Autor: Verba Docent (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2006-03-10 20:03
Panie Michale!
No to rozwija nam się dysputa filozoficzna. Ale jeśli PT Moderator pozwoli, to odpowiem na Pańskie pytania:
Czemuż nakazuję Młodzieży? Ależ ja nie nakazuję niczego, tylko podkreślam, że moje nielubstwo Kanta nie może być dla kogokolwiek pretekstem do nieczytania Kanta. I tyle. Zresztą uważam i wielokrotnie to tu podkreślałem, że lepiej jest czytać niż nie czytać, lepiej jest wiedzieć niż nie wiedzieć. Choć nie wyraziłem tego expressis verbis, to rzeczywiście zachęcam PT Młodzież do lektury Kanta. Choćby dlatego, żeby potraktować to jako wyzwanie. To, żeby nie czytać ludzi, który nierozumieją sami siebie nie jest dobrym argumentem. Wtedy trzeba by zrezygnować z lektury sporego kwantum kulturalnego dziedzictwa ludzkości, w tym z poezji wogóle.
Tak, Panie Michale, jeśli ktoś czyni moralnie, bo uważa, że jest to jego obowiązek, to ja to akceptuję i szanuję. Choć sam nie uważam, że mógłbym być moralny z obowiązku. Mogę sobie wyobrazić, i moja tzw. potoczna obserwacja to potwierdza, że istnieje sporo ludzi, którzy nie robiliby czegoś, gdyby nie poczuwali się do obowiązku robienia tego (np. powstrzymują się od palenia w pociągach bo istnieje formalny zakaz ich obowiązujący). No to mogę sobie wyobrazić i mogę akceptować to, że moralni są także z obowiązku. Strasznie to opisałem alem nie stylista. Prostsza wykładnia tego poglądu znajduje się w zapomnianym, świetnym filmie telewizyjnym "Profesor przy drodze", z życiową, wielką kreacją śp. Józefa Nalberczaka. Polecam, gdyby nadażyła się kiedyś okazja obejrzeć!
Czynienie z obowiązku (wg Kanta) nie jest jednoznaczne z tym, że czynimy to bez własnej woli/ochoty. Aby spełnić obowiązek moralny potrzebny jest bowiem akt woli, przyjęcie tegoż moralnego nakazu. Można bowiem go odrzucić i co wtedy?
Wydaje mi się, że trochę nie rozumie Pan sensu "pomysłu" Kanta. On widzi etykę przede wszystki w kategoriach obowiązku, czegoś co przychodzi z zewnątrz, jest obiektywne (tu nawiązujemy do głównego wątku pytania) i jest akceptowane aktem woli. Ja natomiast widzę moralność jako akt subiektywny, immanentnie związany z moim "ja". Posuwam się nawet do tezy, że człowiek jest moralny sam w sobie. Ale nie oznacza to, że nakazy moralne, zewnętrzne nie są mu potrzebne. Nie będę rozwijał dalej tej tezy, bowiem nie czas i miejsce.
Nie korelują! Stary Fryc nie był mecenasem Kanta! Traktował go "per nogam", podobnie jak wielu innych wielkich sobie współczesnych (symptomatyczny jest np. sposób w jaki onegdaj potraktował Bacha, a także Woltera). To, że Kant całe życie spędził w prowincjonalnym Królewcu, to też było "zasługą" Fryca. Nie da się znaleźć w działaniach Fryca śladu myśli Kanta, jeśli nawet, to cyba nie była to główna osnowa. To, że Kant tworzył w określonej, intelektualnej atmosferze Prus, to ewidentne i nie będę dalej tego wątku ciągnął. Nie widzę mocnego iunctim między filozofią Kanta a polityką króla-"filozofa". To określenie w stosunku do Fryderyka (i carycy Katarzyny) było sprytnym manewrem propagandowym, nijak nie mając się do "dorobku" filozoficznego tychże. Bo po prostu takiego dorobku nie było. I właśnie dlatego nie lubię Kanta, co wyjaśniłem powyżej. Bo mógł spokojnie pisać swoje wielkie dzieła (a "Zum ewigen Frieden" jest dziełem wielkim i ważnym) nie zająknowszy się słowem, że to co się dzieje wyczyniają władcy jego państwa, nijak ma się do tego pisania.
Fryderyk był niewątpliwie wybitną postacią. Nie był filozofem, nie był oberpolicmajstrem. Był niesamowicie skutecznym drapieżnikiem, konsekwentym w swoim działałaniu i obdarzonym ogromnym szczęściem. Niewątpliwie wycisnął swoje piętno na historii Niemiec, krajów ościennych i całego kontynentu, a nawet (w pewnym zakresie świata - choćby USA). Dziesiejsza Europa nie byłaby dzisiejszą Europą bez Fryderyka, tak jak nie byłaby nią bez Woltera, Napoleona, Piotra I, Lenina, Karola Wielkiego, św.Benedykta i tak dalej. Historia nawarstwia się, jedna generacja na drugą, jedna postać po drugiej. Nie ma co wydziwiać, że UE jest taka jaka jest. Skora taka jest, to pewnie musiało tak być. Jest to ważne ale to jaka będzie, to sprawa przyszłości.
Następca Fryderyka nie miał jego talentów, konsekwencji i szczęścia. Prawie dwieście lat temu, 14. października 1806 roku szczęście opuściło władców Prus i żadne filozofie nie pomogły. A stary (od zawsze) Hegel mógł wtedy powiedzieć widząc, tego który odebrał Prusom szczęście: C'est la raison a cheval!
Ale to już inna bajka!
|
|