logo
Wtorek, 19 marca 2024 r.
imieniny:
Józefa, Bogdana, Nicety, Aleksandryny – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Natalia Budzyńska
Tenebrae, czyli ciemności
Przewodnik Katolicki
 


Ciemne jutrznie (łac. Tenebrae) po wiekach nieobecności powracają w wielotygodniowych koncertach. Wśród kompozytorów najbardziej poruszających rozważań męki Chrystusa jest Carlo Gesualdo da Venosa – książę, artysta i… morderca.

 

Zwyczaj odprawiania ciemnych jutrzni (Officium Tenebrae), sięga VIII w. i choć ta tradycja zanikła, to są miejsca, gdzie wciąż jest żywa. Dzisiaj powraca w formie koncertów na festiwalach muzyki dawnej odbywających się w kościołach podczas Wielkiego Tygodnia, jak na przykład Misteria Paschalia w Krakowie czy Actus Humanus w Gdańsku. A to dlatego, że liturgia Ciemnych Jutrzni w pewnym momencie zyskała muzyczną oprawę, w którą angażowali się kompozytorzy, w tym także ci wybitni. Wielu próbowało zmierzyć się z czuwaniem Chrystusa, z oczekiwaniem pełnym lęku przed tym, co nieuniknione, kiedy pogrążony w ciemności i opuszczony przez śpiących apostołów szukał Boga. Ciemna jutrznia była liturgią odprawianą w ranek Wielkiego Piątku, przy pustym tabernakulum. Oficjum wzbogacono tekstami z Księgi Jeremiasza, które są nazywane „ciemnymi czytaniami”. Na ołtarzu paliło się piętnaście świec, po każdym psalmie gaszono jedną, aż w końcu zapadały ciemności. Jutrznia Wielkiej Soboty to z jednej strony cisza, jaka spowiła całą ziemię, bo Pan jest w grobie, ale również oczekiwanie, lecz tym razem pełne napięcia i nadziei. Dlatego teksty wielkosobotniej ciemnej jutrzni oprócz tego, że towarzyszą Jezusowi, który zstąpił do otchłani, to zapowiadają już zmartwychwstanie. To On skruszył więzy śmierci. Ciemne jutrznie inspirowały m.in. takich kompozytorów jak Charpentier, Couperin, de Lalande czy Wacław z Szamotuł. Ale także Carlo Gesualda, ekscentrycznego księcia z Neapolu, mordercę, który pod koniec życia szukał przebaczenia i ukojenia w rozważaniu Męki Pańskiej. Być może jego Tenebrae są tak przejmujące, nie tylko ze względu na formę, ale i na doświadczenie, którego cofnąć już nie mógł, a które nie pozwalało mu cieszyć się życiem.

Zbrodnia


Życie Gesualda obrosło wieloma legendami, które fabrykowali już mu współcześni. Ludzie żywią się plotkami, a fake newsy nie są wymysłem naszych czasów. Tym bardziej dzisiaj trudno odróżnić prawdę od fantastycznych wymysłów, jakie miały ubarwić życiorys Gesualda, tak jakby nie wystarczyło już to, co się stało. Nawet opowiadając fakty, z łatwością nabiera się tonu charakterystycznego dla baśni: początek jest lekki, potem wkrada się niepokój, wreszcie dotykamy mroku, ale na końcu jest nadzieja na światło i jakiś rodzaj happy endu.


Jego ojcem był książę Venosy, a wujem Karol Boromeusz, arcybiskup Mediolanu, już za życia uważany za świętego. Gesulado zaś żył w świecie muzyki i nie interesowały go ani sprawy arystokracji, ani Kościoła. Mógł żyć swobodnie, poświęcając się swojej jedynej pasji, muzyce, nie martwiąc się o pieniądze i zdobywanie mecenasów. Tyle że tragicznie zmarł jego starszy brat i Carlo z dnia na dzień musiał przejąć jego obowiązki spadkobiercy rodu. Wiązało się to z aktywnym życiem towarzyskim i potrzebą spłodzenia potomka rodu. Skoligacono go z Marią d’Avalos, piękną, młodą i blisko spokrewnioną, lecz pamiętajmy, że to XVI wiek, wszystko było w normie określonej przez cennik wystawiony przez papieża za pozwolenie na ślub z kuzynką. Maria rok po ślubie urodziła syna, ale małżeństwo nie było ani trochę szczęśliwe. Gesualdo interesował się przede wszystkim muzyką, a młoda kobieta innymi mężczyznami. Zdrady w tamtych czasach i w okolicach Neapolu nie przebaczano. Gesualdo zaplanował zemstę starannie. Wrócił wcześniej do pałacu, zastał żonę z kochankiem w łożu, zamordował z pomocą służących oboje, w szale dźgając nożem martwe ciała, a potem uciekł i przez dwa lata ukrywał się w swoim zamku pod Neapolem. Dopóki go nie uniewinniono. Legendy opowiadały, że zamordował w niezwykle okrutny sposób swojego synka w kołysce przy dźwiękach muzyki wygrywanej przez lutnistów, a potem oszalał. Nieprawda, jego syn żył, a jego żona była potem podejrzewana o chęć zawładnięcia majątkiem teścia. A czy oszalał? Na pewno cierpiał, wiemy, że wyrzuty sumienia nie dawały mu cieszyć się życiem, choć krewni starali się jak mogli, m.in. aranżując następne małżeństwo.

