DRUKUJ
 
ks. Grzegorz Strzelczyk
Szczęście Jezusa
Pastores
 


Namaszczenie
 
O ile Ewangelie sporo miejsca poświęcają relacji Jezusa do Ojca, o tyle dość powściągliwe są w opisywaniu Jego związku z Duchem Świętym. Wydaje się tu dominować perspektywa funkcjonalna: Jezus działa w mocy Ducha, zaś po odejściu do Ojca Duch będzie kontynuował Chrystusowe dzieło poprzez misję Kościoła. Taką optykę zdaje się wzmacniać jedna z kluczowych dla zrozumienia tożsamości Jezusa scen – odczytanie fragmentu Izajasza w synagodze w Nazarecie (zob. Łk 4,16-21), kiedy to do siebie odnosi On słowa: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana”.
 
Jeśli jednak pamiętamy, że swoje szczęście Jezus odnajdywał w pełnieniu woli Ojca, to rola Ducha ujawni tutaj swoje kluczowe znaczenie. Realizacja bowiem misji, spełnienie wyznaczonego przez Ojca zadania (a może nawet zrozumienie, na czym ono polega!) nie byłoby możliwe bez mocy Ducha. W pewnym sensie można zatem powiedzieć, że to Duch Święty jest „sprawcą” szczęścia Jezusa. I przynajmniej jeden tekst z Łukaszowej Ewangelii pozwala się domyślać, że owa „sprawczość” nie ograniczała się do momentów, w których Jezus wykonywał dzieła przerastające ludzkie możliwości, a wyznaczone przez Ojca, lecz dotyczyła także zażyłych pokładów więzi z Ojcem. 
 
Jezus „rozradował się (...) w Duchu Świętym i rzekł: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko (...)». Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie...»” (Łk 10,21-23). Jest to bodaj jedyny fragment Ewangelii, który wspomina jednocześnie o radości Jezusa, Jego jedności z Ojcem i szczęściu, jakie z tego wynika dla ludzi (zatem i samego Jezusa?).
 
Nie będzie zatem nadużyciem określenie szczęścia Jezusa jako „szczęścia Mesjasza” – szczęścia, które rodzi się z „namaszczenia”: z mocy i natchnienia Bożego Ducha. I nie jest to tylko szczęście, które tkwi gdzieś w głębinach serca, lecz intensywnie ujawnia się w świadomości, także jako doświadczenie radości z trwania w więzi z Ojcem i z pełnienia Jego woli.
 
Radość z grzesznika, który się nawraca
 
Pora wrócić teraz do jednego z przedstawionych na wstępie założeń: jeśli Jezus jest objawieniem Ojca, to w Jego ludzkim doświadczeniu odbijać się może jakoś relacja Boga do świata i człowieka. Oczywiście, pytanie o to, kiedy Bóg jest szczęśliwy, wydaje się być bezprzedmiotowe: spodziewamy się bowiem – i jest to jedno z silnie zakorzenionych przekonań czy to w klasycznej filozofii Boga, czy to w klasycznej teologii – że Bóg jest zawsze doskonale szczęśliwy. Przypisywanie Mu jakichś zmian w tym stanie (zwłaszcza o emocjonalnym zabarwieniu) jest nieco niebezpieczne – wydaje się być przesunięciem antropomorfizacji o krok poza rozsądne granice. 
 
Jednak niektóre wątki nauczania Jezusa zdają się wybiegać w te właśnie obszary. Chodzi tu przede wszystkim o teksty Łukaszowe: przypowieść o miłosiernym ojcu i poprzedzające je przypowieści o zagubionej owcy i drachmie. Oto „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,7).
 
