DRUKUJ
 
Ks. Stanisław Morgalla SJ
Współczesny lęk przed odpowiedzialnością
Życie Duchowe
 


Dla współczesnej psychologii lęk przed odpowiedzialnością nie stanowi wielkiej tajemnicy. W sposób wyczerpujący został już opisany jako jednostka chorobowa o egzotycznie brzmiącej nazwie hypengyophobia. Można znaleźć wiele dobrych porad, jak z nią walczyć, i specjalistycznych środków zaradczych: od hipnozy zaczynając, poprzez grupy wsparcia i techniki relaksacyjne, a na lekach przeciwlękowych kończąc. Wizja ta jednak nie grzeszy głębią spojrzenia, bo zasadniczo skupia się na usuwaniu nieprzyjemnych objawów, a nie na odsłanianiu źródeł trudności. Badania socjologiczne też koncentrują się na opisywaniu zjawiska, a w ich świetle młodzi ludzie istotnie wypadają źle na tle poprzednich pokoleń.

Statystyki mówią same za siebie. Życie na garnuszku u rodziców, zwlekanie z formalizowaniem związku, przesuwanie decyzji o potomstwie lub rezygnacja z niego nie wymagają specjalnego tłumaczenia. Chociaż przy odrobinie dobrych chęci można by je zbić innego rodzaju danymi, które informują o wysokim bezrobociu i galopujących cenach wynajmu mieszkania, o rosnącej liczbie rozwodów, o globalnym przeludnieniu itp. W ich kontekście postawy młodych można odczytać jako zupełnie racjonalne i zdroworozsądkowe. Spójrzmy jednak na sygnalizowany lęk przed odpowiedzialnością głębiej, nie uciekając w powierzchowne oceny, ale próbując zrozumieć ukryty za nim mechanizm.

Wszechogarniające zawstydzenie

Tym, co uderza w wypowiedziach młodych ludzi, nie jest brak ideałów czy celów w życiu. Te wciąż są obecne i w treści przypominają ideały deklarowane przez wcześniejsze pokolenia: ekonomiczne usamodzielnienie, znalezienie satysfakcjonującej pracy, stworzenie udanego związku małżeńskiego. Uderza przede wszystkim emocjonalna aura, w której młodzi się poruszają. Nie mogąc sprostać wyznaczonym ideałom, wydają bardzo surowe i negatywne sądy na swój temat, które wzbudzają w nich zawstydzenie. Warto chwilę zatrzymać się na tych osądach i rozbudzonej przez nie emocji, by zrozumieć logikę tworzącego się w ten sposób błędnego koła.

Zazwyczaj, gdy ktoś nie osiąga zamierzonego celu lub zdradza ideały, powinno zrodzić się w nim poczucie winy, a nie wstyd. To odruch naturalny i zdrowy, bo poczucie winy wskazuje na popełniony błąd i od razu sugeruje drogi wyjścia z sytuacji oraz naprawy stanu rzeczy. Tym samym staje się pozytywną siłą motywacyjną. Jeśli jednak w miejscu poczucia winy pojawia się wstyd, to osoba zamiast przeciwdziałać sytuacji przeciwnie - zastyga w bezruchu, pogrąża się w beznadziei i bezowocnym dręczeniu samej siebie. W ten sposób zamyka się na pozytywne możliwości przezwyciężenia kryzysu.

Przykładowo, po konkretnej porażce życiowej - niezdanym egzaminie, zwolnieniu z pracy, zerwaniu więzi z kimś bliskim - zamiast logicznego osądu w rodzaju "Zawaliłeś tę sprawę, dlatego następnym razem postaraj się bardziej" (poczucie winy) pojawia się bezlitosna samoocena typu: "Zawaliłeś, więc jesteś beznadziejny i do niczego się nie nadajesz" (wstyd). Gdy osoba przy każdej, nawet najdrobniejszej okazji, dokonuje takich generalizujących ocen samej siebie, to jest czymś oczywistym, że w końcu zatrzyma się w rozwoju, a jej kontakt z rzeczywistością będzie coraz bardziej utrudniony.

Warto jednocześnie od razu podkreślić, że identyczna logika dotyczy także pozytywnych emocji. Przy każdym, nawet drobnym sukcesie taka osoba zamiast proporcjonalnej do okoliczności dumy, doświadcza nieposkromionego zadowolenia z siebie czy wręcz pychy, która zamiast mobilizować do dalszego pozytywnego działania, zamyka ją w kokonie samouwielbienia.

Nietrudno w tak naszkicowanej osobowości dopatrzyć się rysów charakterystycznych dla narcystycznych zaburzeń osobowości. I choć może wydać się nadużyciem stosowanie tej diagnozy do całego pokolenia, to bez wątpienia jej ślady są wyraźnie obecne tak w kulturze masowej, jak i w osobistych narracjach. Klasyczny mit pucybuta, który dzięki uczciwej pracy, hartowi ducha i wytrwałości zostaje milionerem, jest już przeszłością. Dziś obowiązuje mit idola, którym zostaje się w sposób magiczny dzięki urodzie, głosowi lub umiejętności kopania piłki itp. Jeśli nie jesteś w stanie zostać kimś takim, jesteś nikim. Dobrze oddaje to jedna z bohaterek przywoływanej wcześniej powieści Masłowskiej, której marzy się "robienie w sztuce, kulturze", dlatego chciałaby udzielić wywiadu jakiejś gazecie, gdzie "walnie się, że jestem zupełnie młoda, a już tak bardzo utalentowana". Gdy tak wybujały ekshibicjonizm nie znajduje pokrycia w rzeczywistości - a przecież zwykle tak bywa - to jego miejsce musi zająć wszechogarniający wstyd i pragnienie, by dosłownie zniknąć z powierzchni ziemi. Autodestrukcja w różnej postaci jest tylko nieuniknioną dalszą konsekwencją.

Trafność tej intuicji pośrednio potwierdza inny fenomen społeczny, a mianowicie zanik czy wręcz ucieczka od poczucia winy i grzechu. Kościół mówi o tym już od dłuższego czasu, ale coraz głośniej ten niepokojący temat podejmują także publikacje naukowe: "Żyjemy w społeczeństwie, w którym możemy powiedzieć, że się z kimś nie zgadzamy, ale już nie możemy mu zarzucić, że jest w błędzie, a tym bardziej, że jest złym człowiekiem. Poczynając od polityków, a kończąc na intelektualistach, wszyscy jesteśmy wspierani w tym, by unikać skruchy, wyrzutów sumienia, odpowiedzialności i potrzeby naprawienia krzywd" (D. L. Carveth, J. H. Carveth). Ta sytuacja nie wzięła się znikąd. Jest konsekwencją szerzącego się relatywizmu moralnego i ogromnego chaosu w świecie wartości, za które odpowiedzialni są nie współcześni młodzi ludzie, ale właśnie odchodzące pokolenia.

 
strona: 1 2 3 4