Autor: coma (---.chello.pl)
Data: 2008-01-05 00:11
Witaj,
Jakbym czytała swoje słowa sprzed jakichś dwóch tygodni. Przez 3 miesiące nie chciałam mieć nic wspólnego z Bogiem, nic Mu nawet nie mówiłam. Ale coś mi nie dawało spokoju, raz, gdy mijałam kościół, nie wiem czemu, ale wstąpiłam. Powiedziałam Bogu, że Go nie chce, żeby Go przy mnie nie było. i tu padła cała lista różnych sytuacji, nie ma Go teraz i Mu nie zależy. Ale nie do końca jest mi dobrze odrzucając Go, choć nie umiem tego wytłumaczyć. Że jeśli mnie niby kocha i jest przy mnie, to niech mnie do siebie przyprowadzi, daję Mu wolną rękę. Od tego czasu minął jakiś miesiąc zanim poszłam pierwszy raz na mszę, przez ten czas miały miejsc różne sytuacje, które trudno mi było nazwać zbiegiem okoliczności, powoli zaczynałam wierzyć, że On jednak jest przy mnie, aż w końcu nie potrafiłam już negować tego, że Mu zależy i poprosiłam, żeby przyszedł do tych wszystkich chwil, w których myślałam, że Go nie było. Myślę, że jak się poddasz i powiesz Mu, że jeśli chce, to niech do Ciebie przyjdzie, to prędzej, czy później tak się stanie.
"Boże mój, nie kocham Ciebie, nie pragnę Ciebie.
Męczę się Tobą. A może nawet nie wierzę w Ciebie.
Spójrz jednak na mnie, choćby w przelocie.
Zagość przez chwilę w mojej duszy, zrób w niej porządek Swoim bezwietrznym tchnieniem, nic mi nie mówiąc.
Jeżeli chcesz, abym w Ciebie uwierzyła, obdarz mnie wiarą.
Jeżeli chcesz, abym Cię pokochała, obdarz mnie miłością, bo mi jej brak i nic na to nie poradzę.
Ale oddaję Ci to, co mam - moją nędzę, moje cierpienie i tę słabość, która mnie niepokoi, a którą na pewno widzisz, i beznadziejność, i ten szalony wstyd.
Moje zło, tylko zło... I moją nadzieję! To wszystko".
|
|