DRUKUJ
 
Marcin Jakimowicz
Uzdrawianie uwielbieniem
Gość Niedzielny
 


Odpada refren: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki nawracać chcę”?
 
Odpada. Takie komórki dzielą się na mniejsze grupy. Gdy powstaje ich więcej, proboszcz nie jest w stanie być na wszystkich spotkaniach. I co robi? Nagrywa co tydzień nauczanie, a ludzie odsłuchują je na swych wspólnotowych spotkaniach. Ten model naprawdę się sprawdza. Dlaczego? Bo jest adresowany do konkretnej osoby. Nie nawracam Bytomia – szukam pojedynczej osoby. Ludzie naprawdę tęsknią za Jezusem. Wystarczy do nich wyjść. Gdy 10 lat temu na Górze Świętej Anny zorganizowaliśmy rekolekcje „Jezus żyje!”, przyjechało na nie 240 osób. W tym roku było aż 1200 uczestników, w większości młodych! Musieliśmy zrobić aż 3 turnusy.
 
W Ojca wspólnocie można skorzystać z porady psychologów. Skąd Ojciec ich wytrzasnął? Mój znajomy stracił kiedyś w czasie Mszy przytomność. W tym samym czasie pojawiły się u niego silne stany lękowe. Co usłyszał od kolejnych psychologów? „Proszę przestać chodzić do kościoła”.
 
Od wielu lat posługuję modlitwą o uzdrowienie wewnętrzne. Rozeznałem, że wiele osób wymaga formy terapii. Gdy trafiłem do Bytomia, okazało się, że w grupie modlitewnej jest psycholog. Zrodziła się myśl o grupie pomagającej w drodze uzdrowienia wewnętrznego: modlitwa plus terapia. Z tej formy skorzystało już mnóstwo ludzi. Czas pokazał, że to dobry wybór. Przychodzi wiele osób ogromnie poranionych w dzieciństwie. Przez lata tłumili to wszystko w sobie, ale niezagojone rany zaczęły się otwierać.
 
Nie przygniatają Ojca te historie? Za oknem wali disco polo, aż trzęsą się ściany kaplicy, pod farą złomiarze pchają wózki. Bytom nie jest duszpasterską sielanką…
 
Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jaką mam dewizę; „Z Jezusem dasz radę”. To motto mojego życia: „Z Jezusem dasz radę”.
 
Po godzinach grzebania w zranieniach i brudach innych nie ma Ojciec poczucia porażki?
 
Nie. Jestem tu tylko po to, by siać. Jeden z kapłanów, rozmawiając ze mną, rzucił: „Rafał, czy ty myślisz, że będziesz widział owoce?” (śmiech).
 
A jednak przyjechałem do Bytomia, bo w wielu rozmowach o skutecznej formie duchowej terapii i nowej ewangelizacji padało co chwila Ojca nazwisko…
 
Jestem po to, by siać. Nic więcej. Gdy trafiłem tutaj 6 lat temu, nie było tu żadnych wspólnot. Zaczęliśmy od powołania wspólnoty Żywego Różańca. Zależało mi na tym, by ludzie modlili się za parafię.
 
Wielu prowadzących modlitwy o uzdrowienie przyznaje, że wypowiedzenie proroctwa o tym, że Bóg dotyka tę czy inną osobę, jest dla nich rodzajem śmierci. To skok w ciemność. Nie dostają „odgórnego” SMS-a z listą osób, które mają odzyskać zdrowie.
 
Dla mnie to oczywista konsekwencja słów Jezusa, który mówi: „Uwierz!”. Uwierz, w to, że działam, uzdrawiam przez twoje ręce. To kwestia wiary.
 
Dlaczego tak wiele uzdrowień dokonuje się w czasie modlitwy uwielbienia?
 
Bo przywraca ona Bogu właściwe miejsce. Uwielbiam Go, oddaję Mu chwałę, skupiam się na Jego pięknie i przestaję wreszcie myśleć o sobie. Uwielbienie to uzdrowienie. Bóg uzależnia również często uzdrowienie od tego, czy przebaczymy. Człowiek, który przebacza, nie tylko uzyskuje wolność, ale i zwraca ją osobie, która go zraniła. Zdejmuje z jej szyi pętlę, którą spętał przez swe nieprzebaczenie.
 
Znam dorosłych ludzi, którzy nie wyjadą na weekend, jeśli nie uzyskają zgody nadopiekuńczej matki…
 
Trafia do mnie wiele osób z podobnymi problemami. Trudno uogólniać: każda sytuacja jest inna. Zdarza się jednak, że zalecam ludziom zerwanie więzi z rodzicami. To tak toksyczne relacje, że bez tego radykalnego cięcia nie uda się wyjść na prostą. To bardzo bolesne, ale konieczne. Rodzice tak manipulują dorosłymi dziećmi, że włos na głowie się jeży…
 
Tyle że matka zazwyczaj wyciąga argument: „Ale przecież ja to robię z miłości!”.
 
Przepraszam bardzo, kogo taka matka kocha? Córkę, która ma kompletnie zniszczone życie i nie jest w stanie podjąć żadnej samodzielnej decyzji? Nie! Kocha siebie samą. Dlatego nakłada więzy.

Nie wychodzi Ojciec z tych długich modlitw-terapii wycieńczony?
 
 
Nie biorę tego na własne barki. To sprawa Jezusa, nie moja. W tym roku na kongresie ewangelizacyjnym w Kostrzynie bp Grzegorz Ryś powiedział wyraźnie: problem nie jest w tym, czy czujesz się dostatecznie silny, by służyć. Problem jest w tym, czy czujesz się… dostatecznie słaby. Dopiero wówczas dopuścisz do działania Boga. Ja nic nie potrafię. Jedynie, co mogę zrobić, to dopuścić do działania Jezusa. Cała reszta to już Jego problem.  
 
strona: 1 2