Jeśli misją Jezusa było „odszukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19,10), to czyż w istocie nie chodzi o przedłużanie czy konkretyzowanie w świecie działania Boga Ojca? Ostatni cytat pochodzi zresztą ze znamiennej sceny: jest komentarzem do nawrócenia Zacheusza. Możemy domniemywać, że takie właśnie momenty, w których grzesznicy powracają do Ojca, były dla Jezusa szczególnymi przeżyciami szczęścia. Że powodowały radość nie tylko „w niebie”, ale także w Jezusowym doświadczeniu. Stoimy tu wobec kluczowego doświadczenia, z którego wyrasta jedna z najważniejszych intuicji Dobrej Nowiny: działanie Boga nakierowane jest na ocalenie grzesznika (jeszcze wiele wątków Starego Testamentu wskazywało, że raczej na jego unicestwienie). I chyba właśnie intensywności tego doświadczenia, sile tej intuicji przypisywać należy konsekwencję, z jaką Jezus szedł ku grzesznikom, narażając się nie tylko na pełne zgorszenia szemranie: „Do grzesznika poszedł w gościnę” (jak w przypadku gościny u Zacheusza – Łk 19,7), ale wręcz dorabiając się niepochlebnej charakterystyki: „żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” (Mt 11,19). Taka interpretacja jest tym bardziej prawdopodobna, że wspomniane wyżej Łukaszowe przypowieści stanowią – przynajmniej w nadanym przez autora Ewangelii redakcyjnym porządku – właśnie odpowiedź Jezusa na zarzut faryzeuszów i uczonych: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi” (Łk 15,2), wypowiedziany wobec faktu, że „przybliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać” (Łk 15,1).
 
Nietrudno zauważyć, że wątek ten jest w istocie zbieżny z omówionym wcześniej motywem „pełnienia woli” Ojca. Teraz odsłania się, czego pragnie Ojciec: „nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło nawet jedno z tych małych” (Mt 18,14). Ilekroć zatem zbawienie stawało się udziałem człowieka doświadczającego nawrócenia, spełniało się dzieło, które Ojciec dał Synowi do wykonania (por. J 17,4). Zbliżamy się tutaj – na ile to możliwe – do uchwycenia „barwy”, „tonów” Jezusowego przeżywania szczęścia.
 
 
Przyjaźń
 
Po przyjrzeniu się niejako „religijnemu” wymiarowi Jezusowego doświadczenia szczęścia warto zapytać: a co z bardziej codziennym, przyziemnym horyzontem? Szczęściem, które przeżywa się w prostych relacjach do najbliższych członków rodziny, przyjaciół? Ewangelie – niestety, ale ze zrozumiałych powodów – nie poświęcają temu wielkiej uwagi, ludzka ciekawość w tym względzie zostaje zatem wystawiona na sporą próbę. Można jednak zwrócić uwagę na jedną scenę czwartej Ewangelii, która pozwala – choć niejako poprzez negatyw – wejrzeć w te obszary doświadczenia Jezusa. Chodzi o Jego reakcję po śmierci Łazarza (zob. zwłaszcza J 11,33-38). Jezus, który w całym opowiadaniu wyraźnie panuje nad sytuacją i wręcz dopuszcza do śmierci przyjaciela, wobec cierpienia zgromadzonych sam doznaje głębokiego wzruszenia. I płacze. To nic innego, jak ludzkie przeżycie nie-szczęścia wobec śmierci kogoś, kogo się kochało. Negatyw szczęścia, którego się doświadczało w relacji i poprzez relację z nim.
 
Oczywiście, trudno w oparciu o ten jeden fragment budować zaawansowane teorie. Jednak przynajmniej nieśmiało możemy domniemywać, że Bóg, który stał się człowiekiem, swojego ludzkiego szczęścia doświadczał także dokładnie tak jak my: poprzez to, że był kochany i kochał najbliższych. Zatem także w chwilach tak zwyczajnych, jak wspólna praca, posiłek, odpoczynek, świętowanie. Chyba częścią naszej nadziei powinno być również wyczekiwanie na możliwość dzielenia z Nim kiedyś takich doświadczeń w świecie, który ma nadejść.
 
ks. Grzegorz Strzelczyk
Pastores 52(2011) nr 3
 
fot. Myriams-Fotos Jesus 
Pixabay (cc) 
 
strona: 1 2