąd, mieli więc przymusowy przestój. Jeszcze później przestała działać poczta elektroniczna, którą miał nadejść artykuł Doroty. Pracowali prawie trzy dni i trzy noce z minimalnymi przerwami na sen. W końcu wszystko poskładali. Zawieźli dysk do drukarni i poszli spać.
Po dwóch dniach było pismo. Sześćdziesiąt cztery strony z kolorową okładką. Jacek nie krył wzruszenia, a człowiek  mało się nie popłakał.
Wziął dwa egzemplarze i poszedł z nimi do kościoła. Położył je pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
– Matko Boska, przyniosłem Ci dwa egzemplarze pisma. Jeden dla Ciebie, drugi dla Jezusa. Mam nadzieję, że Ci się to pismo spodoba. Jest w nim kilka świadectw, jest kilka artykułów o modlitwie, o Biblii, o działaniu Ducha Świętego. Proszę Cię, Matko Boska, miej to pismo w opiece.
Po wyjściu z kościoła wsiadł w samochód i pojechał z egzemplarzami pisma do swego proboszcza. Kilka miesięcy temu proboszcz delikatnie odwodził go od zamiaru wydawania pisma. Człowiek był jednak w takim stanie, że gdyby nawet proboszcz walił go pałką po głowie – nic by nie wskórał.

Proboszcz, który sam siebie uważał za szalonego, nazwał go szalonym. W jego ustach to był chyba największy komplement. Często publicznie powtarzał, że Bóg, Matka Boska szaleńcom sprzyjają. „Szaleńcom – w dobrym tego słowa znaczeniu” – dodawał zawsze proboszcz. Człowiek był pewny, że z nich dwóch o wiele większym szaleńcem jest proboszcz. Tuż przed stanem wojennym rozpoczął budowę kościoła. I to jakiego! Ogromnego! Kościoła, który krył w sobie drugi mały kościół, przeznaczony na nabożeństwa tygodniowe. Od kilku lat nabożeństwa odbywają się już w dużym kościele. Aby wykończyć kościół, zostało jeszcze kilka lat pracy. Budowa kosztowała proboszcza dwa zawały i kilka operacji serca. Jednak się nie poddawał. Trwał na posterunku.
Teraz należało tylko dotrzeć do kardynała i uzyskać imprimatur. Na dwa miesiące przed ukazaniem się pisma człowiek wysłał list do kurii z prośbą o imprimatur. Kuria milczała. Człowiek kilkakrotnie dzwonił i nie otrzymał żadnej konkretnej odpowiedzi. Teraz, gdy pismo już istniało, należało złożyć wizytę kardynałowi, pokazać pierwszy numer z prośbą o błogosławieństwo.
Po powrocie do pracy poprosił panią Miecię, aby spróbowała umówić spotkanie z kardynałem. Gdyby były jakieś kłopoty, to zawsze można poprosić o pomoc posła Adamskiego.

Po chwili pani Miecia weszła do gabinetu i powiedziała, że kardynał przyjmuje we wtorki, środy i czwartki. Nie można się umówić na konkretną godzinę. Zaczyna przyjmować o dziewiątej i przyjmuje, dopóki są ludzie w poczekalni.
– Dobrze, pojadę w najbliższy wtorek. Proszę zapakować kilka egzemplarzy pisma oraz kserokopię listów, które wysłaliśmy do kurii.
Jadąc do kardynała, człowiek przygotowywał się do rozmowy. Obiecał sobie, że niczego nie będzie koloryzował, retuszował. Będzie mówił prawdę i tylko prawdę. Najchętniej opowiedziałby o tym, jak w niedzielę sprzedawał pismo w kościele. Na wszystkich mszach. Od rana do wieczora. Teraz odkryli, jak ważne jest to, że mieszkają blisko kościoła. Wychodzili z domu kilka minut przed zakończeniem nabożeństwa. Wchodzili do kościoła po cichu, w chwili, kiedy odczytywano ogłoszenia parafialne, w których była informacja, że jest do nabycia nowy miesięcznik o tematyce religijnej.

