Autor: Nika (---.kalisz.mm.pl)
Data: 2007-10-05 21:29
Od pewnego czasu nurtuje mnie takie pytanie: Jak pradzić sobie z brakiem mojej miłości do ludzi, których powinnam kochać?
Nie chodzi mi w tym wypadku generalnie o miłośći do bliźniego, lecz do konkretnych osób z bliskiego otoczenia, a więc do osób zasługujących na to uczucie.
Można powiedzieć więcej, do osób, którym się taka miłość jakby "z urzędu" należy.
Wiadomo, że trudno wpływać na doznawane uczucia i są one jako takie moralnie obojętne. Odpowiadamy jedynie za postępowanie, czyli za to, jak te uczucia wpływają na to, co robimy.
Jak w takim razie ocenić siebie?
Czy można rozgrzeszyć się z braku miłośći spełniając jedynie swoje obowiązki wobec nich?
Czy to wystarczy Bogu, dla którego przykazanie miłości wydaje się być najważniejszym ze wszystkich?
Z czym stanę kiedyś przed Bogiem, jeśli teraz nie mam wpływu na to, co czuję?
Czy będę odpowiadać za brak czegoś, do czego Bóg mnie nie uzdolnił?
|
|