Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data: 2006-06-14 10:18
Przypadek, który opisujesz wydarzył się kilka lat temu w Ameryce. Na religijnym obozie wędrownym, w wyniku katastrofalnego załamania się pogody, uczestnikom znienacka zajrzała w oczy śmierć. Dzięki otrzymanym w porę komunikatom radiowym ewakuowano większość uczestników w bezpieczne miejsce. Dwie dziewczyny nie chciały jednak się ewakuować, twierdząc, że mają mocną wiarę i Bóg je z tej opresji z pewnością wybawi. Nie skorzystały z pomocy nawet wtedy, gdy ekipy ratunkowe ewakuowały pozostałych uczestników. Niestety zginęły i moi ortodoksyjni protestanccy bracia w wierze mieli z ich przypadkiem pewien problem. My katolicy nie mielibyśmy żadnego. Dziewczyny wykazały się wprawdzie niezłomną wiarą i zaufaniem do Bożej Opatrzności, tak więc z pewnością trafią do nieba, jednak jednocześnie wykazały się niewłaściwym i infantylnym rozeznaniem woli Bożej w stosunku do siebie, dlatego ich droga do nieba będzie wiodła przez czyściec.
Może z innej beczki, częste w moim życiu przypadki sprzed kilku lat, gdy Internet i bankowość komputerowa nie były jeszcze rozwinięte. Tak się składa, że jak każdy zajmujący się działalnością gospodarczą zmuszony byłem do częstych wpłat gotówki na konta w rozmaitych bankach i do dokonywania natychmiastowych przelewów. Moi klienci kursowali wtedy po Polsce z walizkami pieniędzy. A niektóre banki, przy słabo rozwiniętej sieci placówek, wychodząc naprzeciw potrzebom klientów pracowały w świątek, piątek i niedzielę. Może o jednej sytuacji. Wyjeżdżaliśmy w sobotę na wczasy, nad polskie morze. Oczywiście w piątek praca do nocy, pakowanie w sobotę, przygotowanie dokumentów i możemy jechać. Potrzebny nam bank, czynny do bodajże 13-tej był w Katowicach i nie posiadał placówek na Wybrzeżu, a przelewy między bankami szły tygodniami i kosztowały nie mało. Czasu na styk (kobiety, żyją w innym czasie niż reszta społeczeństwa, wiadomo), droga do Katowic opłakana (nikt wtedy nie marzył ani o średnicówce, ani o autostradzie), wszędzie prace drogowe, korki, bo wszyscy na wakacje, a że prawo jazdy uzyskiwało się wtedy na nieco odmiennych zasadach (na niedzielnej giełdzie samochodowej bez przerwy nadawano komunikaty: "Najtańsze w województwie antyradary, prawo jazdy bez zbędnych formalności i uciążliwego kursu, do nabycia od ręki, na straganie przy wyjeździe z giełdy, obok giełdowego posterunku policji"), więc kierowcy praktyczne umiejętności poruszania się po jezdni, nabywali w boju. Oczywiście jednym wychodziło to lepiej, innym gorzej, myśmy trafili na tych drugich i wjechali w mały karambol przed nami. Wycofać się nie było jak, trzeba było czekać, a czas płynął. Do banku dotarliśmy z 15 min. po zamknięciu banku. Po długim dobijaniu się do drzwi, zszedł do nas strażnik. Tłumaczę sytuację. Po 10 minutach perswazji, stwierdza, że on nic nie może, ale zgodził się pójść po kierowniczkę. Kolejne minuty dialogu. Kierowniczka stwierdza, że wszyscy już poszli do domu, ale sprawdzi, czy ktoś jeszcze nie został. Została jedna kasjerka. Okazało się jednak, że system komputerowy został już zamknięty. Po następnych minutach perswazji, panie się zgodziły odpalić go ponownie i trochę wbrew przepisom. Gdzieś tak w 40 min po zamknięciu banku w wolną sobotę dokonaliśmy wpłat i porobili przelewy. Alternatywą była konieczność powrotu na Śląsk w następnym tygodniu. Podobne przeboje miałem wielokrotnie, więc traktuję to jako normę i nie zastanawiam się nad wolą Bożą w takich sprawach. Zaprawiłem się jeszcze w stanie wojennym, kiedy przekonany o tym, że wolą Bożą jest bym jak najszybciej poszedł do wojska walczyłem o to z WKU i z baranią miną patrzyłem na pułkownika, który cały roztrzęsiony, rzucił się na mnie, wydarł mi z ręki bilet i na mich oczach go podarł, cały szczęśliwy.
P.S.
Zapomniałem dodać, co robię, gdy trafiam na nieco mniej spolegliwych współpracowników w rozeznawaniu woli Bożej w stosunku do mnie i np. odchodzę z kwitkiem sprzed zamkniętych 5 min. przed czasem drzwi banku. Ano dziękuję Bogu z całego serca, że objawił mi w ten sposób swoją wolę w tej sprawie. I nie jest to oportunizm, a doświadczenie. Kilkakrotnie gdzieś tam z jakichś powodów się spóźniliśmy, mijając po drodze zupełnie rozbite samochody, w których równie dobrze mogliśmy się i my znaleźć. Pamiętam piękny zimowy poranek, przed wyprawą w góry. Źle nastawiony budzik sprawił, że ruszyliśmy dopiero koło południa, gdy zza chmur wyszło już słoneczko i szadź zniknęła. Po drodze mijaliśmy dziesiątki zalegających w rowach niczym ulęgałki po porannej gołoledzi samochodów. Z drugiej strony forsowanie własnego pomysłu na życie w podobnej sytuacji kiedyś sprawiło, że przejechanie 10 km zajęło nam 2 godziny. Optymalna prędkość wynosiła 25 km, przy 20 samochód się ślizgał w miejscu, ci co jechali 30-ci, stanowili po kilkuset metrach przeszkodę nie do przebycia. Nie ukrywam też, że do tej metody doszedłem drogą prób i błędów. Kiedyś sami znaleźliśmy się w rowie, w nocy, po przejechaniu w ulewie przez źle wyprofilowany zakręt (ostrzeżenia w ciągu dnia były), wyciągnęli nas z niego przy pomocy traktora dobrzy ludzie, nakarmili, napoili, samochód sprawdzili, okleili taśmą i folią wybite szyby i puścili w dalszą drogę po tym drobnym postoju wynikającym z nadmiernego pośpiechu. Ale ja wierzę w anioły.
|
|