Autor: flora (---.icpnet.pl)
Data: 2007-08-31 13:22
Kochani, pomóżcie. Jestem mężatką z wieloletnim stażem, mamy dzieci. Moje dzieciństwo i młodość w domu rodzinnym były bardzo trudne, małżeństwo także. Jakoś przetrwałam w jednym i w drugim.
Jakiś czas temu przypadkowo, chciałoby się powiedzieć - choś wiem, że przypadków nie ma, poznałam zakonnika. Pomógł mi sporo, był oparciem, dał dużo dobrych rad, wspierał modlitwą. Pomógł też mojemu mężowi. Z własnej checi. Teraz mam więcej pokoju, więcej wiary w to, że jestem kochanym dzieckiem Bożym, także wiary w siebie, w sens mojego życia.
Ale... Nie, nie zakochałam się, natomiast myslę, że uzależniłam się od jego pomocy, obecności w moim życiu. Bardzo mi zawsze brakowało takiego starszego mądrego człowieka (mężczyzny) - mój rodzony ojciec niespecjalnie mnie zauważał.
Wiem, że nie jestem samodzielna życiowo - właśnie w takim wewnętrznym znaczeniu. Odrzucana, traktowana surowo przez rodziców (tzw zimny wychów) "przyssałam się" do dobrego człowieka, który okazał mi bardzo dużo serca. On jest już tym trochę zmęczony (choć pierwotnie przejawiał inicjatywę), a ja jestem na tyle świadoma siebie, że wiem, że nie przeżywam tego zdrowo, w poczuciu wolności. Że jestem zdeterminowana przez moje puste akumulatory emocjonalne.
Chodzę na Eucharystie, modlę sie, czytam Biblię - jednym słowem - szukam pomocy we właściwych miejscach. Ale cierpię - jak sobie pomóc?
|
|