Ludzie po mszy podchodzili do Elżbiety, podchodzili do człowieka i kupowali pismo. Najchętniej od Pauliny. Paulina po prostu nie chciała zostać w domu. Tłumaczyli, że wychodzą tylko na trochę, a ona w tym czasie poogląda bajki. Nie chciała bajek. Chciała robić to, co oni. Stawała przed człowiekiem, trzymając koszyczek z pismami. Każdemu, kto kupił, dziękowała i uśmiechała się miło.
Wieczorem kilka osób zadzwoniło i pochwaliło pismo. Większość opinii była dobra, czasami bardzo dobra. To powinien powiedzieć kardynałowi.
W poczekalni siedziało kilku księży. Człowiek usiadł i zastanawiał się, jak się tytułuje  kardynała: eminencjo czy też ekscelencjo? Chciał spytać jednego z siedzących księży, ale się wstydził. W końcu pomyślał, że to bez znaczenia. Bóg jest ważniejszy niż tytuł, a on chce przecież działać na chwałę Boga.
Kardynał na wstępie powiedział, że należy mówić głośno. Głośno, ponieważ trochę niedosłyszy.

Człowiek wręczył kardynałowi kilka egzemplarzy pisma, położył obok kserokopie listów wysyłanych do kurii i zaczął mówić:
– Przyjechałem prosić jego eminencję o imprimatur. Kilka dni temu wyszedł z drukarni pierwszy numer pisma poświęconego modlitwie i świadectwom.
– Kto wydaje to pismo?
– Moja firma.
– Dlaczego?
Człowiek nabrał powietrza i powiedział:
– Mam prawie pięćdziesiąt lat. Nie tak dawno ponownie wstąpiłem na ścieżkę Kościoła. Chcę działać na chwałę Boga. Modliłem się, aby Bóg powiedział mi, co mam robić, i po kilku miesiącach dojrzałem do tego, żeby zacząć wydawać pismo.
Kardynał otworzył jeden z egzemplarzy. Spojrzał na stronę, na której widniał skład redakcji, i zapytał:
– A ta pani Barbara to kto?
– Przez kilka lat była liderką Odnowy w Duchu Świętym. Ma dar modlitwy. Asystuje czasami podczas egzorcyzmów.
– A kto to jest ksiądz Kowalik?
– Jeden z najlepszych biblistów w Polsce.
– A ojciec Mirosław?
– Karmelita bosy. Opiekuje się świeckim Karmelem. Ja należę do świeckiego Karmelu
Człowiek chciał powiedzieć kardynałowi, że gdy upewnił się, że jest gotowy do wydawania pisma, poprosił ojca Mirosława o spotkanie. Powiedział ojcu o piśmie, poprosił także o duchowe przewodnictwo. To było ważne. Nosił się z tym od kilku miesięcy. Wstąpił do Karmelu po to, aby być bliżej Boga. Teraz trzeba było wykonać następny krok i poprosić o duchowe przewodnictwo. Ojciec Mirosław się zgodził. Zgodził się także na współredagowanie pisma. Człowiek nie zdążył jednak powiedzieć kardynałowi, kim jest dla niego ojciec Mirosław. Kardynał  bowiem pytał dalej.
– A pani Dorota?
– Dziennikarka z KAI. Bardzo pięknie zaczęła tutaj cykl poświęcony ośmiu błogosławieństwom.
Kardynał zamyślił się.
– Moje intencje są szczere. Nie chcę popełnić błędu. Dlatego proszę o imprimatur.
– Ja pana nie znam – powiedział kardynał. – Tu powinien być list od proboszcza, ale nawet gdy on będzie, to i tak się nie zgodzę. Ja nawet nie mam urzędnika, który miałby czas to czytać.
– Nie cieszy się eminencja, że grupa ludzi chce służyć Kościołowi? Ponosimy całe ryzyko.
– Kościół to nie stragan. Pan może wydawać to pismo poza Kościołem
– Proszę o to, aby nadać pismu status pisma katolickiego. Wysłałem dwa listy w tej sprawie jeszcze przed wydaniem pierwszego numeru. Nie otrzymałem odpowiedzi. Gdybym wiedział, że potrzebne jest pismo od proboszcza, tobym je przywiózł.
– Nie dostałem żadnych listów. Jeżeli pan należy do Karmelu, to niech karmelici dadzą imprimatur. Oni mogą to zrobić. Dziękuję – powiedział kardynał i podniósł się.
– Proszę o błogosławieństwo. Tak dużo pracy nas to kosztowało
– Nie – powiedział twardo kardynał i dał znak, że rozmowa jest skończona.
Człowiek zamknął za sobą drzwi. Szedł ze spuszczoną głową. Jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Spacerował wokół katedry. Usiadł na ławce. Wystawił twarz do słońca.

