Czy zastanawialiśmy się kiedyś, do jakiego życia wzywa nas Jezus? Po co On sam przyszedł na świat? W pierwszym odruchu odpowiadamy, że po to, aby nas zbawić, odkupić. To prawda. Przyszedł, by "dać świadectwo prawdzie". Jej poznawanie - jak stwierdził - ma wyzwalającą moc. Jezus przyszedł też po to, "aby dać swoim owcom życie i aby miały je w obfitości". Dodajmy jeszcze do tego przypowieść zachęcającą do rozwijania talentów, z której wynika, że osoby gnuśne, bierne i bojące się życia w oczach Bożych uznania nie zyskują…
Wspólnym mianownikiem dla skrajnych klerykałów, antyklerykałów, postklerykałów, postantyklerykałów i post-post-jednych, drugich i trzecich jest zawężenie horyzontu ludzkiego życia do doczesności. Oczywiście, chcąc jaśniej przedstawić tę kwestię, przerysowuję. W poezji, w ogóle w sztuce, taki zabieg nie powinien dziwić. Kogo zatem należy się bać? Mówiąc najkrócej, siebie samego. Trzeba się bać, żeby nie być duchem, jak mówi poetka. A jeśli już się tak przeduchowimy, to znaczy po sklerykalizowaniu oderwiemy od ziemskiego padołu, dobrze będzie, jeśli ktoś sprawi, że znowu zaczniemy „wywoływać żywych”.