 

Przebaczenie


Właściwie to życie Gesualda było całkiem normalne, biorąc pod uwagę to, co przeżył. Z jednej strony starał się sprostać wymaganiom, jakie stawiało przed nim życie, a więc tak, ożenił się, odnawił dom, zbliżył się do nowej rodziny. Odwiedzał znanych kompozytorów, poznawał muzykę i oczywiście tworzył madrygały, świeckie piosenki o miłości i śmierci. Najpierw poprawne, potem coraz bardziej udziwnione. Z drugiej strony, dręczony przez sumienie szukał przebaczenia w religii. Najpierw ufundował klasztor kapucynów i kaplicę niedaleko rodzinnego pałacu. Potem, ale to już przed śmiercią, gdy niemal porzucił ten świat, zamówił ołtarz w tej kaplicy. Malowidło zatytułowane Il Perdono di Gesualdo (Przebaczenie Gesualdowi) nawiązuje do Sądu Ostatecznego. Na szczycie postać Chrystusa i świętych, poniżej Carlo Gesualdo modli się wspierany przez swojego wuja i ojca chrzestnego Karola Boromeusza. Jeszcze poniżej scena piekielna, ale z otchłani wyciągana jest przez anioły para: kobieta i mężczyzna. Wiele interpretacji powstało na temat tego obrazu, na przykład na temat postaci dziecięcej. Wymyślano, że to dowód na to, że Gesualdo rzeczywiście zamordował swoje dziecko, jeśli nie w ten makabryczny sposób w kołysce i przy dźwięku muzyki, to może w łonie swojej żony. Późniejsi komentatorzy uczynili z niego niemal potwora, który rozkoszował się cierpieniem i zadawał okrutne tortury niczym jakieś wcielenia markiza de Sade. Tymczasem Gesualdo pogrążony w rozpaczy szukał ukojenia w przebaczeniu i w Chrystusie. Wiadomo, że praktykował samobiczowanie, próbował tez uzyskać relikwie swojego zmarłego i kanonizowanego wuja. Wierzył, że pomogą mu uporać się z jego smutkiem, że z nadprzyrodzoną pomocą św. Karola Boromeusza winy zostaną mu przebaczone. Tymczasem tworzył. Znany jako madrygalista, pod koniec życia zwrócił się ku twórczości sakralnej.

 

„Madrigali spirituali”


Kiedy mówi się o najbardziej znanych madrygałach Gesualda, zwraca się uwagę nie tylko na nowatorski styl, który pojawił się w muzyce trzy wieki później, ale także na tekst i powtarzające się słowa takie, jak: śmierć, ból, cierpienie, miłość, agonia. I rzeczywiście te skrajne zestawienia są zaskakujące nawet jak na czas, w jakim powstawały. Przede wszystkim jednak przestał być wierny konwenansom i zaczął eksperymentować z muzyką, nadając jej niepokojący charakter. Mówiono, iż to dlatego, że był szalony. A może raczej dlatego, że był wizjonerem? Dwa lata przed śmiercią, w 1611 r., opuszczony przez żonę, żyjąc samotnie, wydał drukiem responsoria na Wielki Tydzień Tenebrae responsoria. To takie madrygały, ale ze świętym tekstem. Opracował wszystkie responsoria, a jest ich dwadzieścia siedem. Ale muzyka odbiega od tego, czego oczekiwano. Jest osobista, niespokojna, pełna emocji. Wyciszenie? Skądże! Czy można być wyciszonym i pełnym skupienia w obliczu strachu? Gesualdo dobrze rozumiał lęk. Nie bał się zastosować tych wszystkich środków stylistycznych, które charakteryzowały jego madrygały: dysonanse, zestawienia chromatyczne, zawieszenia tonalne. Wszystkie były wówczas szokującą nowością, weszły do użycia dopiero pod koniec XIX w. Dla Gesualda ciemne jutrznie były modlitwą osobistą, intymnym spotkaniem z ciemnościami, które dręczyły go przez całe życie, zejściem do najgłębszych otchłani śmierci, które straszyły go nieustannie. Miał nadzieję, że z tego cierpienia zostanie wyzwolony.

 

Natalia Budzyńska
Przewodnik Katolicki 15/2019