DRUKUJ
 
O. Wiesław Dawidowski OSA
Słuchając świeckich...
Zeszyty Odnowy
 


Słuchając świeckich...

Jestem augustianinem, czyli duchowym synem św. Augustyna z Hippony. Myślę, że ma to znaczenie dla rozważań o roli świeckich w Kościele, bowiem św. Augustyn nigdy nie chciał być ani biskupem, ani kapłanem. Wolał prowadzić życie tzw. sługi Bożego, mieszkającego we wspólnocie wiernych świeckich, oddanych modlitwie, pracy i filozofii. Pewnego dnia został przymuszony do święceń kapłańskich, a potem biskupich. Cóż, Duch Święty niekiedy działa na skraju przemocy! Ale Augustyn nigdy nie przestał żyć we wspólnocie ze świeckimi. Miał wielu świeckich przyjaciół, na których polegał i którym wiele zawdzięczał. Wśród nich byli: Flaviusz Marcellinus, komisarz cesarski w Kartaginie, Italika mieszkanka Ostii, Proba, przyjaciółka, do której napisał piękny list o modlitwie, Nebrydiusz, przyjaciel z czasów młodości, Waleriusz, namiestnik cesarski i wielu innych. To tylko kilka przykładów, które nam, augustianom, przypominają wagę obecności świeckich w życiu osoby konsekrowanej.

Niekiedy kapłani, szczególnie starszej generacji, utyskują na konieczność współpracy ze świeckimi. Dla mnie ta współpraca nigdy nie była kłopotem i uważałem ją za rzecz całkowicie naturalną. Nigdy nie dzieliłem Kościoła na jego część aktywną (hierarchia) i odbiorców (wierni). Nie uważałem też, że Kościół to biskupi i księża, a działalność świeckich to jedynie pobożne "brykanie owieczek", które trzeba kontrolować i prowadzić na pasku pasterza. Może bierze się to stąd, że jestem dzieckiem Soboru Watykańskiego II, a co za tym idzie wzrastałem w czasie, kiedy ten Sobór wydawał owoce aktywności laikatu w Kościele. Moja formacja zakonna i kapłańska były zorientowane na wypracowanie w sobie wrażliwości i wsłuchiwanie się w głos świeckich w Kościele. Uświadomiłem sobie, że nie tylko księża mają oczekiwania względem świeckich, ale że to przede wszystkim świeccy uczą księży ich zadań i celów.

Wychowałem się w polskim Kościele, a więc w środowisku uznawanym za klerykalne. Jeszcze jako kleryk, po drugim roku teologii, wyjechałem na 3-miesięczne stypendium językowe do USA. Jak całe tamtejsze społeczeństwo, Kościół amerykański cechuje poczucie współodpowiedzialności za los "małej" ojczyzny, na którą składa się wiele elementów. Mieszkałem w zwykłej parafii diecezjalnej w stanie Rhode Island. Miejscowy proboszcz przedstawił mnie radzie parafialnej, która zbierała się raz na kwartał i decydowała o sprawach naprawdę ważnych dla wspólnoty. Jak spłacić kredyt zaciągnięty na wybudowanie kościoła i plebanii? Którą firmę zatrudnić do malowania sal parafialnych? Ile pieniędzy parafia zarobiła na letnim festynie i pokazie mody? Kto przygotuje kurs dla świeckich szafarzy Eucharystii? Zasięg tematów był naprawdę ogromny, a dla mnie, wówczas młodego kleryka, było to głęboko poruszające. Zdumiewał mnie zapał i swoboda, z jakimi ci ludzie zasiadali do dyskusji nad problemami parafii. Po raz pierwszy doświadczyłem, jak ważne jest, aby kapłan nie pozostawał sam przy podejmowaniu decyzji. Bo kapłanowi jest łatwiej, gdy nie tylko ktoś dzieli z nim odpowiedzialność za podejmowane decyzje, ale również aktywnie pomaga w rozeznaniu natury problemu.

Wielkie wrażenie wywarła na mnie także wizyta w kurii biskupiej. Byłem przyzwyczajony do widoku sutann i habitów w naszych kuriach, więc w osłupienie wprawił mnie widok zatrudnionych osób w 90% ubranych po świecku! Nie byli to księża w cywilu, ale świeccy zatrudnieni
w kurii biskupiej. Ma się rozumieć, że byli opłaceni i ubezpieczeni przez diecezję, a już sam fakt, że w każdym urzędzie kurialnym pracowały przynajmniej 2 osoby świeckie, był godzien podziwu.

W wielu miejscach, gdzie bywałem, parafie zatrudniały świeckich szafarzy Eucharystii. Pięknym doświadczeniem dla mnie było zobaczenie jak po niedzielnej Mszy św. szafarze podchodzili do kapłana, a on wkładał im do bursy (naczyńka na Komunię św.) Komunię świętą, którą oni zanosili do chorych w parafii.

