DRUKUJ
 
Bartłomiej Dobroczyński
To przeklęte ciało
List
 


Ale chrześcijaństwo nie zaczyna się od Ojców Pustyni.
 
Świadomie nie wspomniałem o Biblii. Co ciekawe, ani w Starym, ani w Nowym Testamencie nie znajdziemy tak skrajnego, jak w filozofii platońskiej, przeciwstawienia duszy i ciała. Dusza w wyobrażeniu Żydów była prawie tak samo cielesna, jak ciało. Nie widziano nic zdrożnego w przyjemnościach typowo cielesnych. Jezus, jak przekazują Ewangeliści, uczestniczył w zabawach i ucztach. Pieśń nad Pieśniami ukazuje także piękno miłości zmysłowej. Można oczywiście powiedzieć, że św. Paweł postrzegał kwestie związane z seksem bardzo powściągliwe, że prorocy Starego Testamentu potępiali prostytucję sakralną, ale - podsumowując - Biblia w porównaniu z tym, co mówił Platon czy Augustyn, wydaje się niezwykle przychylna ciału.
 
Dopiero w średniowieczu nabrano przekonania, że po ciele niczego dobrego nie można się spodziewać. Zaczęto je postrzegać jako źródło pokus i nieokiełznanych żądz. W następnych epokach było jeszcze gorzej. Pojawili się protestanci, którzy osiągnęli wyżyny w nieufności wobec wszystkiego, co kojarzyło się z ciałem. Zwłaszcza wyznawcy kalwinizmu mieli bardzo restrykcyjną etykę seksualną. Ci pionierzy kapitalizmu postrzegali seks jako potencjalne zagrożenie dobrobytu. Fizyczna bliskość kojarzyła im się ze zbędnym rozpraszaniem energii, równie bezcelowym, jak wyrzucanie pieniędzy w błoto. Chyba z tej przezorności wynikała ich niesłychana skrupulatność w zakrywaniu każdego centymetra ciała. Po co narażać się na niepotrzebne straty.
 
Podobną gorliwością wykazywali się protestanccy misjonarze. Można by - tylko nieco ironizując - powiedzieć, iż stałymi elementami ich zestawu misyjnego była Biblia, majtki i biustonosze. Każdy napotkany Papuas czy Indianin w Amazonii musiał najpierw zgrzebnie się odziać, zanim usłyszał Dobrą Nowinę. Ukrycie wstydliwych miejsc było pierwszym etapem ewangelizacji.
Nieufność wobec ciała przetrwała do dziś - także i w naszej kulturze, szczególnie wśród ludzi starszych. Moja mama zaraz reaguje, gdy w jej ulubionym serialu pojawi się nazbyt wydekoltowana aktorka: „Jak ona może! - mówi - Przecież tak się nie ubiera cywilizowana kobieta".
 
Zatem wszystkiemu winni są Platon i św. Augustyn?
 
Wszystkie wielkie kultury, nie tylko Europejczycy, zawsze starały się jakoś odróżnić od natury: Majowie inkrustowali zęby, kobiety w Etiopii wkładają w przebitą dolną wargę drewniany krążek. Ale tylko w kulturze europejskiej te zapędy osiągnęły stopień graniczący z obłędem. Człowiek Zachodu przypomina chłopa ze słynnej piosenki Włodzimierza Grześkowiaka, tego, co „żywemu nie przepuści". Natura wzbudza w nim coś takiego, co natychmiast każe mu ją poprawiać: rzeki uregulować, drzewa przyciąć, trawę skosić, zwierzęta hodować i poddawać selekcji. Japończycy, Chińczycy, jak i inne kultury zostawiały naturze wolność, natomiast na Zachodzie wymyślono naukę, dziedzinę, która ma pozwolić podporządkować naturę aż do ostatniego atomu. Ciało, będąc częścią natury, musi być, w myśl tej filozofii, również poddane kontroli. Asceza, sport, manipulacje ludzkimi genami, klonowanie, a nawet anoreksja są w pewnej mierze przejawem tej samej chęci panowania.
 
Można zatem postawić znak równości między poszczącym ascetą i anorektykiem?
 
Mają odmienną motywację, ale metoda, która ma im pomóc osiągnąć cel, jest ta sama. Obaj chcą nauczyć swoje ciało uległości i aby tego dokonać, gotowi są na wszystko. Zmienił się kontekst kulturowy, ludzie mają dziś inne pragnienia, inne cele, ale nienawiść do ciała nadal pozostaje fundamentalną cechą zachodniego świata.
 
To, co Pan mówi, wydaje się przeczyć tezie, że żyjemy w czasach kultu ciała.
 
Czy ktoś, kto wyniszcza swój organizm rygorystyczną dietą, czyni to z troski o ciało? Z całą pewnością nie. Podobnie w przypadku wszelkich zabiegów kosmetycznych. Coś, co się wdzięcznie nazywa peelingiem, polega w rzeczywistości na zdzieraniu naskórka do krwi. Podczas operacji plastycznych rurą podobną do tych ze stacji benzynowych wysysa się nadmiar tłuszczu z brzucha, ud, bioder, a specjalnymi gwoździami naciąga skórę na twarzy niczym malarze płótno na blejtramie. I to miałby być jakiś przejaw kultu ciała? Absurdalne przypuszczenie. Jeżeli już trzymać się terminologii „kultowej", to powinniśmy raczej mówić o kulcie wyglądu. Dla współczesnego człowieka ważne jest, czy jego ciało odpowiada pewnym zewnętrznym standardom. Jeżeli od nich odstaje - a odstaje niemal zawsze - to „musi" poprawić co tylko się da: nadaje inny kształt podbródkowi, podnosi biust, idzie na siłownię, odwiedza gabinet kosmetyczny. Tak naprawdę w tej postawie ukryty jest gnostycki brak jakiegokolwiek poczucia związku, jedności z ciałem. Ono jest dodatkiem, materiałem, którym można i trzeba dowolnie manipulować.
 
 
strona: 1 2 3 4 5