DRUKUJ
 
Ks Joachim Waloszek
Kapłańska
Pastores
 


Świadectwo
 
 
 W seminarium przeżyłem już prawie połowę mojego życia – sześć lat w roli kleryka i ponad 20 w roli wychowawcy na różnych szczeblach odpowiedzialności (prefekt, wicerektor, rektor). W tym czasie przez mury seminaryjnego domu przewinęło się kilkunastu formatorów i wiele pokoleń kleryckich. Nieraz więc mogłem usłyszeć z ust współbraci zaprawione szczyptą ironii pytanie: „Jak możesz tak długo tam wytrzymać?”. Czasem sam się sobie dziwię. Jak mogłem „zadomowić się” przez tyle lat w miejscu, gdzie nie obchodzi się najpiękniejszych świąt roku kościelnego, gdzie od lat obowiązuje ten sam regulamin i podobna kuchnia, gdzie prawie wszystko dzieje się „na dzwonek”, skąd wszyscy wyjeżdżają „do domu” z nieukrywanym pośpiechem i niecierpliwością, gdzie mieszka się w pracy i pracuje w mieszkaniu, gdzie (złośliwcy mówią, że to najgorsze) permanentnie obowiązuje dobry przykład?
 
Dom to oswojona przestrzeń i czas, w których pewniej, szczęśliwiej i łatwiej (wygodniej) się żyje, pracuje, odpoczywa. W domu człowiek czuje się u siebie, na swoim miejscu, wśród swoich, schroniony w jakiejś serdecznej intymności i zrozumiałym porządku przed złem świata. W domu łatwiej poczuć się bezpiecznym, akceptowanym, rozumianym, potrzebnym, niezastąpionym, kochanym. Jednocześnie w przestrzeni domowego ogniska realizuje się największej miary twórczość, praca i odpowiedzialność – za sumienie, szczęście, los: swój i najbliższych – miłość i odpowiedzialność. Prawdziwy dom jest tam, gdzie są żywe i silne więzi, skrócony dystans między osobami, gdzie rządzi serce, choć rozumu też nie może zabraknąć. Prawdziwy dom jest tam, gdzie człowiek ma wrażenie, że życie mniej męczy, gdzie wszystko doskonale smakuje i gdzie dobrze się śpi. Obraz takiego domu, z podwórkiem i ogródkiem, nieodparcie kojarzy mi się ze szczęśliwym dzieciństwem, z rodzicami, z siostrzyczką i braćmi, z dziadkami i gośćmi, których nigdy w naszym domu nie brakowało.
 
Czy seminarium jest dla mnie takim właśnie domem od ponad 20 lat? Czy może być takim domem dla „moich” kleryków? Czy powinno i może zastąpić im dom rodzinny?
 
Dramat Chrystusowego wezwania: „Pójdź za Mną” zdaje się najpierw przeczyć możliwości udzielenia pozytywnej odpowiedzi na te pytania. Czyż nie jest tak, że w szkole Chrystusa i ze względu na wymagania Jego przyjaźni trzeba właśnie odzwyczajać się od „luksusu” posiadania domu, nauczyć się nie tylko bezżenności, ale i swoistej „bezdomności”, wymagać od innych, ale i od siebie zdecydowanego oderwania się od środowiska rodzinnego, od silnych więzi uczuciowych, wyćwiczyć się w nieprzywiązywaniu wagi do warunków zewnętrznych naszego egzystowania i posługiwania, przyzwyczaić się do znoszenia niewygód tułaczki? Moi klerycy po święceniach z polecenia biskupa będą wędrować przez kilkanaście lat z parafii do parafii i nigdzie dłużej nie „pomieszkają”, spotkają bardzo różne wspólnoty parafialne, najróżniejsze plebanie i przeróżnych proboszczów. Wiele razy słuchać będą z ust ministrantów i zapłakanych marianek wierszy na pożegnanie z parafią (takie były i moje początki – na pierwszej parafii nie zagrzałem miejsca dłużej niż rok). Jak ich przysposobić do takiej kapłańskiej „cyganerii”? Jak nauczyć wolności „wędrowca”, dyspozycyjności apostoła i jednocześnie przestrzec przed wyobcowaniem, przed uciekaniem w prywatność i wygodną anonimowość?
 
 
 
strona: 1 2