DRUKUJ
 
Marcin Jakimowicz
Co wystaje spod nogi Matce Boskiej?
Ruah
 


Nie dam sobie rady. Zaufam sobie, ustami, rzecz jasna, będę chwalił Boga, ale tak naprawdę spocznę na laurach. Będę udawał pokornego, by, jakby od niechcenia, ukazywać innym talenty, elokwencję i zdolności… Czy przypomnę sobie, że jestem jedynie poronionym płodem (tak pisze o sobie św. Paweł), w którym zakochany jest sam Bóg? Nie. Muszę zejść na dno. On tam czeka.
 
Przypisywanie sobie chwały jest obrzydliwością. Jak bardzo musi to boleć Boga, który wie, że cechy, którymi się chwalę, są Jego bezinteresownymi darami! A ja? Choć głośno tego nie mówię, wiem przecież dobrze, że to ja napisałem, ja pomyślałem, ja pocieszyłem. Czyim jestem uczniem? Pokornego Boga czy demona? Nie mam złudzeń. Większości czytelników zapewne wystarczy, że widzą mnie na niedzielnej Mszy. „To porządny, pobożny chłopak” – pogłaskają mnie po głowie. Problem w tym, że Pan Bóg nie słucha głosu większości. On bada serce ogniem Ducha Świętego.
 
Dotyczy to każdego. Sparaliżowana osoba na wózku może grzeszyć większą pychą niż złoty medalista olimpijski. Wystarczy, że pomyśli sobie: „Ależ ja jestem pokorna!” lub westchnie z niekłamanym zadowoleniem: „Ileż ja dobra w życiu uczyniłam!”. Są tacy, którzy są pokorni i są z tego dumni…
 
Co mnie ratuje? Wspólnota. Przez to, że jest tak mała i słaba, że wielu osobom (nie wyłączając mnie) nie chce się często na nią przychodzić, nie muszę już udawać pokornego. Bo, przed kim? Przed Jolą, Tomkiem, Alą, Szymonem, Grzesiem, którzy znają mnie od lat na wylot? I to do tego stopnia, że gdyby nie przebaczenie, które Bóg wlewa w ich serca, pewnie już dawno omijaliby mnie szerokim łukiem? A nawet, jeśli ich oszukam, pozostaje jeszcze Ktoś. A On w końcu pokaże mi prawdę. Już wiele razy zatykałem z przerażenia uszy, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że mogłem aż tak nisko upaść... Ale wówczas, jak tonący brzytwy, chwytałem się Słowa Bożego, płakałem, błagając Go o przebaczenie. Może to właśnie otworzy mi drogę do nieba?
 
Na diakonii nie musimy udawać pobożnych. Jak tu szpanować w czasię odmawiania różańca? Paść przez zagubioną garstką ludzi na kolana? Pobożnie złożyć ręce, przybrać natchniony wyraz twarzy? Powoli celebrować modlitwę, z namaszczeniem sącząc słowa? Kogo nabiorę? Święty różaniec. W nim wszyscy jesteśmy równi. Święta wspólnota. Święta małość, nikłość, znikomość.
 
Maryja depcze głowę węża. W chwili, gdy dowiedziała się, że zostanie Matką Syna Pana Zastępów, zamiast podnieść dumnie głowę do góry, wyszeptała: „Oto ja służebnica...” .
 
Bajka o Kopciuszku, który został królewną jest tylko bladym odbiciem tej rzeczywistości. Służebnica stała się królową ludzi i potężnych aniołów. To, co najbardziej pociąga ludzi nie jest atrakcyjne dla Boga. On „poślubia proch” (brat Efraim). Jezus zbawił świat w chwili, gdy niczego nie potrafił już uczynić, a większość uznała Go za przegranego i opuściła miejsce kaźni ze wzruszeniem ramion. Pokorny sługa Jahwe jest królem wszechświata. Gdy nadejdzie na końcu czasów, będziemy świadkami prawdziwego „Powrotu króla”.
 
Marcin Jakimowicz
 
strona: 1 2