Dlaczego? – pytał sam siebie. Kilka miesięcy wytężonej pracy. Dziesiątki rozmów. Udało się zebrać grupę dobrych autorów. Nikt nie pyta się o honoraria. Chcą pracować dla dobra Kościoła. Jacek ma długi, a mimo to podjął wyzwanie. Przecież ci ludzie dają cząstkę swojego życia. Ofiarowali ją Bogu. Ja się boję mówić, ale oni mówią, że to dzieło boże. Coś musiałem chyba schrzanić. Może coś złego powiedziałem. Ale nawet gdyby tak było, to przecież liczą się intencje, liczy się pismo. Gdybym był kardynałem, gdyby ktoś przyszedł do mnie i powiedział, że chce działać na chwałę Boga, tobym go uściskał, wycałował i pomógł. Ale ja nie jestem kardynałem. Może on mnie wziął za jakąś nawiedzoną osobę? Może ja się zachowywałem jak ostatni głupek, a o tym nie wiem? A może za mało było we mnie zdecydowania? Może trzeba było się tam przykuć do kaloryfera i powiedzieć, że nie wyjdę, dopóki nie dostanę imprimatur? A jeżeli nie przykuć, to przynajmniej siedzieć w poczekalni? Dzień i noc. I nic nie jeść. Niech kardynał widzi, że zależy mi na piśmie. A może trzeba było pójść do proboszcza? Przecież proboszcz mnie lubi. Dostałbym list polecający i nie byłoby problemu.
Człowiek czuł się osamotniony, rozgoryczony. Czuł, że Bóg go opuścił. Nawet nie miał siły, aby pójść do katedry i się pomodlić. Nie miał też siły wsiąść do samochodu. Siedział na ławce i czekał, aż pojawi się w nim chęć do życia.


Zobacz także
ks. Adam Bajorski
Kiedy uświadamiamy sobie swoją nienajlepszą "kondycję", wtedy pytamy się siebie i innych: czy naprawdę musimy być na zawsze upokorzeni? Odpowiedź jest jedna. Nie musimy. Bo w historii był taki moment, który zmienił bieg wydarzeń. Oto Bóg Ojciec, widząc swoje upokorzone dzieci, będące w potrzebie, posłał swojego ukochanego, jednorodzonego Syna, aby Ten zbawił świat. Wraz z Synem posłał swojego Ducha, aby Ten przypomniał i nauczył całe generacje, także i naszą, że jest dla nas nadzieja...
 
o. Mateusz Hinc OFMCap
Coraz częściej możemy przeczytać o tzw. singlach czyli osobach, które wybierają życie samotne. I, co ciekawe, dokonują takiego wyboru dlatego, że – jak same twierdzą – czują się z nim dobrze. Ale można usłyszeć też prawdę, że jest im z tym po prostu wygodniej. Jakby nie patrzeć, to prawda. Jeśli jest się samemu, można troszczyć się tylko o siebie, nie trzeba brać na siebie żadnej poważniejszej odpowiedzialności za drugą osobę czy też za dziecko. A to jest niezwykle wygodne. Można się też „poświęcić” karierze, czyli tak naprawdę znów sobie... 
 
Elżbieta Chowaniec
Kiedyś doszłam do wniosku, że nie lubię, gdy ktoś na ulicy błaga mnie o parę groszy. Odarty, brudny, zaniedbany – zapewne ma gorzej niż ja, ale bardzo tego nie lubię. Za rogiem czai się następny i jeszcze jeden. Mówi, że głodny, a gdy odejdę zabije swój głód kilkoma łykami sfermentowanych owoców, a przy okazji, powoli zabije też siebie. Po co mam w tym uczestniczyć? Odrzucają mnie twarze z przytwierdzonym, niechcianym uśmiechem. Usta, które wypowiadają kilka wyuczonych zdań i ręce, co potrząsają przed nosem puszką...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS