Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2007-09-05 12:38
To piękne, że znów ktoś naprawdę spotkał Boga :)
Wiesz? Rzeczywiście wielu rzeczy można się nauczyć przez czytanie, pytanie, powtarzanie. Próbuj na początek wszystkiego, co ci "wpadnie w ręce", ale nie wszystkiego naraz, tylko spokojnie, po kolei. Ale pamiętaj, że to co innych naprawdę uświęca nie musi być twoją drogą. Cała rzecz w tym, żeby znaleźć tą swoją drogę, swoją własną drogę ku Bogu. Płaszczyznę, na której najłatwiej ci Boga spotkać, najlepiej się modlić, najlepiej służyć Bogu w drugim człowieku, najłatwiej ci być dobrą. Nie bój się tego słowa "najłatwiej". Tam, gdzie chodzi o spotkanie z Bogiem nie ma sensu wymyślać trudnych przeszkód do pokonania. Wcale nie jest najważniejsze w pierwszym okresie bycia z Bogiem przenosić góry. Najważniejsze, to wytrwać do końca. Jeszcze na początku tego nie wiesz (wtedy, kiedy jest tęsknota za Bogiem i łatwość modlitwy), ale to jest naprawdę najtrudniejsze. Nie nocne czuwania, nie długa modlitwa, nie ilość mszy świętych, ani godne podziwu działanie we wspólnocie. Kiedyś świat przestaje śpiewać hosanna i zostaje ci goły Bóg na krzyżu. Wytrwać, kiedy mijają uczucia, albo nawet przychodzą uczucia, tyle że nie tęsknoty, ale znużenia, złości, żalu, opuszczenia. Nie szukaj więc rzeczy trudnych, bo one same przyjdą. Ciesz się ze wszystkiego co dla ciebie jest piękne, bo ta radość musi ci starczyć na długo. Jest darem Boga. Szukaj właśnie tego, w czym najłatwiej spotkać ci Boga. Do tego będziesz wracać i odwoływać się, gdy będzie ciężko.
Jest kilka frontów, na których trzeba działać :)))
1. Modlitwa osobista. Nie ma znaczenia jaka. Otwierasz się na Boga, znajdujesz dla niego czas. Jest wiele książek o modlitwie, czytaj. Trzeba jednak pamiętać, że choć jest wiele elementów jednakowych dla każdego, to każdy modli się inaczej. Nie szukaj schematów. To tak jak randka. Chcesz się w domu dokładnie nauczyć co mu powiesz, co zrobisz, jak dotkniesz, jak się uśmiechniesz? Prawda, że nie o to chodzi? To można zrobić przed spotkaniem z kimś ocym, oficjalnym, ale nie porzed randką. A Boga kochasz. Musi być element spontaniczności spotkania, inaczej nie będzie żywe. Musisz znaleźć swój styl. Nie spiesz się z tym. Masz czas.
Jest też wiele książek, z których możesz korzystać w czasie modlitwy, bo zbliżają do Boga, ale czyta się z nich tylko tyle, ile potrzeba żebyś zapragnęła o czymś Bogu powiedzieć. Nie mogą wypełnić całego czasu na modlitwę.
2. Modlitwa wspólnotowa. Jest ważna. Ona uczy, że nie "Ojcze mój", ale "Ojcze nasz". Wyrobić w sobie zdolność cioeszenia się, że nie jesteś sama, że są ludzie szukający kontaktu z Bogiem tak samo jak ty. Że są ludzie potrzebujący ciebie. Przede wszystkim chodzi o Mszę świętą, jak się da to i (czasem) w dzień powszedni. Są różne nabożeństwa - może właśnie któreś z nich stanie ci się szczególnie bliskie? Może stanie się twoją drogą?
3. Słuchanie Boga. Świętość to nie gimnastyka przed lustrem. Spotykasz drugą Osobę, nie można więc wszystkiego co robię zamknąć w pojęciu "ja tak chcę". Trzeba pytać co chce druga Osoba. Kiedy się kogoś kocha, staje się bardzo ważne wszystko co On chce: jaki kolor lubi i co je na śniadanie. Taka wiedza pomaga nam sprawić Mu radość. Ubiorę się w to, co się jemu podoba. Jeśli pokochaliśmy Boga, normalne, że chcemy wiedzieć czego od nas oczekuje, o co prosi. Takie informacje mamy w Piśmie Świętym. Dlatego najczęściej to właśnie jest podstawą naszej rozmowy z Nim. Czytanie Pisma świętego - na różne sposoby. Przypadkowo otwarte fragmenty, po kolei, czy dzisiejsze czytania Kościoła. Jak tobie jest najłatwiej. To się może z czasem zmienić, bądź elastyczna. Ważne tylko to, żeby usłyszeć: chcę żebyś była - "taka".
4. Naprawianie siebie. Szukanie w Piśmie świętym obrazu siebie może na początku trwać długo i wydawać nam się niewystarczające. Zazwyczaj w pierwszych latach bardzo nam się spieszy, co jest zrozumiałe, bo też bardzo dużo na początku jest do poprawki. Bardzo pomagają w tym codzienne rachunki sumienia "jak wykorzystałem miniony dzień" i rachunki sumienia wyszczególniające grzechy i niedoskonałości. Jest mnóstwo gotowych rachunków sumienia, najlepiej je zmieniać, bo każdy na co innego kładzie nacisk. Z tych nie codziennych, rachunki sum. dzielą się na krótkie, pomagające tuż przed spowiedzią (wymienić grzechy), i na takie, które są baaardzo dokładne - one pomagają w pracy nad sobą, niekoniecznie coś musi być grzechem, ale warto nad tym popracować, szczególnie gdy się już uporało z grzechami ciężkimi, a i lekkich jakoś już mniej.
Tu masz ich wiele: http://tygodniksalwatorski.icm.com.pl/index.php?module=subjects&func=listpages&subid=17
5. Pomoc Kościoła. Spowiedź jest obowiązkiem katolika. Stały spowiednik nie jest absolutnie konieczny do zbawienia, ale naprawdę bardzo przydatny :))). Mam ochotę powiedzieć, że prawdziwa praca nad sobą jest dopiero wtedy, gdy mamy stałego spowiednika, ale oczywiście ktoś może to odczuwać inaczej. Warto jednak spróbować. Człowiek często siebie podświadomie oszukuje, wydaje mu się że zrobił wszystko co mógł, wydaje mu się, że ma racje i zazwyczaj szuka usprawiedliwienia. Kiedy temu samemu człowiekowi mówi się dwudziesty raz to samo, okazuje się, że bardziej widzimy problem, bardziej się wstydzimy i naprawdę lepiej szukamy dróg wyjścia z tego. Bóg jest ważniejszy niż człowiek, ale człowiek jest "bliżej", nie martwmy się, że go bardziej czujemy. Przecież to Bóg go nam dał. Człowiek może też pomóc konkretnym słowem, odpowiedzieć na dręczące pytania, zadać pomocnicze pytanie, pomóc ocenić zło czy dobro w nas. Pewne sprawy można rozwiązywać nie ze spowiednikiem, ale z kierownikiem duchowym, którym może być także kobieta. Ale ja osobiście uważam, że najlepiej, a szczególnie dla kobiet, jest mieć za kierownika duchowego spowiednika. Ma wtedy pełny wgląd, widzi wszystkie nasze grzechy o których kierownikowi może się nie chcieć powiedzieć. Poza tym poza konfesjonałem łatwiej się zapomnieć, chcieć się przypodobać. Proszę nie krzyczeć tak od razu, że traktuję kogoś niepoważnie. W każdym z nas jest chęć pokazania się innemu jako lepszym, ładniejszym, mądrzejszym, nawet jeśli nie naj... to choć odrobinę zatuszować braki. Często robimy to podświadomie, nawet podczas spowiedzi, a co dopiero poza konfesjonałem.
6. Trwanie we wspólnocie. Wejście w jakąś religijną wspólnotę też nie jest konieczne. Ale naprawdę bardzo pomaga. Pomaga i mnie, pomaga też innym. Obecność ludzi, którzy podobnie myślą, rozmowa o Bogu, której najczęściej nie ma we własnym domu, możliwość konfrontowania swojego zachowania, nauka miłości bliźniego, służba w parafii. Często to we wspólnocie uczymy się wybaczać, a dopiero potem potrafimy wybaczyć domownikom. Wspólnota zawsze ciągnie do góry, jest pomocna szczególnie wtedy, gdy zaczyna brakować pięknych uczuć. Ale niektórzy mają taką wspólnotę w domu, szczęśliwi, i to może wystarczyć.
Bycie we wspólnocie uczy nas także modlitwy za innych i z innymi. Przypomina, że mamy być wspólnotą jako Kościół, że wspólnotą ma być też parafia.
7. Poznawanie wiary. Nie każdy jest Edytą Stein, która doszła do Boga własnym rozumem. Przeciętny człowiek nie pojmie większości teologicznych zawiłości. Ale każdy z nas na własnym poziomie powinien sam się douczać w sprawie wiary. Może dokumenty kościelne (sobory, kodeks, katechizm, listy pasterskie i inne), może książki religijne, może katolickie gazety, może wszystkiego po trochę. Jeden ma na to więcej czasu, inny mniej, jednemu bardziej wchodzi do głowy, innemu mniej. Ale najważniejsze to szukać i pytać wtedy, kiedy rodzą się na jakiś temat wątpliwości, kiedy przychodzi do głowy pytanie. Pytać księdza z parafii, spowiednika, we wspólnocie, w domu, przyjaciela. Nie zostawiać pytań bez odpowiedzi, bo one kiedyś powrócą - może w najgorszym okresie. Wiele z naszej wiary poza Pismem Świętym możemy poznać z naszy codziennych modlitw. Warto "zamiast" odmówienia modlitwy dokładnie przeczytać Ojcze nasz, Wierzę w Boga i inne. Oczywiście słowo "zamiast" nie musi być prawdziwe, bo jeśli robimy to przed Bogiem, to także jest modlitwą.
8. Korzystanie z darów Jezusa i Kościoła. Żeby nie być taką Zosią-Samosią. Po to Bóg zostawił na ziemi Kościół, żeby pomóc. Umieć poprosić innych o modlitwę za mnie (za siebie :)). W ważniejszej sprawie można zamówić mszę świętą we własnej intencji. Prosić o wstawiennictwo tych, którzy są już w niebie, szczególnie świętych (można mieć "swojego" który stał się z jakiegoś powodu bliski). Korzystać z sakramentów - częsta spowiedź i komunia święta. Korzystać z odpustów, to wielki, często niedoceniany dar.
9. Jedność modlitwy i "reszty" życia. Często na początku jakoś nam się dzieli życie na modlitwę i na resztę. Dążenie do świętości, to dążenie żeby to się stało jednym. Nie zostawiać Boga w kościele, tylko wziąć Go za rękę i przyprowadzić do domu, (do szkoły, do pracy, na spotkanie z koleżanką, z chłopcem). Obojętne, jak w tym domu jest. Jeśli brzydko, to powiedz Mu co tu tak boli. Może On z kolei powie ci, że coś potrafisz zmienić, bo boli przez ciebie. A dom (szkołę, pracę, chłopaka) przyprowadzić do kościoła. Przedstawić Bogu: "to są moi". Czasem się skarżymy, że nie możemy się skupić na modlitwie, bo myślimy o swoich sprawach. A przecież nie ma "moich spraw", o których nie mogę rozmawiać z Bogiem. To co mnie gnębi czy cieszy może być tematem modlitwy, czasem nawet jedynym dzisiaj. Jeśli chłopakowi, żonie, nie mówi się o tym co boli, jeśli się ciągle udaje że "nic", to miłość jest pod znakiem zapytania. Jeśli się kocha, to są "nasze" sprawy.
Czasem mówimy, że nie mieliśmy czasu na modlitwę. To właśnie jest nieporozumienie świadczące, że życie nie jest jednością, że mamy schizofrenię w temacie: Bóg i życie. Na modlitwę mamy zawsze czas. Całe życie. Tylko raz będzie to modlitwa przed Najśw. Sakramentem, raz na szczycie gór, raz przy łóżku chorej matki czy dziecka, raz przy gotowaniu obiadu, przy wkuwaniu rzek europejskich i dat z II wojny światowej, na karuzeli lub fotelu dentystycznym. Wszystko ma być modlitwą, całe nasze życie. Ale to nie staje się samo, nie możemy mówić, że moje życie jest modlitwą, tylko dlatego, że usłyszeliśmy to w kościele. Może być modlitwą, jeśli mamy taką świadomość i chcemy tego. Na pewno stan łaski uświęcającej sprawia, że wszędzie niesiemy Jezusa ze sobą. Ale potrzebny jest albo jakiś akt oddania, czy akty strzeliste, wspomnienie o Bogu, zaproszenie Go. Jakiś ślad, że o Nim pamiętam i chcę, żeby był ze mną. Na początku muszą to być słowa, bo one są potrzebne nam, żeby pamiętać, tak się tego uczymy. Im bardziej Bóg nas przenika, tym mniej słów potrzeba, bo "czujemy" Boga w nas i to wystarczy. Oczywiście nie o to chodzi, by przypominać się Bogu co 5 minut, przerywając odpowiedź przy tablicy czy rozmowę z klientem. W byciu z Bogiem nie jest najważniejsza pamięć aktualna, wystarczy habitualna, taka jakby podświadoma, na każde wezwanie. Ale konieczne jest jednak powtarzanie aktu zaproszenia Boga w moje życie, bo to pomaga wyciszyć się i żyć zgodnie z Ewangelią cokolwiek się wydarzy.
Życzę Ci, pytająca, wytrwałości. Żebyś mogła za 5 i za 10 lat napisać podobnie: "odnalazłam naprawdę Boga". Jeśli to zacznie być trudne, nie uciekaj. To naprawdę jest trudne. Ale jest możliwe. Dla każdego, kto chce. Kto dalej chce.
|
|