Na tyle, na ile pozwalają polskie realia, niektóre z tamtych doświadczeń usiłowałem przenieść na polski grunt. Zaraz po moich święceniach zaangażowałem się w pracę z młodzieżą. Razem z grupką chłopców z Kazimierza otworzyliśmy w 1991 roku pierwszy w Krakowie klub parafialny pod nazwą "Tagasta". Niestety, nasze wizje trochę się różniły, więc musieliśmy się rozstać. Ale po tamtych pierwszych chłopcach przyszła następna grupa młodzieży. To byli już odpowiedzialni ludzie traktujący "Tagastę" jako swój własny dom - dom, który jest święty. Dodatkowo pomagali nam rodzice, którzy poświęcali swój czas, aby posiedzieć w "kafejce" i wytworzyć atmosferę odpowiedzialności za miejsce i ludzi. Jestem przekonany, że wiele rzeczy nie wydarzyłoby się u Augustianów w Krakowie, gdyby nie współpraca tych świeckich, zarówno młodych i starszych.

Rok później przełożeni przenieśli mnie do Warszawy, gdzie zostałem kapelanem cudzoziemców anglojęzycznych. Znalazłem się w środowisku bardzo zróżnicowanym kulturowo, wśród osób, które na dodatek czuły się w Polsce obco. Pracę zacząłem od stworzenia Rady Wspólnoty, do której najpierw zaprosiłem wybranych ludzi, a następnie ci wybrani zorganizowali wybory swoich przedstawicieli. Rada zorganizowała niedzielną szkółkę dla dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii i bierzmowania. Zorganizowała scholę oraz katechezy dla rodziców dzieci nowo narodzonych. Spotykaliśmy się raz w miesiącu, najczęściej u kogoś w domu, ponieważ ta wspólnota do dzisiaj nie ma własnego kościoła. Tam na bieżąco analizowaliśmy sytuację, ustalaliśmy cele, podejmowaliśmy decyzje o akcjach charytatywnych. Jako kapelan nigdy nie przygotowywałem żadnego z tych spotkań! Wszystko opracowywali świeccy, a ja, posiadając pełne prawo animacji spotkania, brałem udział w rozeznawaniu. Oczywiście ostateczne prawo decydowania należało do mnie, ale nigdy nie musiałem uciekać się do arbitralnych decyzji, ponieważ ci świeccy mieli tak wielkie poczucie odpowiedzialności i zdrowy rozsądek, że najważniejsze sprawy rozwiązywali sami.

Dzisiaj jestem proboszczem w Krakowie. Nie potrafiłbym funkcjonować bez pomocy świeckich. Jednym z celów, jakie sobie postawiłem, jest stworzenie rady parafialnej, która ustalałaby kalendarz wydarzeń w ciągu roku duszpasterskiego i koordynowała pracę innych grup duszpasterskich działających w parafii. Po upływie połowy roku udało nam się wreszcie spotkać, ustalić pewne cele i podzielić odpowiedzialnością. Udało się także rozeznać pewne dary we wspólnocie parafialnej, chociaż zdaję sobie sprawę, że jesteśmy dopiero na początku drogi. Jestem przekonany, że aktywność ludzi świeckich w dużej mierze opiera się na wspólnotowym i osobistym rozeznaniu charyzmatów, do którego niekiedy potrzeba wiele czasu.

Duszpasterzowi dla jego pracy nie wystarczy być obdarowanym ludźmi o wielu charyzmatach. Duszpasterz musi uświadomić sobie swoje własne ograniczenia i osobisty brak pewnych charyzmatów. To domaga się akceptacji samego siebie. Nie jestem dobrym rachmistrzem, więc liczę, że świeccy doradzą mi, co robić z parafialnymi pieniędzmi. Nie jestem szczególnym znawcą sztuki ani architektem, więc chciałbym, żeby grupa kompetentnych świeckich doradziła mi, jakie tabernakulum pasowałoby do gotyckiej kaplicy. Nie jestem dobrym urzędnikiem, więc jest w kancelarii pani Basia, która wie, co robić z dokumentami parafialnymi. Nie jestem zawodowym menadżerem, więc jest Michał, którego zadaniem jest opieka nad klubem parafialnym. Nie są to nadzwyczajne rozwiązania. Sądzę, że wielu kapłanów działa podobnie.

Wszystkie moje pomysły weryfikuję ze świeckimi. Staram się po prostu nasłuchiwać. Sądzę, że jedną z najlepszych cech, jaką my kapłani możemy w sobie wyrabiać, jest słuchanie ludzi. Wbrew pozorom nie jest to trudne. Potrzeba jedynie czasu. Oczywiście, trzeba umieć słuchać. Łatwo jest bowiem niekiedy dać posłuch plotce i narobić wielkiego bałaganu. Dlatego, jeśli słuchać, to słuchać wielu osób, a formą takiego słuchania może być najzwyklejsze zapytanie o radę.

Kiedy św. Paweł przyjechał do Aten i przemówił do zebranych na Akropolu Greków, jego przesłanie zostało wyśmiane przez filozofów. Udało mu się nawrócić tylko niektórych. Następnie pojechał do Koryntu. Tam zatrzymał się i pracował nad wyrobem namiotów w domu Pryscylli i Akwili, świeckich chrześcijan (por. Dz 18,2 n). Pismo nie mówi o tym bezpośrednio, ale łatwo nam wyobrazić sobie, że właśnie dzięki nim udało się Pawłowi utworzyć prężną gminę chrześcijańską w Koryncie oraz wiele innych gmin. Paweł słuchał świeckich, bo wiedział, że mają oni udział w jego misji i posłannictwie. Paweł słuchał ich, bo sam nauczał, że wszyscy pracujemy w jednym Ciele.

O. Wiesław Dawidowski OSA