DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
O ludzkiej sławie
Czas Serca
 


Sława może być dobra lub zła. Sławni są zarówno święci, jak i najwięksi zbrodniarze. Jedni i drudzy pracują na własną sławę. Ona nie przychodzi bowiem bez wysiłku, tym różni się np. od popularności. Jest od niej również bardziej długowieczna, to znaczy trwa długie lata, a bywa, że nawet stulecia w dorobku myślicieli, artystów, polityków… Wysiłek włożony we własną sławę polega w gruncie rzeczy na wyjściu w stronę innych, daniu im nie tylko czegoś od siebie, ale swoistym darze z siebie samych. Wydaje się, że dobrą od złej sławy wyróżnia zasadniczo to, że pierwsza chce kształtować sumienia innych, a druga je zastąpić. Że pierwsza w jakiś sposób uświęca, a druga wciąga w piekło.
 
Myślę, więc jestem
 
Leszek Kołakowski jest autorem zdania: „Na ogół jednak lepsi są ludzie, co o sławie nie myślą, ale zadowoleni są z tego, że są lubiani i szanowani choćby w niewielkim gronie przyjaciół i bliskich”. Oczywiście nie ma co z góry deprecjonować sławy. Ona często, podobnie zresztą jak popularność, przychodzi niezamierzona ze strony obiektu zainteresowań. W odróżnieniu od tej drugiej nie chce jednak być znana wyłącznie z tego, że jest znana. Sława ma właściwie dopiero wówczas swą odpowiednią miarę, gdy cechuje zwykłych ludzi właśnie dlatego, że są zwykli, to znaczy ludzcy. Trzeba bowiem zauważyć, że choć wszyscy rodzimy się jako ludzie, to nie wszyscy jesteśmy naprawdę ludzcy wobec innych czy otaczającego nas środowiska. Co to znaczy? Człowiek jest tym, kim jest dzięki innym ludziom. Przychodzi na świat z woli rodziców, wchodzi w konkretne środowiska, grupy. To wszystko kształtuje jego sposób odczytywania i rozumienia siebie oraz innych. Do pewnego momentu życia dzieje się to prawie automatycznie, to znaczy nie zdaje on sobie sprawy z tego, że wewnętrznie jest jakąś wypadkową wszystkiego, co obserwuje na zewnątrz. Jego gesty stanowią wtedy właściwie odwzorowania najbliższych wzorców. Również myślenie na tym poziomie jest swoistym naśladowaniem innych. Może i powinien przyjść jednak taki moment, że człowiek nabiera dystansu wobec wszystkiego, co było do tej pory. Zauważa wówczas wyraźną różnicę pomiędzy sobą, a tymi, którym zawdzięcza właściwie wszystko. Jest to czas, w którym rodzi się w nim świadomość na zupełnie innym od dotychczasowych poziomie. Możemy nazwać tę świadomość refleksyjnością człowieka. Refleksja jest zawsze jakimś zwróceniem się ku sobie samemu. Nawet wówczas, gdy dokonujemy jej wobec kogoś lub czegoś spoza nas, mamy świadomość, że to właśnie my jesteśmy jej autorami. Ona z nas wychodzi i do nas powraca, stanowi swoisty bumerang naszej świadomości. Dobrze obrazuje to założenie niemieckie słowo nachdenken. Wskazuje ono bowiem wyraźnie, że refleksja nie jest po prostu myśleniem, ale pewnym namysłem, to znaczy po-myśleniem nad własnym myśleniem. Dopiero na tym poziomie człowiek może pełniej zwrócić się ku własnemu człowieczeństwu, to znaczy zapytać, jak ma ono wyglądać, jak się wyrażać. Właśnie w tej warstwie życia ludzkiego tworzy się nigdy niedokończony wybór siebie samego, tego, jakim człowiekiem będę. To, że już nim jestem, nie ulega wątpliwości, nie tylko zresztą z biologicznego punktu widzenia. Owo bycie „ludzkim”, chociaż tworzy się na naszej biologii i poniekąd poprzez nią uwidacznia, jest jednak skokiem w inny, głębszy bądź wyższy wymiar.
 
