DRUKUJ
 
Aleksandra Wojtyna
Niosąca Chrystusa w nieprzeniknionej ciemności
Rycerz Młodych
 


„Jeśli kiedykolwiek będę Świętą – na pewno będę Świętą od «ciemności». Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalić światło tym, którzy są w ciemności na ziemi”. (bł. Matka Teresa)

Młodzieńcze postrzeganie

Zachwyciłam się Matką Teresą, gdy byłam jeszcze bardzo młodą dziewczyną. Pamiętam, że gdy czytałam w prasie lub oglądałam w telewizji migawki z Jej działalności w Kalkucie, zawsze głęboko się wzruszałam. Nie było to wzruszenie płytkie, bezrefleksyjne, bazujące tylko na percepcji fizycznej. Było to poruszenie najgłębszych strun wrażliwości serca, które odwołują się do uczuć najbliższych człowiekowi. Wzruszałam się losem biednych, którym pomaga ta Mała „Pomarszczona” Staruszka, a jeszcze bardziej nią samą, niosącą pomoc, pomimo już bardzo pochylonej z powodu wieku sylwetki. Co mnie jeszcze bardzo frapowało: Matka Teresa, gdy przemawiała, miała oczy zawsze jakby zgaszone, matowe, choć wyrażające bardzo wiele, natomiast, gdy była przy ubogich i cierpiących, jej oczy odzyskiwały niezwykły blask – nadprzyrodzony. Byłam wówczas przekonana, że wynika to z faktu, iż Staruszka widzi w tych wszystkich trędowatych, poranionych, ubogich naszego Boga – Jezusa Chrystusa cierpiącego. To była moja młodzieńcza i dość pobożna interpretacja.

„Prawda” o Matce

Nigdy nie wczuwałam się w rolę Małej Zakonnicy. Oprócz tego wzruszenia, które opisałam powyżej, nie towarzyszyły mi inne emocje. Dlatego gdy po kilku latach odkryłam „prawdę” o Matce Teresie, zrozumiałam, jak bardzo może być naiwne nasze postrzeganie rzeczywistości, szczególnie tej oglądanej na szklanym ekranie.  Niemożliwe jest wniknięcie w głąb serca drugiego człowieka i poznanie jego odczuć, jego bólów, rozterek, wątpliwości, jego wewnętrznej walki.

Pewnego razu przekartkowałam kilka stron wydanych drukiem prywatnych pism Małej Zakonnicy. Byłam zdumiona tym, co wyczytałam z tego dość opasłego tomu, i od razu pojawiły się natrętne pytania. Jak to możliwe? To nieprawdopodobne! Jak Ona mogła kontynuować swą miłosierną działalność, jak nieść pomoc tym brudnym, śmierdzącym ludziom zapomnianym przez wszystkich, podczas gdy sama pogrążona była w nieprzebranych odmętach zwątpienia i pustki. Zwątpienia tak wielkiego i bezdennego, że raz wyznała: „Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę – ani umysłem, ani rozumem”. Jak to możliwe? – ciągnęłam uparcie swoje pytania – Jak dałaś radę? Sama przecież wiem ze swego bardzo osobistego doświadczenia, że gdy doznaję tylko chwilowego poczucia pustki i ciemności, wówczas opuszczają mnie siły i zapał apostolski, jak ogarnia mnie totalna rezygnacja i poczucie bezsensu działania, nawet bunt, a Ty miałaś tę ciemność przez pół wieku – przez całych 50 lat! I nie zawiodłaś Chrystusa, niczego Mu nie odmówiłaś, powtarzałaś całe życie: „Trzeba iść za Nim. Ufać. Kochać. Nigdy nie zawieść”. Matka wyznała dalej, nie ubolewając nad sobą: „Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga”. A ty, który czytasz ten tekst, czy mógłbyś zrobić coś dla Boga, gdybyś miał w duszy takie przeświadczenie, jak owa Staruszka Zakonnica, gdybyś nie miał wewnętrznego przekonania, że to, co robisz, jest słuszne? – Bo ja chyba nie. Pytam zatem dalej: Dlaczego ciągle się uśmiechałaś, Mała Siostrzyczko, dlaczego Twoje oczy były pełne blasku, gdy pochylałaś się nad swymi cierpiącymi braćmi, nad ciałem Umęczonego Chrystusa? Matka Teresa odpowiedziała tylko: „Uśmiech jest wielkim płaszczem, który zakrywa wiele cierpień”. Liczni wiedzieli o Jej wielkich duchowych próbach, które przechodziła każdego dnia. Otoczenie księży, współsióstr wspomagało ją modlitwą i własną pracą.

Matka Teresa z pokorą przyjęła wolę Boga, choć musiała szukać jej w zupełnych ciemnościach swej duszy, jakby w rozdźwięku między tym, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek, a tym, co uparcie i nieprzerwanie mówiło serce. Jej zjednoczenie z Chrystusem było totalne, aż do poczucia całkowitego opuszczenia i odrzucenia (jak Chrystusowe wołanie na krzyżu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”) i wewnętrznej pustki duchowej – czyż może uczeń przewyższyć Mistrza?

Matka Teresa odeszła do Domu Ojca poprzez nieprzeniknione ciemności, które nagle i zupełnie niespodzianie ogarnęły całą Kalkutę – zabrakło w chwili Jej śmierci energii elektrycznej i wyłączyły się całkowicie wszystkie źródła zasilania, nie świeciła ani jedna lampa, ani w domu, ani na ulicy – a była już godzina 22. W planach Bożych nie ma przypadków, a Matka Teresa wielu zbłąkanym ludziom zapaliła światło nadziei i miłości.

Aleksandra Wojtyna