logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ks Joachim Waloszek
Kapłańska
Pastores
 


W seminaryjnym domu, który pamiętam z moich kleryckich czasów, pewnie łatwiej było nauczyć się takiej ascezy i hardości życia, która (rzekomo) pomagała rozprawiać się z potrzebą domowego zacisza, emocjonalnej bliskości, domowych wygód i małej stabilizacji. Pokoje kilkunastoosobowe, w których wymienialiśmy się składem dwa razy w semestrze, zimna woda do mycia (kąpiel w ciepłej raz na tydzień), zalecenie ograniczenia korespondencji i odwiedzin gości z zewnątrz, ścisły regulamin życia i pracy, bardzo niewybredne menu kleryckich posiłków itp. Seminarium, w wymiarze zewnętrznej dyscypliny życia, bardziej kojarzyło się ze szkołą kadetów i wojskowymi koszarami niż z rodzinną idyllą, choć nie pamiętam weselszych i szczęśliwszych czasów w moim życiu! Dzisiaj, choć kleryka dalej obowiązuje dość wymagający regulamin życia i pracy, niewygody seminaryjnego domu (z kleryckimi mieszkaniami wyposażonymi w łazienki) są już o wiele mniejsze, o ile w ogóle można jeszcze mówić o niewygodach. Na przykład ograniczenia korespondencji i kontaktu z rodziną w dobie poczty elektronicznej i telefonii komórkowej stały się nieomal fikcją. Niejedna plebania – wyrażają swe obawy proboszczowie – nie jest w stanie zapewnić wikaremu takich wygód, jakie zapewnia dziś klerykom seminarium. Czy stać ich jeszcze będzie na taką wewnętrzną wolność, która każde miejsce życia uzna za wystarczająco przyjazne i w każdych warunkach będzie umiała świadczyć o dobrodziejstwach przyjaźni z Chrystusem?
 
W moim przekonaniu, choć nie kwestionuję potrzeby surowej reguły i dyscypliny życia w seminarium, sedno problemu leży w czymś innym. „Serce diecezji”, jeśli ma wychować do takiej kapłańskiej wolności, musi nie tyle „odzwyczaić” kleryków od rodzinnego klimatu życia i domowych wygód, z którymi w parze idą przecież również domowe prace i obowiązki, nie tyle przez surowość wymagań i posłuszeństwo nauczyć dzielnego znoszenia emocjonalnej pustki i różnych frustrujących sytuacji, których dzisiaj księżom nie oszczędza społeczeństwo, zwłaszcza szkoła, ile raczej przede wszystkim pomóc w zdobyciu doświadczenia Domu-Kościoła. W formacji seminaryjnej rozstrzygające jest osobiste doświadczenie zżycia się z Kościołem, który jest moją Matką, moim Wychowawcą, Przybytkiem człowieczeństwa, przyjaznym, bezpiecznym środowiskiem życia, wzrostu, dojrzewania w człowieczeństwie, uświęcania się. Takie rozpoznanie miejsca dla swojego „ja”, ale nie ogólne, lecz w konkretnej i wcale nie idealnej wspólnocie kościelnej, niezależnie od tego, jak niesprzyjające mogą być warunki egzystencji, niezależnie od tego, gdzie i z kim się przebywa, jak mieszka, nad czym pracuje i u kogo zdaje egzaminy, jest fundamentem dojrzałej osobowości kapłańskiej. Nauczyć się w seminarium Kościoła, czyli takiego kontaktu z rzeczywistością, takiego przeżywania relacji z drugimi, koleżeństwa i przyjaźni, pracy i wypoczynku, w których ciągle na nowo ożywa i wygrywa (również przez ból nawracania się) zachwyt i radość przyjaźni z Chrystusem, pewność wiary, bezpieczeństwo nadziei, wolność dziecięctwa Bożego, szczęście zbawienia, świadomość powołania, a przez to również – w tajemnicy Chrystusowej miłości – możliwość rozpoznania w drugim swojego bliźniego, przyjaciela, brata.
 
Chodzi więc w seminaryjnym domu o nowe poczucie familijności, bezpieczeństwa egzystencji, jedności z innymi, które nie jest tylko wyni­kiem jakiejś psychosocjologicznej strategii układania bezstresowo współżycia, sprawiedliwego dzielenia obowiązków, podporządkowania się zasadom  komunikacji  i  savoir  vivre’u,  treningu  woli  i  odporności  psychicznej, ale na pierwszym miejscu jest owocem zżycia się z Chrystusem, radością z Jego przyjaźni, owocem doświadczania Jego obecności i działania we wspólnocie kościelnej, która słucha słowa Bożego, karmi się sakramentami, celebruje tajemnice zbawienia liturgii, adoruje Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, odprawia pokutę, pielęgnuje milczenie (również wtedy, gdy chciałoby się pogadać) i dlatego – z miłości do  Jezusa  –  praktykuje  caritas  w  codziennym  życiu,  przy  wspólnym uczeniu się, zamiataniu podwórka, zmywaniu naczyń, odwiedzinach chorych w szpitalu, korepetycjach dla dzieci itp.
 
Już od ponad 20 lat mogę z zachwytem spoglądać na zadziwiające fakty „intensyfikacji” życia powołanych, smakować radości, która często eksploduje w pokojach i na korytarzach w szczerym śmiechu i koleżeńskich figlach, nie raniąc jednak cynizmem, mogę przyglądać się cudom przyjaźni i współpracy, które wyrastają ponad naturalne sympatie i antypatie, cieszyć się kreatywnością, pomysłowością i wielkodusznością kleryków, których nie da się wyjaśnić tylko ich zdolnościami i dyscypliną pracy. Jak to na przykład możliwe, żeby ponad połowa alumnów, bez żadnych szczególnych predyspozycji muzycznych, miała ochotę śpiewać w gregoriańskiej scholi albo w czterogłosowym chórze? Seminarium jest nie tylko miejscem zdobywania intelektualnych i duszpasterskich kwalifikacji. Jest to rzeczywiście miejsce, w którym u boku Chrystusa potęguje się poczucie piękna życia, jak w prawdziwym domu.
 
Ks Joachim Waloszek
 
 
strona: 1 2