Nic, co ludzkie…
 
Człowiek może zrobić ze swoim życiem właściwie wszystko, nawet je zniszczyć. Podobnie jest z człowieczeństwem, byciem ludzkim. Nikt nie rodzi się bardziej czy mniej ludzki. Chociaż ma ono podstawę w rozmaitych czynnikach, jest przede wszystkim osobistym wyborem każdego z nas. Wybór ten podejmowany jest zresztą wielokrotnie, najpierw na jakimś bardzo zasadniczym poziomie, a następnie w rozmaitych relacjach z innymi czy korelacjach z naszym środowiskiem. Życie jest sztuką, to znaczy jakimś tworzeniem własnego człowieczeństwa. Sztuką jest zarówno jego dramatyczna komedia, jak i tragedia. Będąc pewnym poetyckim rzemiosłem, wskazuje zawsze na twórcę, który jest artystą życia. Ów artyzm ma oczywiście różne oblicza. Kiedy zabraknie w nim jednak pewnej poezji, to znaczy metafizycznej podstawy, przeradza się w toporne rzemiosło, które nie tylko innym wyrządza krzywdy. Artystyczne tworzenie własnego człowieczeństwa wyraża się bowiem w pewnym przekraczaniu siebie, to znaczy pokazywaniu, że jest się kimś, kim się dopiero staje. Ten proces nie jest nigdy zakończony. Nie można powiedzieć „dość” owej twórczości, bo nawet to powiedzenie jest jej wyrazem. Człowiek jest twórcą wielu dzieł, nazywamy je artefaktami w odróżnieniu od tego, co powstało bez naszej ingerencji, np. siłami natury. Największym z dzieł człowieka jest on sam. W ten sposób człowiek czyni siebie jednocześnie twórcą i własnym tworzywem. Z obserwacji wiemy, że czasem owa twórczość staje się sławna, to znaczy dostrzeżona i zapamiętana przez licznych innych. Oczywiście uwaga i pamięć nie są jedynymi, a nawet najważniejszymi wyznacznikami sławy. Pamiętamy przecież również zbrodniarzy wojennych czy autorytarnych władców. Czy ich „dokonania” nazwalibyśmy jednak twórczością, dziełami sztuki? Przeczucie wiedzie nas tutaj w przekonanie, że sztukę cechują piękno i dobro. Twórca to zatem ktoś, kto ma udział w pięknie i dobru, czyli pewnej prawdzie, którą chce wyrazić. Trzeba właściwie rozumieć te pojęcia. Bowiem nie każde dobro jest piękne w tym sensie, że zadowala oczy, w myśl zasady: pulchrum est, quod visum placet (piękne jest to, co się podoba). Przykładem takiego Dobra jest ukrzyżowany Chrystus. Prorok Izajasz wyraża to w intuicji: „Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic” (Iz 53,2-3). Dobro nie musi być zatem piękne w tym sensie, że schlebia ludzkim oczom. Jego piękno jest głębsze, bowiem wyraża głębszą prawdę. Ewangelia oddaje to w słowach: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
 
Ludzki, bo ponadludzki
 
Brytyjska pisarka J. K. Rowling jest przekonana, że „sława to kapryśny przyjaciel”. Intuicję tę zdaje się podzielać niemiecki filozof Arthur Schopenhauer w sentencji: „Szybko zdobyta sława jeszcze szybciej więdnie”. Wydaje się, że oboje mają na myśli popularność, to znaczy dość powszechną w określonym środowisku czyjąś rozpoznawalność, bycie lubianym i chcianym. Sława przekracza te miary. Ona dąży do jakiejś pełni, to znaczy nie zależy jej właściwie na rozpoznaniu czy byciu uznanym. Przedmiotem troski sławy jest coś, co ma po niej zostać. Może to być dzieło sztuki, kiedy jest wyrazem artyzmu człowieka, lub swoiste piekło na ziemi, gdy rodzi się z moralnego zepsucia. Powtórzmy to jednak raz jeszcze, właściwą miarą sławy jest dobro, które przez nią przemawia, a nie zło. To pierwsze w jakiś sposób zawsze zbawia innych. „Stąd święty nie marzy o sławie, jest ponad sławę. Tylko w jego przypadku sława pozostaje i może pozostać czymś podrzędnym. Święty jest człowiekiem, który przynosi zbawienie. Nie podziwia się go jak geniusza, nie czci się go jak bohatera: w sercu świętego każdy znajduje ocalenie i poszukuje zbawienia dla siebie i świata” (Max Scheler). Dobrej sławie zależy zatem najmniej na tym, by być sławną. Jej miarą jest jakieś przekroczenie miar, które zakładają inni. Ona chce tymczasem ostatecznie osiągnąć szczyt nie dla siebie, ale dla nich. To stanowi jej szczęście. W ten też sposób staje się błogo-sławiona, czyli zrealizowana i pełna. Sława dąży do tego, by dzieło, które po niej zostaje, przekroczyło ją samą. Jest zatem w swoim najgłębszym wydaniu świadectwem składanym dobru ku pamięci innych. Tylko wtedy jest długowieczna lub trwa zawsze. Człowieka dobrej sławy wyróżnia nie tyle rozpoznawalność przez innych, co poświęcenie dla nich. I to po-święcenie trzeba rozumieć w kategoriach niesienia im jakiejś świętości. Nie każdy wysiłek jest z tej racji poświęceniem. Pewnym trudem jest przecież planowanie zamachu terrorystycznego czy projektowanie obozu koncentracyjnego. Ale te wysiłki nie mają nic wspólnego z poświęceniem, nie niosą bowiem w swym założeniu żadnej świętości. Wręcz przeciwnie, wspomniane przykłady są wyrazem ludzkiej demoniczności. Oczywiście poświęcenie ma różne wyrazy. Inne jest bowiem poświęcenie żołnierza walczącego o niepodległość własnego państwa, inne poświęcenie filozofa mającego odwagę szukania prawdy, często nawet „za innych”, inne w końcu poświęcenie papieża, który dźwiga na sobie odpowiedzialność za Kościół. Poświęcenia bywają rozmaite, ale jakie by nie były, są właściwe dobrej sławie. W świecie, w którym zarówno popularność, jak i sława stały się w swoisty sposób modne, potrzeba ludzi, którzy pozostaną ludzcy, to znaczy przekroczą miarę własnego człowieczeństwa.
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca nr 158